MKTG SR - pasek na kartach artykułów

W małym kinie nikt już nie gra dzisiaj na pianinie

Redakcja
W "Maskotce" grali "Dzieje grzechu". "Związkowiec" dawał "Widmo wolności", nowohucki "Światowid" miał w programie "Dzień Szakala" i "Płonący wieżowiec". Tak, oczywiście w wyborze, przedstawiał się repertuar krakowskich kin dokładnie przed 30 laty, 8 marca 1978 roku. Jak można przypuszczać, przed kasami gromadziły się tłumy. Zwłaszcza w "Światowidzie", grającym naprawdę wielkie hity. Ale i "Związkowiec" mógł liczyć na frekwencję - w końcu Bunuel to Bunuel.

Historia krakowskich kin jest bogata, burzliwa i pełna tajemnic. Może niektóre z nich pomogą wyjaśnić nasi Czytelnicy?

Wielkie przeboje, wielcy reżyserzy, wielkie tłumy. Budzące emocje nazwy kin. Kin, które nie istnieją, kin, o których niemal nikt już nie pamięta, po których nie zachował się żaden ślad. Chociaż - nie do końca.

Pożegnanie z filmem, czyli ekran do konsumpcji

- Ja sam tego kina nie pamiętam, jak przejmowaliśmy obiekt w roku 2000, był w nim już tylko dom kultury. Ale zachowały się kotary, zachował się ekran, do dziś stojący w dużej sali - mówi Alojzy Nowak, prezes klubu Rock'n'rolla Akrobatycznego AWF, dzierżawiącego od 8 lat (na cele sportowe) sale w pawilonie przy ul. Komandosów, gdzie ongiś mieściło się kino "Podwawelskie". Pod dawnym kinowym ekranem rozsiadają się także bywalcy restauracji "Ermitaż" przy ul. Lubicz 15, mieszczącej się w sali dawnego kina "Młoda Gwardia", zlikwidowanego na początku lat 90. Jednak nie wszystkie kina miały szansę pozostawić po sobie choćby taki ślad. - W kinie "Kolorowym" w Czyżynach, działającym na przełomie lat 50. i 60., ekran namalowany był wprost na ścianie - wspomina Adam Garbicz, historyk filmu, autor wielotomowego opracowania "Kino, wehikuł magiczny".
W czasach PRL-u kino to było naprawdę coś. Dla wielu - jedyny kontakt ze światem zza żelaznej kurtyny. - Pamiętam te tłumy napierające na kasę, wybijające szyby podczas walki o bilety na jakiś premierowy przebój wyświetlany w "Kijowie" - mówi Władysław Cybulski, krytyk filmowy "Dziennika Polskiego". W tamtych czasach reklama była niepotrzebna. - Jedyny zabieg marketingowy jaki pamiętam, to prowadzona w latach 80. akcja "Pożegnanie z filmem". Tak reklamowano tytuły, na które kończyła się już licencja - wspomina Andrzej Kucharczyk, ongiś pracownik OPRF, dziś szef Centrum Filmowego ARS.

Jak stałem się mężczyzną, czyli dozwolone od lat 18

Wizytami w kinach, ściśle przestrzegających naówczas ograniczeń wiekowych, zwłaszcza na filmach dozwolonych od lat 18, młodzi ludzie mierzyli kolejne etapy wchodzenia w dorosłość. - Doskonale pamiętam dzień, w którym stałem się mężczyzną. Rano złożyłem ostatni ustny egzamin maturalny, po południu zdawałem na prawo jazdy, wieczorem poszedłem do kina na dozwolony od lat 18 film z Brigitte Bardot - wspomina Zbigniew Święch, reportażysta, autor słynnej trylogii o klątwie Jagiellończyka.
Ale stare, z reguły już nieistniejące, kina, budzą też sentyment u młodszych, skazanych na bywanie w budowanych współcześnie multipleksach. Od trzech tygodni w Internecie działa nowy portal, tubylokino.pl, założony przez dwóch trzydziestoparoletnich warszawiaków, absolwentów Akademii Sztuk Pięknych, Ewę Cieniak i Bartka Nowakowskiego. - W starych kinach, często zapomnianych, często już niegrających, jest mnóstwo poezji. Przez dwa lata jeździliśmy po Polsce, fotografując. Mamy już ponad 400 zdjęć, część umieściliśmy na portalu, najciekawsze znajdą się w książce, która ukaże się za parę miesięcy - mówi Bartek Nowakowski. Na portal trafiają już pierwsze wspomnienia kinomanów, kolejne fotografie, opisy architektoniczne budynków. - Swój tekst może nam nadesłać każdy. Po reakcjach ludzi widzimy, że dawne kina budzą spore emocje nie tylko w nas - dodaje Nowakowski.

King Kong żyje, czyli kłamstwo Andrzeja Mleczki

Jeżeli stare kina poruszają nawet nieznających ich z autopsji trzydziestoparolatków, trudno dziwić się emocjonalnym reakcjom tych, którzy je ongiś regularnie odwiedzali. Andrzej Starmach, krakowski marszand, najmilej wspomina kino "Wisła", mieszczące się ongiś przy ul. Gazowej. - Bywałem tu bardzo często. "Wisła" była jedynym kinem, które w poniedziałki grało poranki. Chcąc nie chcąc, na wagary szło się właśnie tu - mówi Starmach. - Na wspomnienie pewnego seansu w kinie "Uciecha" do dziś chodzą mi ciarki po plecach - przypomina sobie z kolei Andrzej Mleczko, znakomity rysownik. - Poszedłem z kilkuletnią naówczas córką na "King Konga". Widziałem, jak Ewa przeżywa film, jak coraz bardziej wczuwa się w losy tej wielkiej małpy. I nagle uświadomiłem sobie, że w finale King Kong zginie... Na pięć minut przed końcem, używając podstępu, tłumacząc, że to już koniec i wszystko się zaraz dobrze skończy, wyciągnąłem dziecko z kina, ratując jego rozwój emocjonalny. Co najciekawsze, Ewa dopiero jako osoba dorosła dowiedziała się ze zdziwieniem, że King Kong jednak nie żyje - opowiada Andrzej Mleczko.
Z nieco innym rodzajem wzruszenia wspomina swą wizytę w "Uciesze" Władysław Klimczak, prezes Krakowskiego Towarzystwa Fotograficznego. - Niedługo po wojnie w tej sali odbywał się seans jakiegoś wróżbity. Gdy zgłosiłem się na ochotnika, przepowiedział mi niezwykłą przyszłość, przede wszystkim to, że życie spędzę otoczony pięknymi kobietami. Nie wierzyłem w swoje szczęście, ale wszystko się przecież sprawdziło - kilkadziesiąt lat później, po drugiej stronie tej samej ulicy, otworzyłem pierwszą wystawę aktu i fotografii artystycznej Venus. I do dziś mam w zbiorach kilkadziesiąt tysięcy zdjęć pięknych kobiet - wspomina Klimczak.

Tyle było kin, czyli habilitacja

Na portalu znalazły się do tej pory jedynie trzy fotografie krakowskich kin, wykonane przez jego założycieli. To "Mikro", "Sfinks" i "Wrzos", czyli kina stare, mające wielkie tradycje, ale - wciąż jeszcze wyświetlające filmy.
Odtworzenie pełnej listy istniejących dawniej kin, choćby tylko krakowskich, choćby tylko działających w czasach PRL, to zadanie na miarę doktoratu, o ile nie habilitacji. Pełną, czy choćby w miarę pełną listą nie dysponuje nawet Janusz Nowak (od roku na emeryturze), były wicedyrektor przedsiębiorstwa Apollo Film, zawiadującego kinami należącymi do państwa. Pracę w Apollo Film, noszącym ongiś różne, zmieniające się nazwy, od Wojewódzkiego Zarządu Kin, po Okręgowe Przedsiębiorstwo Rozpowszechniania Filmów, rozpoczął przed 40 laty. - Oczywiście istnieją pełne wykazy kin należących do nas, największych, grających przede wszystkim premiery, jednak sal projekcyjnych, często małych, efemerycznych, było znacznie więcej. Prowadziły je zakłady pracy, domy kultury, spółdzielnie mieszkaniowe, istniała niewielka sieć kin "Filmotechniki". My mieliśmy jedynie monopol na zapewnianie wszystkim kinom repertuaru - wspomina Janusz Nowak.

Konfrontacje, czyli spotkanie z Casanovą

Z tym repertuarem było bardzo różnie. Do kin trafiała głównie produkcja polska i sowiecka, nawet bułgarska czy NRD-owska, niemal każdy tytuł z Zachodu stawał się więc wydarzeniem. - Były takie filmy, jak "Szczęki", ale i polskie, na przykład "Noce i dnie", które graliśmy po 6-9 miesięcy - wspomina Janusz Nowak. Dlatego największym filmowym wydarzeniem epoki na wiele lat stały się tzw. Konfrontacje Filmowe, prezentujące znakomite najczęściej tytuły, spośród których niewielka tylko część trafiała potem do normalnego rozpowszechniania. - Często mieliśmy do dyspozycji zaledwie jedną kopię na kilka ekranów. Pewnego razu taksówka przez cały dzień kursowała między "Kijowem" a "Wolnością", przewożąc tam i z powrotem kolejne rolki. Za którymś razem zatrzymali ją milicjanci podejrzewając, że w regularnym pojawianiu się tego samego auta w tym samym miejscu tkwi jakiś szwindel - wspomina Nowak.
Na Konfrontacjach, na których można było zobaczyć prawdziwe arcydzieła, ale i filmy - jak to się wtedy mówiło - skandalizujące, nie wypadało nie bywać. To bywanie łączyło się niekiedy z prawdziwym poświęceniem, nie tylko podczas zdobywania karnetów. Poeta Bronisław Maj do dziś wspomina seans, na który udał się z nieżyjącym już Wojtkiem Bellonem, liderem Wolnej Grupy Bukowina. - W "Kijowie" dawali jak raz "Casanovę" Felliniego. Wspólnie z Wojtkiem, niezupełnie trzeźwym, zasiedliśmy na schodach, bo tylko tam były wolne miejsca. Bellon zaczął przysypiać, chciał jednak obejrzeć, choćby we fragmentach, legendarny było nie było film. I kazał budzić się za każdym razem, kiedy będą tzw. momenty. Kto zna ten film, domyśli się, że pierwszy raz obudziłem go zaraz po napisach, a kolejne pobudki następowały co 2-3 minuty. Po piątym obudzeniu Wojtek kazał mi przestać i zasnął - wspomina Maj.

Zapomniana "Melodia", czyli "Chemik", "Związkowiec" i "Zuch"

Pochodzący z początku lat 70. "Wykaz kin i sal projekcyjnych przeznaczonych do wyświetlania filmów", opracowany przez Wojewódzki Zarząd Kin, wymienia kina: "Kijów", "Uciechę", "Warszawę", "Wolność", "Apollo", "Sztukę", "Wandę", "Światowida" (dwie sale), "Świt" (dwie sale"), "Młodą Gwardię", "Wrzos" i "Zucha" (dzisiejszy "Paradoks"). To w większości sale, które starsi kinomani pamiętają doskonale. W starych numerach "Dziennika Polskiego", z marca roku 1968 i 1973, lista grających w tej epoce kin jest jednak znacznie obszerniejsza. Oczywiście, można znaleźć na niej kina istniejące do dziś ("Kultura" i "Wiedza", dziś dwie sale kina "Pod Baranami"; "Tęcza" na Dębnikach; "Wrzos" w Podgórzu; "Mikro", dawniej kino milicyjne, potem przejęte przez OPRF; "Sfinks" w Domu Kultury ówczesnej Huty im. Lenina). W marcu 1968 r. działały też kina popularne jeszcze przez kolejnych kilkanaście lat i pamiętane przez wielu do dziś: "Dom Żołnierza" w dawnej ujeżdżalni przy ul. Lubicz, tuż przy rondzie Mogilskim, gdzie występowała także operetka, a obecnie powstaje nowy budynek krakowskiej opery; "Maskotka" przy ul. Dzierżyńskiego 58, dziś Lea, mieszcząca się w budynku odzyskanym później przez Kościół; "Związkowiec" przy ul. Grzegórzeckiej, prowadzony przez Zakłady im. Szadkowskiego; "Wisła", tuż nad rzeką po stronie Kazimierza, przy ul. Gazowej 21. W roku 1973 w gazetowym repertuarze pojawił się dodatkowo "Ugorek" (os. Wieczysta).
Najciekawsze są jednak kina, o których w historii Krakowa zachowały się jedynie wzmianki ("Melodia" na I piętrze budynku filharmonii, "Chemik", prowadzony przez Dom Kultury "Solvayu", "Prokocim" mieszczący się ongiś przy ul. Bieżanowskiej), a przede wszystkim te (patrz ramka), których ani autorowi tekstu, ani licznym rozmówcom nie udało się zlokalizować.

Kino przy peronie, czyli Wyścig Pokoju przerywa seans

To, oczywiście, niejedyne krakowskie kina ginące w otchłani historii, przechowywane jednak w ludzkiej pamięci. - W połowie lat 50. odwiedzałem studiującego w Krakowie starszego brata. Wieczorem, czekając na pociąg, skracałem sobie czas w kinie dworcowym - wspomina Leszek Długosz, pieśniarz i poeta. Do legendy przeszło kino "Krakus", mieszczące się przy al. Krasińskiego 16 w lokalu zajmowanym dziś przez Teatr STU. - Kupując bilet, trzeba było uważać, by nie dostać miejsca za filarem. Niekiedy jednak biletów brakowało i nie było innego wyjścia niż nadwerężanie kręgosłupa przy zerkaniu na ekran - wspomina Adam Garbicz. Te filary, istniejące do dziś, sprawiły także pewien kłopot dyrektorowi Teatru STU Krzysztofowi Jasińskiemu. - Długo zastanawiałem się, czy brać te pomieszczenia. W rozwiązaniu problemu filarów pomogły mi ryciny przedstawiające dawny teatr elżbietański, w którym grano Szekspira. Oglądając je, wpadłem na pomysł, by filary pozostawić na środku, a widownię rozlokować wokół sceny - wspomina dziś Krzysztof Jasiński.
Oglądanie filmów w kinach PRL wiązało się nie tylko z koniecznością wyglądania zza filaru. - Pamiętam, jak w roku 1963 w kinie "Sztuka" przerwano seans, by poinformować nas o zamachu na prezydenta Kennedy'ego. W owych czasach niezwykłą popularnością cieszył się też kolarski Wyścig Pokoju, zwłaszcza w te sezony, kiedy wygrywali nasi. Zdarzało się, że także o zwycięstwach naszych kolarzy informowano przerywając projekcje - wspomina Leszek Mazan, dziennikarz i historyk, znawca dziejów Krakowa.
W latach 50. popularne było jeszcze kino "Muzeum", mieszczące się przy ul. Smoleńsk 9 w lokalu dawnego Muzeum Przemysłowo-Technicznego. Co bardziej zajadli na przełomie lat 50. i 60. odwiedzali mieszczące się w Borku Fałęckim kino "Iskierka".

Stal, czyli Meksyk

Osobnym niejako torem toczyła się historia kin w Nowej Hucie. - Jako pierwsze działały tu kina objazdowe, potem zainstalowano na stałe kino w baraku mieszczącym się w Pleszowie, na tzw. Meksyku - mówi Leszek Sibila, kustosz Muzeum "Dzieje Nowej Huty", oddziału Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Według źródeł pierwszym kinem stałym była "Stal" na osiedlu Willowym (1951). W hotelu robotniczym w Czyżynach od tegoż roku działało kino "Robotnik", w roku 1956 na os. Centrum C, od strony alei Róż, powstały "Aktualności", początkowo wyświetlające jedynie filmy oświatowe i dokumentalne, potem także fabuły. Przez pewien czas działało przywoływane już kino "Kolorowe", w dzielnicowym Domu Kultury istniało kino "Młodzieżowe", w roku 1958 pracę rozpoczęła "Balladyna" w osiedlu Grębałów. Przełomem stało się wybudowanie dwóch wielkich nowoczesnych kin, "Świtu" (os. Teatralne, 1956) i "Światowida" (os. Na Skarpie, 1958). Do dziś, niestety, przetrwał tylko "Sfinks" w Domu Kultury noszącym dziś imię C.K. Norwida.

"Corso", czyli "Młoda Gwardia"

W dokładnym odtworzeniu listy krakowskich kin przeszkadza nie tylko rozproszenie źródeł, ale także zmieniające się ich nazwy. Wystarczy przypomnieć historię kina "Warszawa" przy ul. Stradom 15, które jeszcze w latach 90. przemianowano na "Atlantic", nawiązując tym samym do tradycji przedwojennych, kiedy również te dwie nazwy funkcjonowały na zmianę. Nazwę "Świt" nosiło najpierw kino istniejące jeszcze w pierwszych latach powojennych w budynku zajmowanym dziś przez filharmonię, potem nadano ją nowemu kinu w Nowej Hucie. Palmę pierwszeństwa pod tym względem dzierży jednak "Młoda Gwardia". Kino, po wojnie co prawda trwale utrzymujące tę właśnie nazwę, zaczynające jednak w roku 1916 jako "Lubicz", potem nazywające się kolejno "Reduta", "Corso", Słońce", "Słonko", "Stella" i "Gdańsk".

"Cyrk Edison", czyli prehistoria

Już tych kilka czy kilkanaście przykładów, pochodzących jedynie z okresu PRL, uzmysławia nam, jak wiele miejsc w Krakowie związanych jest z kinem. A przecież historia krakowskich kin sięga roku 1896, kiedy to 14 listopada w Teatrze Miejskim (dziś im. J. Słowackiego) odbyła się pierwsza projekcja. Od roku 1897 pokazy organizowano sporadycznie w hotelu Kleina przy ul. św. Gertrudy 6, w roku 1905 zaczęto wyświetlać filmy w budynku pocyrkowym na placyku u zbiegu ulic Wielopole i Dietla, gdzie dziś mieści się budynek Banku PKO BP. W tym samym miejscu, w latach 1907-1912, działało pierwsze stałe kino krakowskie, nazwane "Cyrk Edison".
Od roku 1910 do wybuchu wojny w dzisiejszych lokalach sklepowych przy ul. Podwale 6 działało kino "Promień". W roku 1913 przy pl. Szczepańskim 3, w lokalu restauracyjnym (dziś stoi tu Bunkier Sztuki) otwarto kino "Wisła". Kino noszące kolejno nazwy "Kineton", "Złuda" i "Zachęta" istniało w latach 1911-1924 w oficynie Pałacu Spiskiego (Rynek Główny 34). Filmy wyświetlano w salach zajmowanych dziś przez Teatr Kameralny przy ul. Starowiślnej 21 (kolejno kino "Nowości", "Światowid", "Adria"). Kinorewia, a potem kino, "Bagatela", mieściła się w budynku dzisiejszego teatru przy ul. Karmelickiej 6 w latach 1926-37. W roku 1938 odnowione i przemianowane na "Scalę" było najbardziej reprezentacyjnym kinem Krakowa. Tę rolę pełniło jeszcze także w latach 1945-47, a nawet podczas okupacji - "Scala", podobnie jak wspomniany już "Świt" w budynku filharmonii, zostały wtedy kinami "Nur für Deutsche".

"Wanda", czyli ruchome obrazy

W historii krakowskich kin przełomowy okazał się rok 1912. 16 listopada w pierwszym zbudowanym na potrzeby kina budynku przy ul. św. Gertrudy 5 otwarto "Wandę". 7 grudnia z kolei przy ul. Starowiślnej 15 ruszyła "Uciecha". 4 lata później przy św. Jana 6 powstała "Sztuka". Z wymienionej trójki do dziś działa tylko ta ostatnia, jako element wielosalowego Centrum Filmowego ARS. Jak wielkim wydarzeniem było chociażby otwarcie "Wandy" świadczą wspomnienia Leszka Długosza. - O istnieniu "Wandy" dowiedziałem się od dziadka, który do końca życia wspominał wycieczkę do Krakowa i "ruchome obrazy" oglądane właśnie w "Wandzie" - wspomina Długosz.
I właśnie upadek "Wandy" oraz "Uciechy" najlepiej symbolizuje zmiany, jakie od przełomu lat 80. i 90. zachodzą na kinowym rynku w Krakowie. Co prawda nikt tu (w przeciwieństwie do Warszawy) żadnego kina nie zburzył, przemiany były jednak radykalne.

Okrutne wideo, czyli pierwsze zabicie kina

- Na początku lat 90. kina zaczęły pustoszeć. Rozwijał się rynek wideo, zwłaszcza dzięki kopiom pirackim, pojawiła się telewizja satelitarna, powstawały kolejne stacje telewizyjne. Już nie trzeba było chodzić do kina, by oglądać filmy - zwraca uwagę Roman Włodek, historyk kina. - Wcześniej kina także likwidowano z różnych przyczyn, na przykład "Melodia" w filharmonii była ciałem obcym. Po przełomie lat 90. główną rolę odgrywała ekonomia - dodaje Janusz Nowak.
Jedne kina znikały po cichutku, jak "Ugorek", w którym dziś mieści się sklep z tanią odzieżą. Inne głośniej, by przypomnieć chociażby burzę wokół "Wolności", gdzie przez pewien czas mieścił się klub muzyczny, wzbudzający spore protesty ze względu na historię budynku, w którym ongiś mieściła się katownia gestapo i UB (wkrótce w dawnej "Wolności" powstanie klub fitness). Przez długi czas świetnie radziła sobie "Wanda", którą zarządzało prywatne Centrum Filmowe "Graffiti", ale i ona poległa w starciu z powstającymi coraz liczniej kinami wielosalowymi.
- Zmienił się sposób bywania w kinie. Młodzi ludzie, czyli lwia część kinowej publiczności, chodzą teraz nie tyle na konkretny film, ile w konkretne miejsce, decydując się na wybór tytułu w ostatniej chwili. Dziś jeden tytuł w kinie, czyli brak wyboru, to żadna atrakcja - mówi Krzysztof Gierat, kiedyś współzałożyciel i szef "Graffiti", później m.in. dyrektor Apollo Film.
W ten właśnie sposób, poszerzając ofertę, ratują się te kina tradycyjne, które jeszcze przetrwały. Kolejne sale otwiera kino "Kijów", kinem wielosalowym jest Centrum Filmowe ARS, zaczynające od jednej tylko sali kina "Sztuka". - Duże znaczenie ma także liczba dostępnych na rynku kopii. Dystrybutorzy najchętniej lokują atrakcyjne tytuły w kinach wielosalowych - dodaje współzałożyciel Graffiti, dziś szef ARS-u Andrzej Kucharczyk.

Stan lękowy, czyli szansa

Mimo wszystko małe, tradycyjne, czy niemal tradycyjne, kina mają przed sobą szanse. - Całą moją wiedzę filmoznawczą wyniosłem z seansów w Dyskusyjnym Klubie Filmowym w "Sztuce", prowadzonym przez dr. Zbigniewa Wyszyńskiego, który nawet zwolnił mnie z egzaminu z historii kina w szkole teatralnej. Przyzwyczajony do panującej tam atmosfery, w wielkich anonimowych salach dostaję niekiedy stanów wręcz lękowych, zwłaszcza słysząc bulgotanie coca-coli albo chrzęst gryzionego popcornu. Dlatego tęsknię za małymi kinami z dobrym repertuarem - wyznaje Tadeusz Huk, znakomity aktor.
Kto wie, może takie marzenia jeszcze się spełnią? Kameralne pokazy filmowe coraz częściej organizują modne kluby młodzieżowe, by wymienić tylko "Pauzę" czy "Re".
"W małym kinie/nikt już nie gra dzisiaj na pianinie/ Nie ma już seansów w małym kinie/ W małym niemym kinie "Ptit Tria-non" - śpiewał przed laty Mieczysław Fogg. Kto wie, może się jednak pomylił?
WŁODZIMIERZ JURASZ

Lista krakowskich kin, z całą pewnością istniejących w różnych epokach, których jednak nie udało się nam zlokalizować. Może któryś z Czytelników przypomni sobie ich historię?
Rok 1952
"Nowa Huta"
Rok 1963
"Kolejarz", "Miniaturka", "Orion", "Studio", "Zdrowie"
Rok 1968
"Energetyk", nadal "Miniaturka" i "Orion"
Rok 1973
nadal "Kolejarz" i "Orion"

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski