Marta Szreder FOT. ARCHIWUM PISARKI
- Lubisz straszyć ludzi?
- Raczej nie.
- Dlaczego więc zdecydowałaś się na opisanie historii jednego z największych morderców w dziejach Krakowa?
- Może dlatego, że sama lubię się bać. Od zawsze lubiłam opowieści z dreszczykiem. Przed rozpoczęciem pisania scenariusza interesowałam się życiorysami seryjnych morderców. Z opowieści starszych osób o psychozie strachu wywołanej w latach 60. przez wampira z Krakowa wynikało, że Karol Kot był straszliwym mordercą. Kiedy bliżej poznałam tę postać, okazało się, że to zagubiony chłopak, który nie potrafił nawiązać prawdziwej relacji z drugą osobą.
- Był wyjątkowy jak na mordercę?
- Wyjątkowy to nie najlepsze określenie. Był po prostu inny niż stereotypowi zbrodniarze. Dodatkowo był w wieku, w którym każdy nastolatek wchodzi w dorosłość, zdaje maturę, przeżywa pierwszą miłość i pierwsze poważne porażki.
- Jak było w przypadku Kota?
- Obawiam się, że w jego życiu było dużo porażek. Dziewczyny nie traktowały go poważnie. W szkole naśmiewano się z niego. Większość czasu zamiast z kolegami, spędzał doskonaląc umiejętności strzeleckie i posługiwanie się nożami. Nie potrafił nawiązać normalnej, bliskiej relacji z ludźmi.
- I dlatego zabijał?
- Myślę, że nikt nie zna odpowiedzi na to pytanie. Motywy jego krwawych działań są inne niż u większości seryjnych morderców. Nie zabijał dla pieniędzy ani na tle seksualnym. To były irracjonalne powody. Jego ofiary łączyło to, że były słabe. Kot wybierał staruszki i dzieci, czyli osoby, które nie potrafiły się bronić. Nigdy nie zaatakował człowieka silniejszego od siebie.
- Bał się?
- Myślę, że tak. Karol Kot żył w dwóch światach. W pierwszym, realnym, był zamkniętym w sobie, nieśmiałym chłopcem. W drugim wyimaginowanym świecie był wampirem, który grasuje po mieście, siejąc panikę i strach. Niestety, jego wyobraźnia z czasem przybrała realne kształty. Czytając o sobie w gazetach, musiał czuć się kimś naprawdę ważnym, kimś, kto trzyma całe miasto w ręku. Przez niego ludzie bali się wychodzić z domów. Pewnie myślał, że jako wampir może kontrolować życie ludzi.
- W końcu jednak zaczął tracić kontrolę?
- Wydaje mi się, że po jakimś czasie zaczęło mu to przeszkadzać. W mojej książce jest fragment opisujący rozmowę grupy młodych ludzi na temat jakiejś zbrodni w Nowej Hucie. Większość z nich, bez żadnych argumentów, przypisuje ją wampirowi. Słysząc to, Karol odzywa się, że to nie wampir. Koledzy oczywiście śmieją się wtedy z niego.
- Wampir zaczął przejmować kontrolę również nad jego życiem?
- Czuł, że sprawy zaszły za daleko. Każdy przejaw zła, które wydarzyło się w mieście, był przypisywany właśnie jemu. Wydaje mi się, że Kot sam postanowił wydać się w ręce milicji. Chciał powiedzieć o tym dziewczynie, w której się kochał, ale nie wprost. Stopniowo odsłaniał przed nią oblicze wampira, który w nim siedział. Dziewczyna w końcu musiała zorientować się, że on nie żartuje. Wtedy wydała go milicji.
- Jak myślisz, co się z nim działo, kiedy prowadzono go korytarzem do celi śmierci?
- Wydaje mi się, że wampir go wtedy opuścił. Karol Kot szedł sam na szubienicę. Strach musiał go paraliżować.
- A co się stało z wampirem?
- Być może do dziś krąży nad Krakowem.
Rozmawiał MARCIN BANASIK
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?