Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W pracy motocykl, a po godzinach Harley

Rozmawiał Artur Gac
Nowotarżanin Tadeusz Błażusiak w swoim żywiole
Nowotarżanin Tadeusz Błażusiak w swoim żywiole Fot. fot. Jonty Edmunds/Future7Media
Rozmowa z TADEUSZEM BŁAŻUSIAKIEM, 6-krotnym mistrzem świata w enduro halowym

- Siódme miejsce w plebiscycie naszej redakcji na „10 Asów Małopolski” przyjął Pan z zadowoleniem?

- Oczywiście, bardzo się cieszę, bo nagrody przyznawane głosami kibiców mają swoją wartość. To miłe uczucie dojść wysoko w takim plebiscycie. Dziękuję kibicom za pamięć, docenienie mojej osoby i fakt, że razem ze mną radowali się zwycięstwami.

- A nie odczuwa Pan niedosytu? Wszak w 2014 roku stanął Pan na trzecim stopniu podium.

- Myślę, że wynik odzwierciedla miniony sezon, który nie w pełni ułożył się po mojej myśli. Przez długi czas nie byłem w rytmie zawodów, a wiadomo, jak jest w świecie sportu. Nieaktywny zawodnik w świadomości kibiców schodzi na dalszy plan. Zabrakło mnie między innymi na prestiżowych zawodach „Red Bull 111 Megawatt” (impreza z cyklu hard enduro jest rozgrywana na terenie Kopalni Węgla Brunatnego Bełchatów - red.), które dla polskich fanów są bardzo ważne. Mam nadzieję, że rok 2016 będzie układał się według planu, a wówczas znów zamierzam walczyć o podium.

- Kampanię po siódmy z rzędu(!) tytuł mistrza świata w superenduro, czyli enduro halowym, rozpoczął Pan od trzeciego miejsca w łódzkiej Atlas Arenie. Abstrahując od wyniku, chyba już dawno nie był Pan tak spragniony rywalizacji?

- Za mną naprawdę długa przerwa w startach, więc rzeczywiście bardzo przyjemnie było wrócić do ścigania. W związku z tym, że miniony sezon był dla mnie bardzo skomplikowany i wyjątkowo krótki, wciąż brakuje mi tak zwanego rozjeżdżenia. Natomiast jestem już w miarę w formie. Inna sprawa, że zawody w Łodzi nie ułożyły się po mojej myśli, dlatego byłem zadowolony, że w ogóle zdołałem stanąć na podium. Cały czas miałem problemy, a to słabo wystartowałem, a to jeden z rywali wywrócił się tuż przede mną lub ja sam popełniłem błąd. Koniec końców nie przejechałem ani jednego, spokojnego wyścigu.

- Po kolejnej rundzie Grand Prix w Riesie, gdzie zajął Pan 4. miejsce, strata do lidera Amerykanina Cody’ego Webba wzrosła do 23 punktów.

- I właśnie tego najbardziej mi szkoda, bo muszę bardzo dużo odrabiać już na początku cyklu. Przed nami cztery rundy MŚ, czyli łącznie dwanaście wyścigów finałowych, więc mam nadzieję, że będzie gdzie zniwelować stratę.

- Co w największym stopniu powoduje, że Pana obecna dyspozycja nie jest zadowalająca?

- Na pewno rzecz dotyczy dopracowania ustawień w motocyklu, obycia z maszyną startową oraz przyzwyczajenia się do tempa wyścigów i zawodów. Innymi słowy rezerwy tkwią w wielu elementach, a poza wszystkim brakuje mi szczęścia. Na pewno nie chcę szukać usprawiedliwienia i zrzucać z siebie odpowiedzialność. Będę jeszcze mocniej harował, żeby znów prezentować pełnię swoich możliwości.

- Kilkumiesięczna przerwa wystarczyła, aby odzyskał pan pełnię zdrowia i całkowicie rozprawił się z wirusem zmęczenia Epsteina-Barr?

- Wydaje mi się, że jestem już w stu procentach zdrowy, z tym że tak długa absencja odbiła się na mojej formie startowej, która wciąż nie jest idealna. W sporcie wykluczenie trwające parę miesięcy, jest jak lata braku aktywności. Z pewnością potrzebuję jeszcze trochę czasu, by wrócił stary Tadek, ale z drugiej strony czuję, że jestem już bardzo blisko. Z każdym dniem nabieram sił i rozpędu, by wrócić do wygrywania.

- Jak od strony mentalnej znosił Pan przymusowy rozbrat z motocyklem?

- Nie było łatwo, bo z dnia na dzień trzeba było zaakceptować, że tylko całkowity odpoczynek pozwoli mi zwalczyć wirusa i wrócić do zdrowia. Zwłaszcza początek był nie do zniesienia, bo przy moim trybie życia, kompletnie nie byłem nauczony braku wysiłku fizycznego. Czułem się dziwnie, ale gdy pogodziłem się z diagnozą, postawiłem przed sobą motywujący cel.

- Korzystał Pan z pomocy psychologa?

- Nie miałem takiej potrzeby, bo w swoim życiu przeżyłem kilka kontuzji. Fakt, ta przypadłość była zupełnie inna, ale zaakceptowałem, co dał mi los. Zamiast zaśmiecać głowę niepotrzebnymi myślami, skrupulatnie stosowałem się do zaleceń lekarza. Na szczęście wyszedłem z niezrozumiałego i permanentnego uczucia zmęczenia.

- Ile potrzebuje Pan czas, aby wrócić do optymalnej formy?

- Sądzę, że mam to w zasięgu ręki, bo w ostatnich kilku tygodniach osiągałem bardzo dobre czasy na treningach. Moje odczucia też są dobre, ale co innego powtarzalność w pojedynkę, a co innego szybka i bezbłędna jazda podczas zawodów. Tu trzeba stanąć na starcie i po opuszczeniu maszyny startowej walczyć bark w bark z 16 zawodnikami.

- W wolnym czasie zakłada Pan narty, jeździ na rowerze i wybiera wędrówki po górach. Która z tych form aktywności pociąga Pana najbardziej?
- Lubię chodzić w góry, które mam pod nosem w Andorze i są dla mnie w każdej chwili dostępne, a jednocześnie to bardzo dobry trening na wysokości. Dużą rolę w moim przygotowaniu odgrywa rower, który bardzo lubię i gdybym nie ścigał się motocyklem, o wiele więcej jeździłbym tym jednośladem. To moja ulubiona aktywność.

- A narty?

- One również służą mi do wędrówek po górach w formie „skitouringu”, nazywanego też „randonnee”, czyli trwającego kilka godzin podchodzenia, zakończonego błyskawicznym zjazdem.

- Wrażenie robi stojący w Pana garażu w Andorze piękny motocykl Harley-Davidson, model sportster. Przejażdżki maszyną kultowej marki to jedna z Pana pasji?

- Jeśli tylko pogoda dopisuje, to bardzo często kończę dzień wycieczką, aby przewietrzyć głowę i pocieszyć się tym wszystkim, co mnie otacza, a nie tylko myśleć o urywaniu dziesiątek sekundy. Z tym harleyem wiąże się ciekawa przygoda... Kupiłem go, ponieważ dałem słowo mojemu mechanikowi.

- Poszło o zakład?

- Bardziej o moją deklarację. Niezbyt dobrze poszły mi kwalifikacje do zawodów X-Games i ogólnie trochę się męczyłem, dlatego powiedziałem mechanikowi, że jeśli wygram imprezę, to sprawię sobie harleya. Złapał mnie za słowo i zobligował, bym nie wycofał się z postanowienia. Zakup okazał się strzałem w dziesiątkę, bo motocykl sprawia mi nie lada frajdę.

- Ten egzemplarz, w matowej czerni, wygląda bardzo oryginalnie.

- Dokonałem w nim sporo przeróbek, łącznie ze zwiększeniem pojemności do 1200 ccm oraz innymi modyfikacjami, by motocykl był szybszy, efektowniejszy wizualnie i wygodniejszy w prowadzeniu, dlatego choćby zmieniłem kierownicę. Muszę przyznać, że ta zabawka naprawdę mi się udała (śmiech).

- A jak spędził Pan Boże Narodzenie?

- W domu, w Andorze, razem z moją dziewczyną Joasią. Niestety, nie byłem odwiedzić rodziny, bo krótko przed zawodami w Riesie wyjazd nie wchodził w rachubę. Było bardzo skromnie, ale świątecznie.

- Na stole nie zabrakło dań wigilijnych?

- W żadnym razie. Moja Asia zawsze przyrządza polskie potrawy, a potrzebne składniki kupiła przy okazji zawodów w Łodzi.

- Którym przysmakiem zajadał się Pan najbardziej?

- Lubię wszystko, bo większość dań kojarzy mi się z tą jedną datą w roku. I jak nakazuje tradycja, skosztowałem każdej potrawy. I wcale nie z przymusu, bo lubię zjeść.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski