Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wakacje na Karaibach, a sylwester na antypodach z Janowiczem

Redakcja
ROZMOWA. Tenisistka AGNIESZKA RADWAŃSKA opowiada o minionym sezonie, kontrowersyjnej sesji zdjęciowej i planach na następny rok

- Jak udały się Pani wakacje na Barbadosie?

- Super! Karaiby to Karaiby. Temperatura nie schodziła poniżej 30 stopni Celsjusza. To niesamowite, że jest tam tak ciepło w dzień i w nocy. Mam nadzieję, że kiedyś tam wrócę. Dziesięciodniowe wakacje w zupełności mi wystarczyły. Przez kilka pierwszych dni tylko plażowałam, odpoczywałam. Później były lekkie ćwiczenia rehabilitacyjne na bark i dłoń, trochę biegania. To po to, by całkiem się nie zastać i łatwiej wrócić do treningów.

- Barbados to ciekawsze miejsce na urlop niż poprzednie: Kuba, Jamajka czy Mauritius?

- Każda z tych wysp jest inna. Mauritius najbardziej spokojny, Jamajka mniej cywilizowana, taka dżunglowa. Nie bardzo jest co robić poza hotelem, w którym się mieszka. Na Kubie czas jakby się zatrzymał. Auta i budynki pochodzą z minionej epoki. Barbados jest bardzo rozrywkowy, zabawa trwa praktycznie 24 godziny na dobę. Wszędzie słychać muzykę. Lubię wypoczywać w różnych miejscach, poznawać ich atmosferę.

- Jaki był miniony sezon?

- Jestem z niego zadowolona. Zakończyłam rok na 5. miejscu w rankingu, a była szansa na numer 3. Serena Williams jest poza zasięgiem, a Wiktoria Azarenka też miała dobry rok. Wygrałam trzy turnieje. Wreszcie udało się wejść do ćwierćfinału Rolanda Garrosa, był półfinał Wimbledonu. Na pewno nie mogę narzekać. Spoglądam na ranking pod koniec roku, bo to ocena całego sezonu, ale dla mnie najważniejsze jest to, że utrzymuję się w TOP-5. Trudno jest zajść tak wysoko, ale jeszcze trudniej zostać w czołówce.

- Długo jeszcze myślała Pani o porażce w półfinale Wimbledonu z Sabine Lisicki? O tym, że być może uciekła wielka szansa na największy tytuł, jaki jest w tenisie?

- Myślałam o tym przez kilka dni, ale później rozegrałam kilkadziesiąt innych spotkań. Szansa na wygraną była. I to dość spora. Niestety, trzysetowe mecze, które grałam od trzeciej rundy, kosztowały mnie tak wiele sił, że w półfinale nie byłam w stanie zagrać na sto procent. Głowa chciała, a nogi nie. Widać było to po wszystkich bandażach, które miałam na sobie. Zabrakło trochę świeżości.

- O przegranym turnieju Masters w Stambule będzie Pani chciała jak najszybciej zapomnieć?

- Mocno wyeksploatowałam się wcześniej w Azji. Rozegrałam 13 meczów w 18 dni. Nigdy nie wiadomo, jak to będzie w dużych turniejach, gdzie praktycznie gra się od razu z zawodniczkami z czołowej "40" rankingu. Noga może się szybko powinąć. Tymczasem od początku grałam bardzo dobrze, praktycznie do końca. Dużo było tego grania, trochę za dużo. Myślałam, że zrobię sobie kilka dni przerwy i będzie dobrze, ale organizmu nie da się oszukać. W Masters gra się trochę już na oparach sił. Wychodzi się na kort, chce się wygrać, ale nie ma już takiej motywacji, jak w lutym czy w marcu, kiedy sezon dopiero się zaczyna.

- Czy jest tak, że po US Open, ostatnim z wielkoszlemowych turniejów w roku, z wielu tenisistów uchodzi powietrze?
- Trochę tak. US Open to zawsze taki początek końca. Ostatni Wielki Szlem, później są zawody w Azji, niby duże turnieje, obowiązkowe, ale czuje się już ten koniec roku. Zawsze dobrze grałam w Azji, dobrze się tam czuję. Nie mogę narzekać na te imprezy. Może po prostu brakuje mi tych dwóch tygodni, by odpocząć przed Mastersem.

- Przed Panią ponad miesiąc przerwy, czas, który wreszcie można spędzić w domu, w Krakowie. Czy poza treningami dużo jest innych obowiązków?

- Jest tego dość sporo. To właściwie jedyny czas, kiedy mogę się tym wszystkim zająć. Treningi treningami, ale pomiędzy nimi nie ma odpoczynku. Jest dość intensywnie: wywiady, obowiązki wobec sponsorów. Staram się temu jakoś podołać, ale czasem jest trudno. Teraz na przykład wyszłam z domu o 8 rano, miałam tylko jeden trening, jest godzina 18 i jeszcze rozmawiamy.

- Przed Panią i Urszulą zaległe egzaminy na AWF-ie...

- Jesteśmy umówione na egzaminy m.in. z angielskiego i historii. Mam nadzieję, że uda nam się zaliczyć przy pierwszym podejściu, tak jak w ubiegłym roku. Jesteśmy na drugim roku, to czwarty semestr.

- Sporo było zamieszania wokół Pani rozbieranej sesji zdjęciowej dla magazynu ESPN. To przyniosło Pani więcej korzyści czy strat?

- Zamieszanie zrobiło się z niewiedzy w Polsce, czym tak naprawdę jest magazyn ESPN. Znów jestem osobą, która robi coś po raz pierwszy. Ludzie odbierali to tak, jakbym rozebrała się dla męskiego magazynu. Wiadomo, że ESPN to najbardziej prestiżowy magazyn sportowy w USA. Oprócz mnie było tam przecież kilkunastu innych, znanych sportowców. W poprzednich latach kilkudziesięciu kolejnych. Nie jestem jedyną, nie byłam wyjątkiem. To po raz kolejny pokazuje po prostu niewiedzę Polaków.

- W kwietniu przyszłego roku zagra Pani, po kilkuletniej nieobecności - nie licząc "pokazówki" przed rokiem w Katowicach, przed polską publicznością. Tym razem nie było wątpliwości, że wybierze Pani turniej BNP Paribas Katowice Open?

- Bardzo się z tego cieszę! W tym sezonie zbyt późno było wiadomo, że turniej w Katowicach w ogóle się odbędzie. Dużo wcześniej zaproszono mnie do Auckland. Miałam zobowiązania wobec organizatorów. Trudno było cokolwiek odkręcić. W przyszłym roku w Katowicach zagramy na hard korcie, a nie na korcie ziemnym. Zmieniono nawierzchnię i bardzo się z tego cieszę. Dla mnie to duży plus.

- Tegoroczne święta będą dla Pani pierwszymi bez dziadka, śp. Władysława Radwańskiego. To od niego zaczęła się sportowa, rodzinna pasja. Jakim go Pani zapamiętała?

- To był mój kibic numer jeden. Zawsze wszystko wiedział, wszystkim się interesował. Śledził na bieżąco nasze wyniki na korcie. Zawsze byliśmy blisko. Kiedy tylko byłyśmy z Ulą w Krakowie, odwiedzałyśmy dziadka i babcię. Do dziś babcia zbiera wszystkie wycinki z gazet na nasz temat, każde zdjęcie, każdy artykuł. Z pasją ogląda też mecze tenisowe, nieważne, czy są rozgrywane rano czy późno w nocy, i to nie tylko te z naszym udziałem. Dziadek zawsze będzie mi się kojarzył z tenisem, ze sportowym duchem. Tak było od samego początku. Był na kilku turniejach, w których grałyśmy. Ze względu na zdrowie wolał jednak śledzić je w telewizji, bo mawiał, że kiedy za bardzo się denerwuje, to może wyłączyć telewizor. Zawsze bardzo przeżywał te mecze. Tak to jest ze sportem, zwłaszcza oglądanym na żywo. Sama to wiem po sobie. Kiedy Ula gra, też chciałabym zagrać, a nie siedzieć na trybunach.
- W Krakowie trenuje Pani z Tomaszem Wiktorowskim. Czy treningi z ojcem to już definitywnie zamknięty rozdział?

- Po powrocie z wakacji trenowałam bardziej ogólnorozwojówkę: biegi, rowerek. Teraz wejdę na kort do treningów z Tomkiem. Zajęcia z ojcem to dawno zamknięty rozdział, od ponad roku. Nie wracam do tego.

- Początek kolejnego sezonu będzie dla Pani nietypowy. Po raz pierwszy Polska, w składzie Agnieszka Radwańska i Jerzy Janowicz, zagra w Pucharze Hopmana, nieoficjalnych mistrzostwach świata par mieszanych. W australijskim Perth zostaliście rozstawieni z numerem 1, a waszymi rywalami będą: Kanada, Australia i Włochy. Jak traktuje Pani ten turniej?

- Zadzwonił do mnie mój menedżer, mówiąc, że jesteśmy zapraszani do Pucharu Hopmana. Chętnie się zgodziliśmy. Miło jest zagrać w nowym miejscu i turnieju, w którym się wcześniej nie grało. Nigdy nie byłam w Perth. To prestiżowy turniej, choć nie ma za niego punktów do rankingu. Każda drużyna jest z najwyższej półki. Nie będzie łatwych spotkań, ani damskich, ani męskich. Będzie na poważnie, choć po dwóch miesiącach bez grania. A w perspektywie jest Australian Open. Wiadomo, że kiedy wychodzi się na kort, to chce się wygrać, nieważne, czy walczy się o prestiż czy o punkty. Na pewno to świetna okazja, żeby się "wgrać" w nowy sezon.

- Sylwestra spędzi więc Pani w towarzystwie Jerzego Janowicza. Lubicie się prywatnie?

- Pewnie! Znamy się i przyjaźnimy chyba już 15 lat. To mój taki "mały" - duży wzrostem - brat. Graliśmy razem w tych samych turniejach jeszcze jako 10-latkowie. Z Krakowa wylatuję już w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia.

- Zdrowie Pani dopisuje?

- Kilkanaście dni nie grałam, więc jest dobrze! (śmiech). Nie narzekam, jest ok.

- Cele i marzenia na przyszły rok?

- Są niezmienne: wygranie turnieju Wielkiego Szlema, a to idzie w parze z byciem numerem jeden na świecie. Chyba każda tenisistka o tym marzy. Ważne, bym grała na poziomie, który gwarantuje mi miejsce w czołówce.

- Pod koniec roku w Luksemburgu świetnie zagrała Katarzyna Piter. Dotarła do ćwierćfinału, pokonując po drodze groźne Belgijki: Kirsten Flipkens i Yaninę Wickmayer. Myśli Pani, że nasza zawodniczka ma potencjał na czołową "100" rankingu?

- Na pewno tak. Gra podobnie jak ja i Urszula. Ma też podobny styl i sylwetkę. Jest bardzo sprawna, utalentowana. Ma wszystko, by być w czołowej "setce" rankingu. Wierzę w to, że znajdzie się w niej i będziemy kiedyś grały w tych samych turniejach.

Rozmawiała AGNIESZKA BIALIK

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski