Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W palcach duchów

Redakcja
Malina, która śmiertelnie poróżniła Balladynę z Aliną w wyreżyserowanej przez Bogdana Cioska "Balladynie", jest słowem tylko. U Cioska ludzkie ciało to drewno w palcach leśnych duchów. Potwornie nieodwracalny los jest zaledwie opowieścią, bajką, ględzeniem, które przy pomocy sług sama sobie ględzi galaretowata Goplana, ględzi, żeby z nudów nie uschnąć. Balladyna zadźga Alinę, by demiurgini kniei jako tako żyć mogła. U Cioska istnienie nasze trwa tak długo, jak długo Chochlikowi i Skierce gadać się chce. Gdy idą spać - już cię nie ma. Gdy wstają - jesteś. Na powrót się stajesz. Znów jesteś, bo duchy znów bawić się chcą.

Paweł Głowacki Wyznania szczerego entuzjasty teatru

   Gdy duchy milczą, jesteś niczym to drewno w teatrze Cioska. Wisisz. Dyndasz na haku. Bezmyślnie czekasz na wezwanie. Wisisz w obojętnym powietrzu. Ot, lalka doczesna. Wisisz jak Balladyna, Alina, Wdowa, Kirkor, Kanclerz, Gralon, Wiedźma, Goniec, Kostryn albo ten biedny Grabiec, co miał nadzieję, że gorzałka ocala przed wyrokami niebios, przed losem, przed palcami rytualnie przeźroczystych duchów. Nie ocala, ale czy to powód, by zaniechać konsumpcji? Żaden. I oto główna przyczyna, by Grabca wielbić. Wielbić mianowicie za wierność nałogom, co są parą w gwizdek. Zresztą - niby jaki wybór miał Grabiec?
   Właśnie. Grabiec nie miał nic do gadania. U Cioska, tak jak u Juliusza Słowackiego i u paru innych mądrych opowiadaczy, tak jak u ciebie za oknem - cielesne lalki, inaczej zwane ludźmi, w istocie milczą, choć przecież marmolą nieustępliwie. U Cioska pięknie widać tę oto oczywistość, że człowiek rodzi się z palcem na ustach, z mordą w kuble, z wodą za panicznie zaciśniętymi wargami. Może dlatego drewniane twarze ludzi są w tej "Balladynie" tak do siebie podobne?
   W dwie godziny trwającym świecie Cioska ta, która zabija, i ci, co są zabijani, mało się różnią twarzami. Prawie takie same martwe oczy ze szkła, porównywalne czoła koloru szronu o zmierzchu, identycznie nieczułe drewno pod skórą zrobioną ze strzępów bandaża. Obojętne, czyje serce jest dziurawione sztucznym nożem, w zabijanej piersi zawsze słychać szelest tych samych trocin. Padając na deski sceny - kości każdego trupa brzmią tak samo głucho. I nie dziwota. W żyłach marionetek krąży przecież ta sama nicość. To właśnie ten gatunek nicości powoduje, że niezmywalna plama krwi na czole Balladyny jest czerwoną farbą zaschniętą na bandażu koloru szronu o zmierzchu. Znamię ma sens dopiero wtedy, gdy aktorom zachce się plamie nadać sens gadaniem.
   Tak. Dwugodzinny świat Cioska jest teatrem odwrotnym do teatru cieni. Tu duchy opowiadają sobie cudze, bo nasze życie wcale nie cieniste. Duchy, a jeśli kto woli - aktorzy. Bogiem a prawdą, to kto tutaj jest kim? Aldona Jankowska jest Balladyną? A może odwrotnie? W programie stoi napisane, że Włodzimierz Jasiński to Chochlik, zaś Franciszek Muła to Skierka. Jeśli o mnie chodzi - nie upierałbym się przy tej kolejności. Czy nie wystarcza samo pojęcie teatr? Albo samo pojęcie kuglarz? Wystarcza.
   Tu malina i znamię to tylko słowa. I aż słowa. Tu przekłuwane serce jest garścią potwornie suchych trocin. Tu grzeszne życie Balladyny dosłownie wisi na włosku, który jest realnym sznurkiem w palcach Skierki-Muły. Finalny piorun, który ostatecznie liźnie Balladynę, będzie tylko mocnym tupnięciem prestidigitatora. A gdy Chochlik-Jasiński zapragnie usłyszeć mruk ziemi - usłyszy go w głuchym stukocie kamienia tłuczonego drugim kamieniem. Puk, puk, puk... No i los już gotowy. Już gotowy, bo już wystukany, zagrany, opowiedziany. Balladyna-Jankowska, Skierka-Muła i Chochlik-Jasiński po prostu bawią się w teatr. A przy okazji dają seans, dziwnie uśmiechnięty seans o nieuchronności wyroków niebieskich.
   Za poetą powiem: jestem dziś w nastroju nieprzymiotnikowym. I bardzo się z tego cieszę. Gdybym teraz otworzył ogień ciągły wszystkich tych: świetne, genialne, znakomite, niepowtarzalne, cudowne, zagrane wybornie, Muła niezapomniany, Jasiński fenomenalny, Jankowska przepyszna, scenografia oscarowa, muzyka nieomylna, adaptacja mistrzowska, reżyseria niebywała, całość zaś nieziemskiej urody..., gdybym wszystko to napisał - owszem, świętą rację bym miał, ale i nie miałbym jej zarazem. Nie miałbym, gdyż w tym wypadku nie uchodzi tak się ślinić, wręcz po pensjonarsku. W ogóle nie uchodzi się ślinić, gdyż "Balladyna" Cioska to pokaz gatunku już chyba wymarłego.
   Otóż - chodzi o godność. Nic wielkiego, ot, godność z małej, zwyczajnej, codziennej ludzkiej litery. "Balladyna" Cioska na dwie godziny przywraca teatralną godność dramaturgicznej klasyce. Przywraca godność tej piekielnej gorzkości, którą romantycy - przynajmniej w kilku księgach swoich, a już z pewnością Słowacki w "Balladynie" - światu pod nos podstawili jako bezlitosne lustro. Masz, człowieczku - patrz i wąchaj.
   No i patrzymy na seans Cioska. Patrzymy i wąchamy. Widzimy siebie w palcach niepojętych cieni. Owszem, potwornie boli nas bezradność tamtych kruchych golemów z drewna, ale nie odwracamy głów. Gdy troje aktorskich demiurgów w finale ostatecznie zawiesi lalki na hakach - bijemy brawo. Liczymy na jutrzejszą łaskawość leśnych duchów.
   
   Teatr Groteska. Juliusz Słowacki "Balladyna". Adaptacja i reżyseria Bogdan Ciosek. Scenografia Jerzy Kalina. Muzyka Paweł Moszumański.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski