Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W sanatorium Hanny Banaszak

Redakcja
Hanna Banaszak: Popularności, tej ulicznej, codziennej, nigdy specjalnie nie lubiłam Fot. Agata Preyss
Hanna Banaszak: Popularności, tej ulicznej, codziennej, nigdy specjalnie nie lubiłam Fot. Agata Preyss
- W środę 24 kwietnia na rynku pojawiła się Pani nowa płyta "Piosenki Jerzego DUDUSIA Matuszkiewicza", znakomitego jazzmana, twórcy muzyki filmowej i wielu przebojów, który 10 kwietnia obchodził 85. urodziny. Czy właśnie ten jubileusz był powodem jej nagrania?

Hanna Banaszak: Popularności, tej ulicznej, codziennej, nigdy specjalnie nie lubiłam Fot. Agata Preyss

ROZMOWA. Kiedyś piosenki "Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia" i "Tak bym chciała kochać już" przyniosły jej popularność i utorowały drogę do zawodowego śpiewania. Teraz - na swoje urodziny - nagrała nową płytę.

- I tak i nie, ponieważ poza rocznicą urodzin kompozytora, uwielbiam go jako człowieka i wybitnie utalentowanego Twórcę. Ta płyta należała mu się ode mnie od dawna. Duduś napisał dla mnie pierwsze piosenki, które utorowały mi drogę do zawodowego śpiewania. To właśnie "Mam ochotę na chwileczkę zapomnienia", "Tak bym chciała kochać już" czy też "Łagodnie płynę w twych ramionach" spowodowały moją wczesną, wokalną popularność.

- Płyta ukazała się dokładnie w Pani urodziny. Czy to przypadek?

- Nie. Poprosiłam o ten termin wydawcę, ponieważ chciałam sobie i moim fanom zrobić prezent szczególny, w tym także mój osobisty - urodzinowy. Muzykę Jerzego Matuszkiewicza odczuwam bardzo radośnie, a 24 kwietnia to już wiosna, czyli start do wszechobecnego uśmiechu, którego po przesłuchaniu płyty, życzę jej odbiorcom.

- Czy przywiązuje Pani wagę do wieku?

- Cóż, wszyscy nieustająco przemijamy. Trochę szkoda. Ja jednak nie mam problemu z wiekiem, bo rozpacz na ten temat, odebrałaby mi urok części coraz cenniejszego czasu, który mi pozostał. I tak umrzemy, warto zatem kawałki naszego żywota przeżyć z zachwytem nad samym jego istnieniem. Wtedy ma się więcej jasności wokół. A 56 lat... hm, jakaż to magiczna liczba!

- Piosenki Matuszkiewicza śpiewała Pani już wcześniej. Co decydowało o umieszczeniu na płycie tylko tych 11 przebojów?

- To wybór zgodny z moim wewnętrznym zapotrzebowaniem. Mogłam nagrać więcej piosenek, lecz moja mama bardzo wcześnie nauczyła mnie, że w życiu lepiej mieć za mało, niż za dużo. To przesłanie prowadziło mnie przez całe dotychczasowe istnienie, co pozwoliło mi przetrwać na scenie trzydzieści osiem lat. Umiar we wszystkim, jest dla mnie bardzo ważny.

- Co sprawia, że sięga Pani po danego kompozytora czy autora tekstu? Swego czasu nagrała Pani płytę poświęconą Jonaszowi Kofcie. Były piosenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego...

- Po pierwsze, muszę mieć dla takiej twórczości szacunek. Po drugie, sama muszę zapragnąć coś od siebie dodać, a poza tym, jak w przypadku Kofty, Wasowskiego, Przybory i Matuszkiewicza, to moje wielkie podziękowania za wspaniały materiał, jakim mnie obdarowali. To dla mnie zaszczyt, że wszyscy ci wielcy ludzie poświęcili mi tyle swego wybitnego czasu. Dziękuję za to losowi bardzo często.

- Gościnnie na tym krążku wystąpił Bogdan Łazuka.

- Ten wspaniały aktor zgodził się wystąpić ze mną w śladowej odsłonie. Tylko wielkich artystów na taki gest stać. Pracowało nam się krótko, ale nadzwyczaj serdecznie i, nie pierwszy już raz, bardzo miło.

- Nie ukrywajmy, to piosenki sprzed lat. Nie obawia się Pani, że ktoś powie, iż są po prostu niemodne?

- Uważam, że istnieją piosenki ponadczasowe. Takie, które posiadają obiektywny urok, nieprzemijalne piękno i wartość. Te, wybrane przeze mnie, także należą do tego zbioru. Dodałam im odrobinę współczesnego brzmienia, ale tylko tyle, na ile pozwoliło mi to nie naruszyć zamysłu kompozytora. Wszak również od opracowań aranżacyjnych zależał sukces ich dawnej popularności.
- Nie lubi Pani ulegać modzie...

- Zdecydowanie nie, choć nie znaczy to, że ze współczesnych rytmów i brzmień sama nie korzystam. Biorę jednak tylko tyle, na ile uważam to za uczciwe i stosowne. W muzyce nie interesuje mnie moda, lecz rozwój, indywidualizm, osobność, jedyna w swoim rodzaju szlachetna rozpoznawalność.

- Nie kusi Pani, aby zrobić płytę z jazzowymi standardami światowymi?

- Myślę o tym od lat. Jak zdążę, pewnie to kiedyś uczynię. Na razie zaczęłam już jednak dwa inne projekty. Oczywiście nie powiem jakie, bo za wcześnie o tym mówić. Jest tyle do zaśpiewania. Obecnie, najbardziej lubię sama coś tworzyć. Wymyśliłam kilka muzyk, które śpiewam na recitalach, a także kilka tekstów, które po długich oporach, odważyłam się wreszcie oficjalnie wykonać.

- Kilka milionów ludzi co piątek wieczór zasiada przed telewizorem, by oglądać serial o Annie German. Ma Pani czas na jego oglądanie? Kim była dla Pani Anna German?

- To wielka i jedyna w swoim rodzaju wokalistka. Nie miałam okazji jej poznać, bo wówczas, gdy kwitła jej kariera, ja nie marzyłam nawet o śpiewaniu. Cóż, jak już powiedziałam, to wspaniała postać polskiej muzyki, ale również zbyt mało doceniona rodzima pieśniarka. Gdy patrzę, w jaki sposób na przykład Rosjanie dumni są ze swoich artystów, to smutek mnie ogarnia, że my Polacy zdecydowanie więcej czasu poświęcamy krytyce naszych "ulubieńców".

- Pani koncerty mają sto procent frekwencji. Jak tę popularność odczuwa Pani na co dzień? Także w internecie...

- Internetu szerzej pojętego w takim celu nie przeglądam, więc nie wiem, ale sądząc po mojej oficjalnej stronie internetowej, na którą często wpisują się goście, raczej jestem akceptowana. To miłe i potwierdzające, że mam prawo jeszcze trochę pośpiewać. A popularności, tej ulicznej, codziennej, nigdy specjalnie nie lubiłam. Dziś już jednak nie jestem tak bardzo rozpoznawana, jak to miało miejsce w latach osiemdziesiątych, więc mogę iść spokojnie ulicą i komfortowo czuć się jedną z wielu.

- Lubi Pani mówić o swoich pasjach - poezji i fotografowaniu.

- To odreagowanie, ale też urozmaicanie sobie życia i być może podświadome przygotowywanie się do jakiegoś końca uprawiania mojego zawodu. Tak, aby mieć coś innego, rozwijającego w zanadrzu.

- Jest Pani z urodzenia poznanianką. Czy łatwo to miasto zamienia się na inne? Miała Pani w swym życiu także okres szczeciński...

- Także warszawski, gdański i wrocławski. W końcu wróciłam do Poznania, bo kocham to miasto i jego mieszkańców. Tu są moje korzenie i tu mam swoje miejsca sentymentalnie tajemne. Nie wykluczam jednak, że kiedyś być może, na jakiś czas, jeszcze gdzieś sobie wyjadę. Prędzej czy później, pewnie jednak wrócę.

- Jaki jest obecnie dom Hanny Banaszak? Teraz, kiedy Pani córka jest już dorosła. A pamiętam, gdy robiliśmy wywiad, zanim się urodziła.
- Aż tyle lat się znamy? Mój dom niczym się nie różni od innych domów. Jest skromny, mały i nie ma nic wspólnego z przepychem. Moi przyjaciele czasem mówią, że miło im u mnie i są zaskoczeni jego normalnością. To moje, jak to sama nazywam - sanatorium. Tu odpoczywam, liżę rany i rodzę kolejne pomysły. Córka już dawno ze mną nie mieszka, zdobywa swoje sukcesy w Anglii. Studiowała tam fotografię. W grudniu, na jednym z prestiżowych konkursów modowych w Londynie, została fotografem 2012 roku. Na szczęście często do matki przyjeżdża, no i mamy nasz cud techniki, czyli Skype'a. No cóż, panie Marku, po takim stażu znajomości, muszę pana w końcu do mojego domu zaprosić.

Rozmawiał Marek Zaradniak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski