Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W światowym rankingu szczęścia Polacy wypadli na szóstkę. Z plusem

Zbigniew Bartuś
Polacy z roku na rok są szczęśliwsi. Nie tylko podczas Euro
Polacy z roku na rok są szczęśliwsi. Nie tylko podczas Euro fot. Marcin Oliva Soto
Pomysł Bhutanu na rozwój budzi zainteresowanie w krajach, których mieszkańcy zdążyli się na masową skalę przekonać, że nie samym mercedesem żyje człowiek. My jeszcze nie mieliśmy ku temu sposobności, a mimo to model bhutański wydaje się nam dziwnie bliski.

Spotyka pan szczęśliwych Polaków? – pytam profesora Henryka Domańskiego z PAN, który od wielu lat uczestniczy w międzynarodowych badaniach nad szczęściem. – Nie – odpowiada. – W każdym razie nie takich, których można określić jako tryskających szczęściem, czyli w dziesięciostopniowej skali poczucia szczęścia uzyskują 10.

Bliscy „dziesiątki” są Duńczycy, Norwegowie, Szwajcarzy, Holendrzy, Szwedzi. My mamy dziś średnio 6,5. To nienajgorzej, zwłaszcza w porównaniu z dołującymi Bułgarami, Węgrami czy Portugalczykami.

– Co ważne: nasze poczucie szczęścia stale rośnie. Wynika to jasno z wszystkich badań CBOS, TNS itd. – dodaje prof. Małgorzata Bogunia-Borowska z Instytutu Socjologii UJ.

Naukowcy od lat próbują znaleźć obiektywną miarę szczęścia, co – jak podkreśla prof. Bogunia-Borowska – wydaje się przedsięwzięciem mocno karkołomnym: szczęście pozostaje pojęciem ulotnym, niejasnym – i nad wyraz subiektywnym.

– Słowa „szczęście” używamy w dwóch znaczeniach: dla opisania swych aktualnych emocji, stanu ducha oraz dla określenia poziomu zadowolenia z całego dotychczasowego życia – tłumaczy prof. Jeffrey Sachs, słynny ekonomista, szef Instytutu Ziemi na Uniwersytecie Columbii. Niegdysiejszy doradca wicepremiera Leszka Balcerowicza, współtwórca „terapii szokowej” sprzed 25 lat, wraz z dwoma innymi naukowcami tworzy „Światowe Raporty o Szczęściu”. To dla wielu zabawny paradoks, a także znak czasów, że człowiek kojarzony dotąd powszechnie ze skrajnym liberalizmem gospodarczym, w którym bogiem jest zysk, a jedyną miarą szczęścia – poziom PKB na głowę, poszukuje dziś innych źródeł i mierników ludzkiej szczęśliwości.

Aby poznać aktualny stan ducha i emocji ankietowanych, naukowcy zadają tysiącom ludzi pytanie typu „Czy czujesz się szczęśliwy?”; problem w tym, że te same osoby mogą udzielić zupełnie innych odpowiedzi w zależności np. od tego, czy usłyszą pytanie w ulewny jesienny poniedziałek czy słoneczny letni piątek. Badacze szukają więc twardszych danych: porównują np. dochody i warunki życia, które mają się rzekomo przekładać na szczęście. Prędzej czy później natrafiają jednak na Bhutan i inne stosunkowo biedne kraje, których mieszkańcy są szczęśliwsi od bogaczy.

Polacy też stanowią przypadek szczególny, by nie rzec – kuriozalny. Ten sam obywatel, w tej samej chwili może się czuć zarówno szczęśliwy i zadowolony z życia, jak i bardzo niezadowolony i nieszczęśliwy, co przejawia się w postaci słynnego narzekania. Schizofrenia? Nie. Wszystko da się w miarę rozsądnie wytłumaczyć. Bez odpowiedzi pozostaje natomiast pytanie: czy w najbliższych latach będziemy nadal kroczyć drogą do szczęścia? I którędy właściwie powinna wieść ta droga?

Szczęście w rozumie

„Podczas mowy koronacyjnej nowego króla Bhutanu, Jigme Singye Wnagchuck, który jako osiemnastolatek – najmłodszy monarcha świata – obejmował tron po swym nagle zmarłym ojcu, 2 czerwca 1974 roku, ogłoszono: „Szczęście Narodowe Brutto jest znacznie ważniejsze niż Produkt Krajowy Brutto” – pisze w wydanej niedawno książce „Szczęście Brutto” ks. prof. Andrzej Zwoliński, kierownik Katedry Katolickiej Nauki Społecznej na Uniwersytecie Papieskim Jana Pawła II.

