Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W Krakowie powstanie nie wybuchło

Włodzimierz Knap
Warszawiacy wypędzani z miasta po upadku powstania
Warszawiacy wypędzani z miasta po upadku powstania Fot. DEUTSCHES BUNDESARCHIV
1 sierpnia 1944 wybucha powstanie warszawskie. Do Krakowa przybywają dziesiątki tysięcy uciekinierów. O pomoc dla nich apelowali abp Sapieha i... bezwstydnie Hans Frank.

Edward Kubalski (1872-1958), długoletni sekretarz krakowskiego ratusza, pod datą 4 października 1944 r. napisał: "Warszawa - to nasz koszmar i tragiczna udręka. Największa to i najboleśniejsza nasza klęska w ciągu całej tej wojny i w ogóle w dziejach Polski".

W następnym zdaniu Kubalski co prawda na wyrost, lecz notuje to, co sam widzi: "Każda rodzina (w Krakowie) przygarnęła do siebie krewnych czy bliskich sobie bezdomnych nędzarzy ze stolicy". Pod datą 10 października notuje: "Straty Warszawy w ludziach (zabitych, rannych i wywiezionych), obliczają na 265 000. O stratach kulturalnych trudno mówić".

Świadomość rozmiarów klęski Powstania Warszawskiego była zatem - przynajmniej wśród elit krakowskich - oczywista. Odruch służenia pomocą uciekinierom i osobom wysiedlonym z Warszawy też był dość mocny, choć nie brak źródeł, które pokazują, że krakowianie z wyciągnięciem pomocnej dłoni zwlekali. Pojawiły się animozje między krakusami a warszawiakami. Nie może to dziwić, bo do ludzi zmagających się z codziennymi problemami, często biedakami, przyjechali nędzarze.

10 października 1944 r. z odezwą do Polaków i Polek zwrócił się Hans Frank. Zachęcał do... udzielania pomocy wysiedlonym. Kubacki przytomnie gest Franka spuentował: "Ironiczna czułość tych, którzy sami tę nędzę spowodowali".

Na szczęście apel do krakowian o pomoc dla warszawian wystosował też abp Adam Stefan Sapieha. Jego wezwania posłuchało wielu krakowian.

W okręgu krakowskim Armii Krajowej od 26 lipca 1944 r. obowiązywał stan czujności w związku ze spodziewanym wybuchem powstania. Dlaczego jednak w Krakowie do niego nie doszło? Dlaczego spora część krakowian nie powitała z otwartymi ramionami tysięcy warszawian zmuszonych opuścić swoje miasto po upadku powstania?

Te dwa pytania są zadawane od niemal 71 lat. I nie ma, bo być nie może, jednoznacznej odpowiedzi na nie. Warto przy tym zwrócić uwagę, że nikt nie pyta o to, dlaczego poznaniacy, białostocczanie lub rzeszowianie nie ruszyli przeciw Niemcom.

Sierpniowa branka
W niedzielny, pięknie zapowiadający się poranek 6 sierpnia 1944 r. grupy SS obsadziły wyloty wszystkich ulic prowadzących do śródmieścia Krakowa. Wczesnym popołudniem oddziały te ruszyły do akcji. Z ulic, parków, Plant, z tramwajów, dorożek, z plaż nad Wisłą i Rudawą, ale również z cukierni i restauracji Niemcy brutalnie wyławiali mężczyzn.

Wieść o zmierzającej do Rynku Głównego obławie rozeszła się błyskawicznie. Szybko opustoszały ulice i miejsca wypoczynku. Nie pomogło. Niemcy metodycznie zaczęli rewidować domy. Obława trwała do późnej nocy. Zatrzymano ok. 7000 mężczyzn. Przewieziono ich do obozu w Płaszowie. Ci, którzy próbowali uciekać albo stawiali opór, zostali zabici. Zwłoki leżały do wtorku na ulicach. Była to największa tego typu obława w Krakowie.

W poniedziałek życie miasta było sparaliżowane. Brakowało mężczyzn. Ci bowiem, którzy uniknęli aresztowania, przezornie nie zgłosili się do pracy. Krakowianie nie zamierzali pozostać bierni. Podjęli starania, by wydobyć z niewoli swoich krewnych, przyjaciół i znajomych. Zapewne ten trud przyniósłby znikome owoce, gdyby nie to, że dla pracodawców utrata tak wielu rąk do pracy była nieszczęściem. Ich interwencje kończyły się dość często powodzeniem. Zwolniono sporą grupę aresztowanych, ale niemało też osób zostało wywiezionych na roboty. Tych, których podejrzewano o działalność podziemną, około 300 osób, Niemcy wysłali do Auschwitz. Skutek propagandowy był jednak porażający, a strach wszechobecny.

Sierpniowa branka spowodowana została wybuchem powstania w Warszawie. Niemcy, wzorem władz rosyjskich z 1863 r., postanowiły ewentualną insurekcję krakowską uniemożliwić poprzez wyłapanie mężczyzn. To się im udało, choć wpływ na to, że nie doszło do powstania w Krakowie, miała nie tylko branka.

Dziś niemal natychmiast możemy dowiedzieć się o tym, co wydarzyło się niemal w każdym miejscu na kuli ziemskiej. 71 lat temu było inaczej. Krakowianie o powstaniu w Warszawie dowiedzieli się najwcześniej 2 sierpnia 1944 r. Większość usłyszała o nim dzień później. Informację o zrywie w stolicy przywieźli przede wszystkim kolejarze i kierowcy ciężarówek. Nieliczni krakowianie dowiadywali się z nasłuchu radiowego (konspiracyjnych odbiorników było niewiele). Część o warszawskich wydarzeniach usłyszała od niemieckich sąsiadów. Niemców w cywilu mieszkało w Krakowie wtedy kilkanaście tysięcy. W trosce o własne bezpieczeństwo lub ze zwykłej ludzkiej solidarności utrzymywali w miarę poprawne stosunki z krakowianami.

Kraków gotowy
Zdaniem prof. Andrzeja Chwalby, historyka z UJ, biografa Krakowa w okresie II wojny światowej i okupacji, Kraków był gotowy do powstania. Czekał tylko na rozkaz gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego, komendanta Armii Krajowej. Ten nie przyszedł. Komuniści po wojnie w sposób podwójny wykorzystywali fakt, że Warszawa walczyła, a Kraków nie. Po pierwsze, przekonywali, że powstanie było aktem bezsensownym, bo wymierzonym w "bratni" Związek Sowiecki. Po drugie, propaganda PRL-owska podszeptywała, że Warszawa dzielnie walczyła, a Kraków zachował się tchórzliwie. Komuniści, jak każda dyktatura, działali w myśl powiedzenia "dziel i rządź".

Środowisko krakowskie, tzw. Muzeum, bo taką nazwę nosił Krakowski Okręg Armii Krajowej, rozważało przystąpienie do otwartej walki. Dowodzący tutaj płk Edward Godlewski zarządził pełną gotowość bojową. Do powstania jednak nie doszło. Dlaczego? Według prof. Chwalby, Komenda Główna AK nie miała spójnego pomysłu co do Krakowa. Bór-Komorowski zajęty był wydarzeniami w Warszawie. Konsekwencją było to, że ze stolicy przyszły dwa sprzeczne rozkazy. Pierwszy nakazywał pełną mobilizację i pójście na odsiecz walczącej stolicy. Żołnierze batalionu "Skała" ruszyli więc. Była to grupa pod wodzą mjr. Jana Pańczakiewicza, licząca około 500 żołnierzy. Daleko nie doszli. Pod Złotym Potokiem (w pow. częstochowskim) zostali zatrzymani przez Niemców.

Drugi rozkaz z Warszawy również nie był jednoznaczny. Zachęcał płk. Godlewskiego do rozważenia możliwości zorganizowania powstania ze względów politycznych. Chodziło o to, by świat się dowiedział, że dwa wielkie polskie miasta walczą z Niemcami. Sam płk Godlewski nie rwał się do boju. Miał świadomość, że byłoby to w praktyce porywanie się z motyką na słońce, choć zapał ze strony młodych krakowian był duży. Ale też szef AK w okręgu krakowskim musiał liczyć się politykami, których było wtedy pełno w Krakowie. Oni natomiast, począwszy od socjalistów, a skończywszy na narodowych demokratach, byli przeciwni powstaniu.

Decyzja u Sapiehy
Komendant Okręgu Krakowskiego AK ostateczną decyzję podjął po spotkaniu u abp. Adama Stefana Sapiehy przy Franciszkańskiej 3. Tam zebrała się ówczesna elita wojskowa i polityczna, na czele z Janem Jakubcem, podziemnym wojewodą i okręgowym delegatem rządu na kraj. Sapieha miał na nich wymusić złożenie przysięgi, że nie doprowadzą do powstania. Bał się, że Niemcy całkowicie zniszczą Kraków. 3 sierpnia - jak podaje Jacek Czajkowski, biograf kard. Sapiehy -gdy metropolita wiedział już, że powstania w Krakowie nie będzie, udał się do komendy miasta z apelem o ogłoszenie Krakowa miastem otwartym. Odpowiedź przyszła po kilku dniach. Dowódca Grupy Armia Północna Ukraina odpisał: "Nie może miasto Kraków być oddane wrogowi bez walki". Ale dodał: "Jest rzeczą przez się zrozumiałą, że niemieccy żołnierze będą oszczędzali miejscową ludność i jak na to pozwolą działania wojenne, oszczędzi się też samo miasto".

Wróg znał plany
O ile powstańcy warszawscy zaskoczyli Niemców - co do dnia i godziny - o tyle władze okupacyjne w Krakowie wiedziały, że insurekcja jest szykowana. Po wojnie odkrył to niemiecki historyk. Z jego ustaleń wynika, że Niemcy znali plany AK. Wiedzieli, gdzie ataki miały się rozpocząć. Pierwsze uderzenia miały nastąpić m.in. na dom studencki Żaczek, gdzie mieszkali żołnierze SS. Innym punktem miał być gmach obecnego Muzeum Narodowego, bo tam było kasyno. Okupanci nie zasypiali gruszek w popiele. Do Krakowa ściągnęli specjalną jednostkę wyszkoloną do walk w mieście.

Przeciw sobie Niemcy mieliby licho uzbrojonych powstańców. Co prawda, w Małopolsce w czasie wojny działało od 60 do 80 tys. członków ruchu oporu, lecz w samym mieście było tylko kilka tysięcy, głównie ze zgrupowania "Żelebet". Z nich co najwyżej 1500 mogło mieć broń, głównie granaty. W Podgórzu co prawda pod przykrywką ubezpieczalni mieściła się fabryka pistoletów maszynowych, ale trafiały one w większości do lasów. Rozwózką zajmowali się Węgrzy, mający pozwolenie na jazdę ciężarówkami.

Niedoszli powstańcy byliby bez szans. W Krakowie, stolicy Generalnego Gubernatorstwa, mieszkało więcej Niemców niż w Warszawie. Garnizon okupanta liczył ok. 30 tys. wyszkolonych i uzbrojonych żołnierzy. Ale okupanci nie ograniczali się do akcji prewencyjnych. Kiedy poczuli się silni, postanowili sami rozpocząć... powstanie. To była typowa prowokacja. Jej cel stanowiło wyłapanie elit i osób niepokornych. 10 października Niemcy przebrani w polskie mundury mieli zaatakować. Dowództwo krakowskiej AK nie dało się zwieść. Miało swojego agenta w otoczeniu Hansa Franka. Konspiracyjna drukarnia w Swoszowicach w porę wydrukowała kilka tysięcy ulotek ostrzegających przed tą prowokacją.

Ze stolicy do Krakowa
Już we wrześniu 1944 r. do Krakowa zaczęły ściągać rzesze uchodźców z ginącego miasta. Rannych przyjmowano w szpitalu przy ul. Grzegórzeckiej 20, a także w nieistniejącym dzisiaj budynku Lubicz 8 (stał prawdopodobnie na terenie obecnego pl. Jana Nowaka-Jeziorańskiego koło Dworca Głównego). Tam zorganizowano prowizoryczne schronisko. Naprzeciwko (Lubicz 9) znajdował się dom noclegowy z biurem informacji dla uchodźców prowadzony przez naczelnika Karola T. Rakowskiego. Większość uciekinierów została rozlokowana w prywatnych domach.

Po upadku powstania do Krakowa zaczęli masowo przybywać warszawiacy. 5 sierpnia 1944 r. dotarł pierwszy transport. 3700 osób. Szacuje się, że do niespełna 300-tysięcznego miasta trafić mogło od 60 do 80 tys. osób z Warszawy. Do Krakowa przyjechało też wielu działaczy Państwa Podziemnego. W konsekwencji od jesieni 1944 r. życie konspiracyjne i polityczne w Krakowie zdecydowanie ożywiło się. Miasto na kilka miesięcy stało się swego rodzaju stolicą Podziemnego Państwa.

Prof. Andrzej Sowa, historyk z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, pisze: "Utrzymanie znacznej części warszawiaków spadło na barki Rady Głównej Opiekuńczej, PCK oraz społeczeństwa. Taka sytuacja rodziła różnorakie konflikty, np. między nimi a mieszkańcami Krakowa".

Widział to abp Sapieha i napisał dramatyczne wezwanie do swoich krajan, prosząc o pomoc dla mieszkańców stolicy: "Są to bracia nasi, krew z krwi naszej i kość z kości naszej". Wręcz błagał: "Dzielcie się z nimi czym kto może". Ten list arcybiskupa był czytany w każdym kościele. Pomógł. Zmienił nastawienie krakowian; naturalnie, nie wszystkich. Rada Główna Opiekuńcza wzięła powstańców pod swoje skrzydła. Włączyły się też PCK i parafie. O początkowej niechęci krakowian wobec warszawiaków pisze Władysław Bartoszewski, który jak wielu innych przybył ze zniszczonej stolicy do niezniszczonego Krakowa. 5 października 1944 r. krakowska centrala RGO otrzymała z Genewy 26 wagonów z żywnością i lekami dla uchodźców z Warszawy. Jednak sporą część darów zdefraudował Niemiecki Czerwony Krzyż, któremu Międzynarodowy Czerwony Krzyż powierzył ich rozdysponowanie.

Samym krakowianom żyło się ciężko. Miasto było przeludnione, brakowało wszystkiego, począwszy od żywności. Jej ceny stale rosły. Szalały ceny w hotelach i pensjonatach. Prof. Chwalba zwraca uwagę, że ci, którzy zaangażowali się w działalność niepodległościową, przeżywali chwile rozpaczy. Klęska Warszawy podcięła im skrzydła. Podkreśla, że nie można zamykać oczu na to, iż sporo krakowian żyło z interesów z Niemcami. Nie należy się tym gorszyć. Takie są reguły czasów wojny od tysiącleci. Wojna demoralizuje i wyciąga z ludzi najgorsze cechy. Zwiększa się znieczulica i obniżają standardy moralne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski