Na początku marca, na przystanku autobusowym przy placu Kościuszki, zebrało się ok. 50 osób. Protestowały przeciwko zakazowi wjazdu do miasta prywatnych busów. Tłumaczyły, że po tej decyzji władz plac opustoszał, a im spadają obroty.
Boją się, że zostaną ukarani
- Po miesiącu dostaję wezwanie na komendę. Napisano w nim, że mogę być oskarżona. Omal nie zemdlałam. Nigdy nawet mandatu nie dostałam, a tu nagle robią ze mnie kryminalistkę - załamuje ręce pani Renata, właścicielka jednego ze sklepów przy pl. Kościuszki. Przeciwko zakazowi wjazdu busów na plac protestowali też inni kupcy oraz kilku licealistów.
- Oni też będą przesłuchiwani. Rozmawiałam już z kilkoma osobami, wszyscy są w szoku. Przecież skrzyknęliśmy się na Facebooku, żeby przez chwilę postać wspólnie na przystanku. To był nasz protest. Prawa nie złamaliśmy - zapewnia pani Renata.
Sami wezwali policję
Policja jest jednak innego zdania. - Prowadzimy czynności wyjaśniające w tej sprawie. Dotyczy ona osób, które będą przesłuchiwane pod kątem zarzutów z artykułu 52 kodeksu wykroczeń - tłumaczy Elżbieta Goleniowska-Warchał, rzeczniczka prasowa Komendy Powiatowej Policji w Wadowicach.
Chodzi o zwołanie zgromadzenia bez wymaganego zawiadomienia. Zgodnie z prawem, nieposiadająca go osoba podlega karze aresztu do 14 dni, karze ograniczenia wolności albo karze grzywny.
- Czynności prowadzone są w stosunku do osób, co do których istnieje uzasadniona podstawa do sporządzenia wniosku o ukaranie lub wystąpienie w charakterze świadka - dodaje rzeczniczka wadowickiej policji.
- Nikt nas nie legitymował, nie pouczał, nie zwracał uwagi, że robimy coś złego, a przecież teren obstawiło kilka radiowozów. Policja wszystko nagrywała kamerą - opowiada pani Renata, dodając, że stróże prawa robili to na jej prośbę.
- W kilka osób poszliśmy dzień wcześniej na komendę i powiedzieliśmy, że umówiliśmy się na Facebooku na spotkanie na przystanku. Podaliśmy datę i miejsce pikiety - mówi kobieta ze łzami w oczach.
Uczestnicy napisali, w jaki sposób zamierzają protestować. - Policjant miał minę, jakbyśmy mu tylko głowę zawracały. Przez myśl mi nie przeszło, że potem policja będzie mnie ścigać i grozić karą - dodaje pani Renata.
Protest przebiegał wyjątkowo spokojnie. Policja nie interweniowała ani razu. Kilkadziesiąt osób po prostu stało na przystanku i w jego okolicach.
Nikt nie wychodził na jezdnię, nie blokował drogi, nie było nawet gromkich okrzyków. Tylko jedna osoba przyniosła ze sobą mały tekturowy transparent. - Gdyby zakazano nam tego protestu, to nawet nie wychodzilibyśmy z domu. Teraz wzywają nas na policję jako podejrzanych. To niepojęte. Jestem przekonany, że to burmistrz Mateusz Klinowski doniósł na nas. On nie znosi jakiejkolwiek krytyki - mówi Wiktor Woźnik, właściciel jednego ze sklepów.
Urząd Miasta w Wadowi-cach kategorycznie temu zaprzecza. - Nie jest prawdą, jakoby burmistrz albo jakikolwiek pracownik urzędu zwracał się do policji z wnioskiem dotyczącym protestu. Sugestie o rzekomym inspirowaniu policji do ścigania protestujących są nieprawdziwe. Burmistrz nie ma zwyczaju zgłaszania tego typu działań policji - mówi Karolina Czyżo-wicz, asystentka Mateusza Klinowskiego.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?