Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W świecie muzyki można zrobić wszystko

Rozmawiał Paweł Gzyl
Wojtek Mazolewski najlepiej czuje się na koncertach
Wojtek Mazolewski najlepiej czuje się na koncertach Fot. Radosław Kaźmierczak
Rozmowa z basistą WOJTKIEM MAZOLEWSKIM z zespołu PINK FREUD o jego nowej płycie „Pink Freud Plays Autechre”

- Jakiej prywatnie słuchasz muzyki?

- Czy spojrzę w prawo, czy w lewo, są wokół mnie stery płyt. (śmiech) Co my tu mamy? Tuż przede mną leży płyta Jacka White’a, obok stary winyl Led Zeppelin. Tych ostatnich kupuję namiętnie w różnych wersjach, bo lubię do tych rzeczy wracać. Jest też Ramones, Nick Cave i Marek Grechuta z Anawą. O, a tu album zespołu Collocutor, współczesny jazz, który warto wszystkim polecić. No i oczywiście Pink Freud Plays Autechre, bo odsłuchiwałem na swoim sprzęcie różnicę między płytą winylową a kompaktową.

- Zatrzymajmy się przy ostatniej pozycji: dlaczego z tej całej starty, wybrałeś albumy elektronicznego duetu Autechre, aby znajdujące się nich nie utwory zagrać po swojemu z Pink Freudem?

- Pierwszą motywacją była chęć przypomnienia, że świat muzyki nie ma granic i można w nim robić wszystko. To jest motto, które staram się wprowadzać w życie na całej swej drodze artystycznej. Ważne było oczywiście również to, że jestem fanem Autechre. Poznałem ich muzykę już na początku lat 90. i uważam, że jest niezwykle odważna i nowatorska. A ponieważ może nie wszyscy ją jeszcze mieli okazję odkryć, postanowiłem pokazać szerzej ten materiał.

- Czy Twoi koledzy z zespołu odnieśli się do pomysłu zagrania utworów Autechre z takim samym entuzjazmem jak Ty?

- Pierwsze próby podejścia do tego materiału były już dawno temu. Wtedy zabrakło nam jednak entuzjazmu do tak ciężkiej pracy i nie udało nam się tego zrobić. Temat wrócił trzy lata temu. Wtedy entuzjazmu wystarczyło już nie na pierwszy moment, ale konsekwentną pracę, dzięki której posuwaliśmy się do przodu. I bardzo cieszę się, że daliśmy sobie tyle czasu, aby tę muzykę wpisać w muzyczne DNA naszej grupy.

- Jak odbywało się przekładanie elektronicznych dźwięków Autechre na akustyczne instrumenty Pink Freuda?

- Nie mieliśmy żadnych materiałów źródłowych: ani nut, ani tabulatur, ani nawet oddzielnych ścieżek. Zdani byliśmy więc tylko na siebie. Sami stworzyliśmy zapisy nutowe, a jest to skomplikowana muzyka i wymaga wiele uwagi. To był więc mozolny proces, który trwał bardzo długo. Potem nadawaliśmy tym dźwiękom własny kształt, ciągle podnosząc poprzeczkę i ulepszając to, co udało nam się na początku zrekonstruować.

- Czym kierowaliście się wybierając konkretne kompozycje Autechre do przerobienia?

- Przede wszystkim naszą sympatią. Skupiliśmy się na utworach z lat 90., bo to wtedy odkrywaliśmy tę muzykę dla siebie. I one najmocniej pozostały w naszej pamięci. Chociaż ja osobiście bardzo sobie cenię to, co dzisiaj robi Autechre. Uważam to za przepiękny przykład dążenia do odnalezienia w muzyce czegoś nowego. Przypomina to totalnie wolną muzykę, na jakiej się wychowałem, czyli free jazz. I czasem wydaje mi się, że Anglicy osiągają wyższy poziom abstrakcji niż klasyczni muzycy improwizujący. Bo nie odwołują się do niczego, co wcześniej było. Mają przy tym taki elementarz dźwięków, iż udaje im się zachować absolutną świeżość.

- Były takie utwory, których nie daliście rady zagrać?

- Odrzuciliśmy kilka interpretacji. Ale tylko dlatego, że nie były one tak mocną trampoliną do tego, co chcieliśmy sami powiedzieć, jak inne. Chcąc, aby występy i płyta, były konkretnym przekazem, wybraliśmy ostatecznie dziewięć kompozycji, bo dawały nam one poczucie, że to jest esencja tego projektu. Te interpretacje, które nie były tak intensywne, jak te z płyty, są zrobione - i może kiedyś zagramy je na żywo.

- Dlaczego najpierw graliście ten materiał na koncertach, a dopiero teraz ukazał się on na płycie?

- Pink Freud to przede wszystkim grupa koncertowa. Występy są największą próbą dla muzyka, czy to, co robi ma sens, czy to działa. Istotą naszej pracy jest wymiana energii z publicznością. Dlatego od dawna każdy nowy materiał, który przygotowujemy z myślą o płycie, najpierw ogrywamy na żywo. Albo na oficjalnych koncertach, albo na próbach w górach z udziałem mieszkańców okolicznych domów. Sprawdzenie w praktyce premierowych kompozycji jest niezwykle ważne. Muzykę trzeba praktykować, bo to nie jest sztuka do szuflady.

- Płyta została też nagrana na żywo?

- To rejestracja projektu Pink Freud Plays Autechre z udziałem publiczności na żywo w studiu, które zainstalowaliśmy w klubie. Taki miałem pomysł na produkcję tej płyty. Kiedy pracując nad tym materiałem, zbliżaliśmy się do końca, poczułem, że zespół nie przekaże w studiu tak wiele jak na koncercie. Minimalna strata jakości była warta wtłoczenia w te nagrania żywej energii. Bo naszym celem było pokazanie, że zimna muzyka Autechre jest niezwykle emocjonalna i ludzka. W studiu trudno byłoby to pokazać. Nagraliśmy więc te utwory za jednym podejściem z kilkuset osobami jako świadkami tego wydarzenia.

- Panowie z Autechre posłuchali Waszej płyty?

- Tak. Byli pod dużym wrażeniem. Ich zdaniem wyszło super.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski