Rzucony poza szlakiem turystycznym papierek, złamana gałąź, ślad buta odciśnięty w miejscu, w którym turyści nie mają prawa być – wszystko może być tropem.
Człowiek zapachu nie wyczuje, ale taki Czak daje radę, nawet jeśli tamci rozpylą pieprz paprykowy dla zmylenia czworonoga. A tamci mają swoje sposoby: chodzą tyłem, żeby skołować tropiciela, wskakują do strumyków, żeby pies stracił ślad.
Romek z Ukrainy miał robotę w Niemczech, ale nie miał wizy, więc kilka razy w roku przekraczał zieloną granicę w Bieszczadach. Przepustami się przeciskał, godzinami wysiadywał w zaroślach, żeby obserwować ruchy pograniczników, nawet wymyślił, żeby przemieszczać się koronami drzew. Wpadał najczęściej zimą, bo go na święta do rodziny na Ukrainie ciągnęło.
Był już rok Czeczenów i Gruzinów, Irakijczyków i Syryjczyków, był rok Wietnamczyków, nawet Tamilowie próbowali forsować bieszczadzką zieloną granicę.
Zawsze, kiedy na świecie wybucha konflikt zbrojny, zaczyna się wędrówka ludów. Nielegalni z krajów objętych wojną ruszają ze Wschodu do bogatej i bezpiecznej Europy Zachodniej. A przemarsz przez Polskę to dla nich tranzyt do lepszego świata.
– Z Syryjczykami mieliśmy trochę zamieszania, testowały nas grupy przestępcze, czy będziemy „łykać” Syryjczyków – opowiada ppłk Jacek Siara, komendant placówki Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej w Stuposianach. – Czy złapanym będziemy dawać azyl, czy będziemy odsyłać ich na stronę ukraińską, skąd przyszli. I tak nas testowali do maja.
Ppłk Siara przedstawia system „testowania”: przewodnicy nie zawsze przerzucają przez granicę, czasem odstawiają do słupka granicznego, dają instrukcję, co nielegalny ma mówić, kim jest, skąd przyszedł.
Nielegalni bronią się. Słowem, a czasem czynem. A często – milczeniem. Jak się płaci za przerzut 5 tysięcy dolarów za dorosłego, to opłaca się bronić. Dzieci kosztują więcej, bo są powolne, „męczliwe”, spowalniają marszrutę i potęgują ryzyko wpadki. Najgroźniejsi byli Czeczeni i Gruzini. Zdesperowani nie tylko uciekali w las, ale osaczeni – potrafili zaatakować funkcjonariuszy straży granicznej.
Ukraińcy idą w zaparte i najczęściej nic nie mówią. Wietnamczycy stają niemal na baczność i poddają się woli strażników. Reszta próbuje kręcić, kluczyć, prosić, brać na litość.
Zielona granica nie jest w pełni szczelna. – I nigdy nie będzie – przyznaje płk Piotr Patla, komendant Bieszczadzkiego Oddziału Straży Granicznej. Ale są sposoby: termowizja, noktowizja, śmigłowce już pomagają, a wkrótce będą pomagać drony i superczułe lornetki z funkcją nagrywania obrazu.
Śmigłowce to anachronizm, bo przemytnicy od razu wiedzą, że zaczyna się obława, kiedy tylko słychać było ryk silnika maszyny. Drona nie usłyszą i nie zobaczą.
Serial „Wataha” bije rekordy popularności, przez strażników został przyjęty z życzliwością, choć nie bez zastrzeżeń. Na przykład nowy komendant, który zachowuje się czasem jak dziecko we mgle – w realu to zwykle jest najlepszy z nich i najbardziej doświadczony.
Jeśli w głuszy spędza się razem całe dnie, to rodzi się więź jak na froncie. I jak na froncie – jeden za drugiego odpowiada, co też wiąże ich w „watahę”.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?