Od 40 lat „filozofia Szczęścia Narodowego Brutto (SNB) pozostaje modelem rozwoju Bhutanu”. Dlaczego? Bo „sposób mierzenia postępu kraju nie może polegać jedynie na policzeniu wielkości przepływających przez gospodarkę pieniędzy. Prawdziwy rozwój królestwa ma tylko wówczas miejsce, gdy postęp materialny i duchowy uzupełniają się, wzajemnie umacniają. Kolejne działania całej społeczności można oceniać jedynie w aspekcie zbliżania się wszystkich jego członków do szczęścia” – tłumaczy ks. profesor.

Leżący w Himalajach Bhutan ma powierzchnię zbliżoną do Szwajcarii (47 tys. km kw.) – i właściwie na tym (oraz górskim krajobrazie) kończą się podobieństwa. Sporo mieszkańców pamięta czasy niewolnictwa (zniesiono je dopiero w 1956 roku), analfabetami jest wciąż ponad jedna trzecia mieszkańców, średnia długość życia wynosi 66 lat (w 1985 roku – 47 lat). Pół wieku temu w całym Bhutanie nie było telefonów ani waluty. Telewizję uruchomili dopiero u progu XXI wieku, w pakiecie z internetem. Międzynarodowe lotnisko w stolicy ma tylko jeden pas startowy, w mieście nie wprowadzono dotąd sygnalizacji świetlnej (światowy ewenement). Wszystko przez to, że tzw. postęp gospodarczy i cywilizacyjny nie jest dla władz Bhutanu celem. Celem jest SNB. Zapisano to zresztą w uchwalonej 6 lat temu konstytucji. W tym samym czasie – wbrew woli większości obywateli – król zarządził demokrację i wybory. Poszło 70 proc. uprawnionych. Partie (dwie) mogły się spierać o wszystko, tylko nie o to, że „szczęście jest ważniejsze od PKB”.

– Postęp w Bhutanie zadziwia cały świat – podkreśla Andrzej Zwoliński. – W 2007 roku była to druga najszybciej rozwijająca się gospodarka globu.

Około połowy pytanych przez zachodnich badaczy Bhutańczyków twierdziło, że są bardzo szczęśliwi. Zaledwie 3 proc. zaliczyło się do nieszczęśliwych! „W badaniu Happiness World Map (Światowa Mapa Subiektywnego Szczęścia), przeprowadzonym w 2006 roku przez prof. Adriana White’a z Uniwersytetu w Leicester, Bhutan okazał się ósmym najszczęśliwszym krajem ze 178 zbadanych (za Danią, Szwajcarią, Austrią, Islandią, Wyspami Bahama, Finlandią i Szwecją – Polska była na 99 miejscu)” – przypomina ks. Zwoliński dodając, że kraj ten ma wciąż jeden z najniższych wskaźników PKB na głowę (w chwili badania było to 2 tys. dol.; w Polsce 13,3 tys., w Danii i Szwecji 56 tys., a w Norwegii 99 tys.!).

Realizowany w buddyjskim kraju model rozwoju uchodził początkowo na Zachodzie za egzotyczny i ekscentryczny, ale od kilkunastu lat, a zwłaszcza od nastania globalnego kryzysu, budzi coraz większe zainteresowanie – przede wszystkim w krajach, których mieszkańcy zdążyli się na masową skalę przekonać, że nie samym mercedesem żyje człowiek (Polacy jeszcze nie mieli sposobności; na razie jesteśmy na etapie piętnastoletniego volkswagena).

Jeśli nie mercedes, to co? Cierpiący na depresje i chroniczny stres spowodowany wyścigiem szczurów ludzie Zachodu analizują podstawowe zasady bhutańskiej koncepcji SNB. A są to: zrównoważony i sprawiedliwy rozwój społeczno-gospodarczy; ochrona i promocja kultury; ochrona środowiska naturalnego i dobre zarządzanie. Niby banał. Ale anioł (szczęścia) tkwi w szczegółach. Najważniejszy: Bhutańczycy odrzucili wyścig. Wcale nie uważają, że jeśli jak te szczury wszyscy będą konkurować o jedzenie (konsumpcyjne dobra), to całe stado, a przynajmniej jego większość, na tym zyska. A już na pewno cała ta naparzanka nie doprowadzi obywateli do szczęścia. Lepszy jest model zrównoważony, czyli de facto… skandynawski.

Ciekawe, że do identycznych wniosków doszli niemal wszyscy zachodni socjolodzy, psycholodzy społeczni, a w końcu także ekonomiści (z wyjątkiem liberalnych ortodoksów, którzy pozostają idolami prof. Balcerowicza). A jeszcze niedawno, przed kryzysem, w – zdawało się: wiecznej – erze thatcheryzmu- -reaganizmu większość z nich wieszczyła krach „nieefektywnego modelu skandynawskiego”. Dziś – wzorem króla Bhutanu – uznali, że sam tylko wskaźnik PKB na głowę niewiele mówi o realnych warunkach i jakości życia mieszkańców danego kraju, o panujących tam nastrojach, a już zwłaszcza – o powszechnym (bądź nie) poczuciu szczęścia. A przecież szczęście jest najważniejsze!

Symboliczne, że w pierwszym roku po wybuchu globalnego kryzysu, prezydent Francji Nicolas Sarkozy utworzył Międzynarodową Komisję ds. Mierzenia Wyników Gospodarczych i Postępu Społecznego, zapraszając do współpracy m.in. noblistę z dziedziny ekonomii Josepha Stiglitza, profesora Uniwersytetu Columbii (czyli tego samego co Sachs). W połowie lat 90. Stiglitz był szefem doradców ekonomicznych prezydenta Billa Clintona, a potem (do końca stulecia) głównym ekonomistą Banku Światowego. Dziś, jako badacz globalnej biedy (na Uniwersytecie w Manchesterze) i globalnego rozwoju (na Papieskiej Akademii Nauk Społecznych) uchodzi za jednego z głównych krytyków globalizacji i w pełni wolnego rynku oraz Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego.

Jego zdaniem liberalne mechanizmy gospodarcze i broniące ich instytucje są źródłem potęgi wielkich korporacji – i ludzkiego nieszczęścia. Już dawno zauważył, że szczęścia nie da się mierzyć samym tylko wzrostem PKB. Co nie znaczy, że PKB się nie liczy.

Szczęście w rankingu

W świecie ogłasza się co roku kilka rankingów (indeksów) szczęścia, opartych na badaniach ankietowych i statystykach. Choć mocno się między sobą różnią, można z nich wysnuć dwa wspólne wnioski. Pierwszy: wbrew znanej maksymie, pieniądze jednak dają szczęście, a ściślej: ich posiadanie dość skutecznie zapobiega poczuciu nieszczęścia. Drugi: po osiągnięciu pewnego pułapu bogactwa, gdy człowiek nie musi się martwić, co do garnka włożyć, rośnie znaczenie innych wartości.
–Ta reguła sprawdza się w Polsce: w ostatnich latach Polacy stawali się coraz zamożniejsi i proporcjonalnie do tego – szczęśliwsi – komentuje prof. Janusz Czapiński, współtwórca kolejnych „Diagnoz Społecznych”, dogłębnych badań sprawdzających m.in. jakość życia, wartości i nastroje Polaków.

Generalnie czołowe miejsca we wszystkich rankingach szczęścia zajmują kraje raczej zamożne, o ustabilizowanych demokracjach w stylu zachodnim. Przewagę mają te, których mieszkańcy zauważyli, że wysoki poziom życia oparty na samych tylko dobrach konsumpcyjnych szybko przestaje cieszyć – dla większości ludzi nie może być zatem trwałym źródłem szczęścia.

Najzamożniejsi Polacy też mierzą się już z tym problemem. Ale jeszcze nie wyciągnęli wniosków. Np. takich, że poczucie szczęścia większe jest i powszechniejsze w społeczeństwach bardziej równych, zgodnych, złożonych z ludzi silnie ze sobą współpracujących – niż w krajach, gdzie dominuje bezwzględna konkurencja powodująca rozwarstwienie.

– Równe, współpracujące – i najszczęśliwsze – są społeczeństwa skandynawskie. Ale poczucie szczęścia bierze się u nich jeszcze z tego, że obywatele ufają państwu, uważają je za swoje i czują się jego ważną częścią, a państwo ufa obywatelom. Ludzie wiedzą, że mogą na swoje państwo (w tym rząd) liczyć – i to im daje zadowolenie. Jest źródłem szczęścia - podkreśla prof. Domański.

„Światowy Raport o Szczęściu 2013”, którego współautorem jest prof. Sachs, opiera się na badaniach prowadzonych w 156 krajach przez Instytut Gallupa oraz oficjalnych danych statystycznych. Naukowcy wzięli pod uwagę m.in. PKB na mieszkańca, ale realny, po uwzględnieniu siły nabywczej; spodziewaną długość życia w zdrowiu; wsparcie społeczne (czy człowiek ma poczucie, iż może na kogoś liczyć); poczucie swobody w dokonywaniu życiowych wyborów; subiektywnie postrzegany poziom korupcji oraz hojności obywateli; emocje (negatywne, pozytywne).

Wszystkim tym czynnikom naukowcy nadali odpowiednią wagę wyrażoną w punktach. Każdy kraj mógł uzyskać maksymalnie 10 punktów. Średnia światowa wyniosła niespełna 5,2, dla Ameryki Północnej – 7,1, dla Zachodniej Europy – 6,7, dla Ameryki Łacińskiej – 5,7, dla Południowo-Wschodniej Azji oraz Centralnej i Wschodniej Europy (w tym Polski) – 5,4, dla Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej – 5, dla Południowej Azji – 4,8, a dla Afryki Subsaharyjskiej – 4,6.

W pierwszej dziesiątce znalazło się aż 8 krajów europejskich: Dania (7,7), Norwegia, Szwajcaria, Holandia, Szwecja, Finlandia, Austria, Islandia (7,4). Na szóstym – Kanada, na dziesiątym – Australia. USA – na 17. (za Meksykiem), Wielka Brytania – na 22. (6,9, za Nową Zelandią) , Francja – 25. (za Brazylią, przed Niemcami). Z dawnych demoludów najwyżej – na 39. (tuż za Hiszpanią) uplasowali się Czesi (6,3), a potem, na 44. (za Japonią, przed Włochami i Słowacją) – Słoweńcy. Polska, z wynikiem 5,8, zajęła 51. miejsce (przed Salwadorem i Mołdawią).

Na samym dnie (156 miejsce, wynik 2,9) wylądowało Togo (przed Beninem), a z krajów europejskich – Bułgaria – 144. (nota 3,9; za Afganistanem i Czadem!). Węgrzy (110., nota 4,8) okazali się nieszczęśliwsi od Serbów i… Irakijczyków, zaś Ukraińcy oraz umęczeni kryzysem i wyrzeczeniami Portugalczycy (87., nota 5,1) bardziej zdołowani od Białorusinów i Albańczyków. Rosjanie zajęli 68. miejsce (przed Grecją, Litwą i Estonią). Dziś, uskrzydleni poczuciem dumy, byliby pewnie pierwsi…

Polacy w ostatnim ćwierćwieczu przesuwali się w górę rankingów szczęścia głównie za sprawą rosnącego PKB na głowę oraz coraz lepszych obiektywnie warunków życia. – Większość z nas zdecydowanie lepiej niż np. 10 lat temu ocenia też jakość swego życia, swój stan zdrowia, możliwości spędzania wolnego czasu, wyjazdów na wakacje, także zagranicę – wylicza prof. Bogunia-Borowska.

Pokazuje to także ostatnie Badanie Europejskich Warunków Życia – znaleźliśmy się w nim w samym środku zestawienia, z notą 7,3 (na 10), równą średniej dla 27 krajów UE (jeszcze bez Chorwacji), przed Włochami i Portugalczykami (którzy zanotowali w ostatnich latach katastrofalny spadek optymizmu) oraz Czechami (którzy czują się udręczeni przez wszechobecną korupcję). Podium nadal okupują Skandynawowie. Bogaci i z optymizmem patrzący w przyszłość.

Poczucie szczęścia ma tu wyraźny związek z warunkami i jakością życia – lub ich załamaniem w niektórych krajach. Prosta rzecz: 22 proc. Greków deklaruje, że trudno im związać koniec z końcem. U Finów jest to niespełna… 1 procent...

Szczęście w rodzinie

Rekordowo dużo punktów, więcej nawet od rosnącego PKB na głowę (które w ostatnich 10 latach się podwoiło) i obiektywnie lepszych warunków życia (oraz zdrowia), daje Polakom we wszelkich rankingach szczęścia „społeczne wsparcie”, czyli to, że prawie każdy z nas może na kogoś liczyć.

– Chodzi dokładnie o rodzinę, a częściowo także – zwłaszcza w środowiskach wiejskich – o najbliższych sąsiadów. Odsetek tych, którzy wpadli w pułapkę samotności i nie mają wsparcia, wynosi u nas od lat niezmiennie ok. 20 proc. – wylicza prof. Janusz Czapiński.

Dodaje – a potwierdzają to badania prof. Sachsa - że głównym źródłem szczęścia Polaków są dziś relacje z innymi ludźmi i pieniądze, przy czym jedno wiąże się z drugim: - Im mniejsze kłopoty z pieniędzmi, tym lepsze relacje z innymi. Brak pieniędzy psuje relacje – opisuje profesor zaznaczając, że temperatura i rodzaj więzi między Polakami tak naprawdę nie zmienia się od czasów… sarmackich.

– Przyjęliśmy i rozwijamy model patologicznego indywidualizmu, ufamy tylko sobie i najbliższej rodzinie, nie wytworzyliśmy innych realnych więzi - między grupami społecznymi, obywatelami. Tak naprawdę nigdy nie stworzyliśmy wspólnoty, w ramach której umielibyśmy i chcielibyśmy współpracować – twierdzi profesor.

Jego zdaniem, nasze poczucie zadowolenia i szczęścia wiąże się więc z osobistymi dokonaniami. Jest ono stosunkowo wysokie i stale rośnie - niemal proporcjonalnie do dochodów. Towarzyszy temu permanentne niezadowolenie z państwa, jego instytucji i ich dokonań. Nawet urzędnicy jednej instytucji nie ufają urzędnikom innej instytucji, nie mają ich za ,,swoich”.

– To, co robi państwo, nie jest źródłem zadowolenia z życia, ani tym bardziej poczucia szczęścia obywateli. A w państwach skandynawskich – jest – zaznacza prof. Czapiński. Dodaje, że – obiektywnie rzecz ujmując – Polska dokonała w ostatnim ćwierćwieczu tygrysiego skoku (wystarczy choćby porównanie z Ukrainą, która startowała z podobnego pułapu). Ale każdy Polak przypisuje ten sukces indywidualnej aktywności – własnej i sobie podobnych, a nie wspólnemu działaniu ogółu narodu, ani tym bardziej – państwa.

To dlatego w tej samej chwili możemy być jednocześnie szczęśliwi i zadowoleni (z siebie i rodziny) oraz nieszczęśliwi i niezadowoleni (z państwa i rodaków).

–To się w perspektywie następnego pokolenia nie zmieni – dotychczasowy model społeczny, wskazujący nam drogę do szczęścia, będzie konserwowany. Tym bardziej że mamy nowego wielkiego patrona rodziny, św. Jana Pawła II – mówi prof. Czapiński.

– I dobrze__– uważa prof. Bogunia-Borowska. – My tu w Małopolsce jesteśmy raczej tradycyjni, rodzinni, religijni, mniej materialistyczni. I właśnie dzięki temu zajmujemy czołowe miejsca w rankingach szczęścia.
***
Kobiety są z… Eudajmonium.
Starożytni Grecy podzielili ludzi na hedonistów i eudajmonistów. Dla pierwszych najważniejsze jest maksymalizowanie przyjemności i minimalizowanie przykrości, dla drugich – dążenie do celów nadających sens życiu. Jak wynika z Diagnozy społecznej, rośnie w Polsce przewaga eudajmonistów nad hedonistami (obecnie wynosi 2 do 1), przy czym ci pierwsi są dużo bardziej zadowoleni ze swojego życia – i szczęśliwi.

Eudajmoniści są bardziej rodzinni i religijni, wysoko stawiają uczciwość, hedoniści bardziej cenią pieniądze oraz wolność i swobodę. Eudajmoniści dominują wśród: osób z wyższym wykształceniem, seniorów, mieszkańców wsi i wielkich miast, a przede wszystkim - kobiet. W wieku 24 lat eudajmonistami jest 44 proc. mężczyzn i 61 proc. kobiet, w wieku 40 lat – 62 proc. mężczyzn i 72,5 proc. kobiet, w wieku 65 lat – 69 proc. mężczyzn i ponad 76 proc. kobiet.

Najwięcej eudajmonistów mieszka w Małopolsce (75 proc.) i na Podkarpaciu (74 proc.), a najmniej na Śląsku i w Świętokrzyskiem (60 i 58 proc.).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski