Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Waterloo było nieuchronne

Włodzimierz Knap
Ludwig Elsholtz, Szturm Planchenois (jeden z decydujących epizodów bitwy pod Waterloo)
Ludwig Elsholtz, Szturm Planchenois (jeden z decydujących epizodów bitwy pod Waterloo) Archiwum
18 czerwca 1815. Bitwa w pobliżu belgijskiej wioski na zawsze przejdzie do historii. Oznacza nie tylko klęskę cesarza Francuzów na wszystkich frontach, lecz też kres epoki napoleońskiej

Po klęsce pod Waterloo Napoleon skapitulował, choć mógł walczyć, bo miał za sobą zdecydowaną większość narodu. W konsekwencji Brytyjczycy zesłali go na Wyspę św. Heleny.

Zakończyła się tym samym epoka człowieka, który przez dwie dekady był wielkim wodzem, a przez 15 lat trząsł Europą. Uwielbiany i znienawidzony. Fascynuje i budzi podziw od ponad dwustu lat, a zapewne przez kolejne stulecia nic w tej kwestii się nie zmieni.

Uchodzi za boga wojny, jednego z największych dowódców w dziejach. I zapewne niewielu z nim może się równać. W ocenie fachowców pchnął sztukę wojenną na nowe tory, a jego koncepcje strategiczne do dziś nie straciły na znaczeniu.

Jednak mimo długiej listy zwycięstw, nie był nieomylny. Zbytnia pewność siebie i niejasne rozkazy były głównymi przyczynami jego porażek. Dotyczy to także ostatniej - pod belgijską wioską Waterloo.

Napoleon nie zawsze dbał też o należyte logistyczne zabezpieczenie swoich planów. Koronnym przykładem takiego karygodnego postępowania była decyzja o ataku na Rosję w 1812 r.

Waterloo, to czy inne, musiało dopaść Napoleona. Historycy podkreślają, że jego metody prowadzenia wojny stawały się coraz bardziej przewidywalne, co umożliwiało jego przeciwnikom znalezienie środków zaradczych.

Miał też cesarz Francuzów pecha, bo spotkał w końcu godnych siebie przeciwników. Pod Waterloo byli nimi książę Wellington oraz feldmarszałek Bluecher.

Klęska Napoleona i koniec epoki
Życie Napoleona obfitowało w wy-darzenia niezwykłe, jednak z niczym nie można porównać jego powrotu z Elby do Paryża i zdobycia władzy we Francji bez jednego wystrzału. Ten okres przypomina bajkę, lecz 100 dni później następuje dramat.

Zdaniem części historyków, ów dramat był od początku panowania Napoleona nieuchronny, a powód najtrafniej wyraża przysłowie "siła złego na jednego". Los Napoleona, jak twierdzą inni badacze, nie zdecydował się pod Waterloo, a wcześniej.

Kluczowe znaczenie miała klęska wyprawy na Rosję w 1812 r., choć brytyjscy historycy źródło upadku imperium napoleońskiego widzą najczęściej w przegranej przez Francję bitwie morskiej pod Trafalga-rem w 1805 r.

Nie powinno się jednak bagatelizować wyniku ostatniej bitwy prowadzonej przez cesarza Francuzów. Nie sposób przecież nie zauważyć, że cztery dni po jej zakończeniu został zmuszony do abdykacji, zesłany przez Brytyjczyków na Wyspę św. Heleny.

Tam już tylko dożywał końca swoich dni. Bitwa pod Waterloo pociągnęła za sobą doniosłe następstwa nie tylko dla Francji, lecz także dla Europy, w gruncie rzeczy na całe stulecie.

Po powrocie z Elby i przejęciu władzy Napoleon usilnie starał się pojednać z koalicją Anglików, Prusaków i Holendrów. Robił, co mógł, by uniknąć wojny, a przynajmniej ją odwlec. Marszałkowi Louisowi Davout przyznał jednak: "Jestem sam, zupełnie sam przeciw całej Europie". I tak było.

Władcy Europy nie zamierzali szukać kompromisu z Napoleonem. Po raz kolejny postanowili współpracować, by go pokonać. Ich rozumowanie, jak twierdzi prof. Andrzej Zahorski, opierało się na wyborze alternatywy: my albo on. Przeciwko Napoleonowi byli w stanie postawić 800 tys. żołnierzy oraz wielkie zasoby gospodarcze i finansowe Anglii.

Napoleon szybko zrozumiał, że wojna jest nieunikniona. Jako człowiek czynu nie chciał tracić czasu. W krótkim okresie pod bronią miał 160 tys. żołnierzy, z których większość była zaprawiona w bojach. Ogłosił pobór, nakazał organizowanie gwardii narodowych oraz tworzenie dywizji rezerwowych. W ten sposób uzyskał 700-tysięczną siłę.

Problem Napoleona polegał na tym, że dla takiej masy ludzi nie miał pod dostatkiem broni, amunicji i koni. Brakowało mu pieniędzy, a przypomnijmy, jest on autorem znanego powiedzenia, że do prowadzenia wojny niezbędne są trzy rzeczy: "pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze".

Znawcy wojskowości przekonują, że nowa armia Napoleona była nie gorzej wyszkolona niż ta z 1813 r. Jednocześnie zwracają uwagę, że inny był jej duch. Spora część żołnierzy walczyła, bo musiała, nie mając przekonania, że służą wielkiej sprawie. Ponadto, na co kładą nacisk historycy, potężnym mankamentem było to, że wojsko francuskie było rozrzucone na wielkim obszarze. Na froncie francusko-belgijskim, kluczowym dla przebiegu kampanii, pod rozkazami Napoleona służyło jedynie 126 tys. żołnierzy.

Plan cesarza polegał na tym, że najpierw chciał zaatakować 96--tysięczną armię angielsko-holenderską Wellingtona, która znajdowała się w okolicach Brukseli. Następnie zamierzał uderzyć na feldmarszałka pruskiego Blue-chera, który na czele 124 tysięcy ludzi stał w Namur, stolicy Walonii. Napoleon dążył do zniszczenia z osobna obu przeciwników, bo obawiał się wystąpić przeciw połączonym, liczniejszym siłom brytyjsko-pruskim. Chciał też zadać im klęskę, zanim nadciągną wojska rosyjskie i austriackie.

Dowództwo nad prawym skrzydłem swojej armii powierzył marszałkowi Grouchy, który nigdy wcześniej nie pełnił tak wysokiego i samodzielnego stanowiska. Nad lewym skrzydłem komendę oddał marszałkowi Neyowi, czyli temu, którego nazwał "najodważniejszym z odważnych". Patrząc na to, co wyprawiał Ney na polach bitew, opinia o nim jest w pełni uzasadniona.
Jednak Napoleon powinien był umieć wyciągnąć wnioski z tego, że Ney nie grzeszył inteligencją. Przestrzegał go zresztą marsz. Louis Davout, bez wątpienia jeden z najwybitniejszych dowódców Napoleoa. Davouta Napoleon mianował komendantem Paryża. Marszałek protestował: "Jeśli, cesarzu, zwyciężysz, Paryż i tak będzie twój. Jeżeli przegrasz, ani ja, ani nikt ci nie pomoże". Dodajmy, że będąc już na zesłaniu Napoleon przyznał, że pod Water-loo popełnił personalne błędy.

15 czerwca 1815 r. wbił się klinem między Wellingtona i Blue-chera, których dzieliło około 12 km. Postanowił, że zacznie od rozprawienia się z Prusakami. Zaczęło się od ataku pod Ligny, a jednocześnie marsz. Ney starł się z częścią wojsk angielskich pod Quatre-Bras. Napoleon pobił co prawda feldmarszałka, lecz nie było to zwycięstwo zdecydowane, przesądzające. W ocenie historyków wojskowości, miał zbyt mało sił.

Napoleon wiedział o tym. Zdawał sobie sprawę, że niechybnie musi zadać decydujący cios Bluecherowi. Dlatego skierował rozkaz do Neya, by ten przysłał mu korpus gen. Druet d'Erlona. Specjaliści uważają, że gdyby tak się stało, armia pruska mogłaby ponieść klęskę. Do tego nie doszło, ponieważ przekazywanie rozkazów szło fatalnie. W konsekwencji korpus d'Erlona nie uczestniczył ani w walkach pod Ligny, ani nie wspomógł Neya. Żołnierze służący w nim maszerowali między arenami walk.

Prusacy widząc, że przegrywają, zaczęli się cofać. Napoleon pchnął za nimi Grouchy. Sam połączył się z Neyem. Celem Napoleona był teraz Wellington, który przy sobie miał 68 tys. żołnierzy. Do starcia doszło pod wsią Water-loo. Siły obu stron były niemal wyrównane, bo pod rozkazami Napoleona stało 72 tys. ludzi.

Napoleon pod Waterloo zjawił się 17 czerwca, lecz czekał z decyzją o rozpoczęciu bitwy. Powodem było zmęczenie oraz fatalna pogoda. Deszcz lał niemal bez przerwy. Żołnierze, nie mówiąc o armatach, zapadali się w grząskim terenie. Napoleon postanowił czekać. Była to decyzja, która kosztowała go bardzo drogo. Wiktor Hugo w "Nędznikach" napisał: "Gdyby w nocy z 17 na 18 czerwca 1815 r. nie padał deszcz, przyszłość Europy wyglądałaby inaczej. Opatrzność potrzebowała trochę deszczu, by Waterloo stało się epilogiem Austerlitz; wystarczyło jednej chmury przeciągającej po niebie wbrew zwyczajom tej pory roku, by runął świat".

Nie sposób odpowiedzialności za porażkę Napoleona zrzucić na pogodę, lecz nie ulega wątpliwości, że gdyby nie deszcz, Prusacy nie przyszliby w sukurs Anglikom. W dniu bitwy, czyli 18 czerwca, od rana pogoda poprawiła się. Napoleon chciał zaatakować, lecz odwiódł go od tego rozwiązania gen. Drouot, przekonując, że za kilka godzin ziemia stwardnieje, a dzięki temu kawaleria i artyleria będą skuteczniejsze.

W południe 18 czerwca cesarz uderzył. Najpierw chciał zniszczyć lewe skrzydło armii Wellingtona. Było ono najsłabsze, z czego zdawał sobie sprawę angielski dowódca, ale liczył, że wesprą go Prusacy. Szarża Francuzów na lewą flankę Anglików pod Waterloo ma własną kartę w dziejach wojskowości. Francuska piechota i kawaleria nacierała z wielką odwagą i brawurą, choć żołnierze i konie zapadali się w błocie. Opór Anglików był wspaniały. Napoleon widząc, że na lewym skrzydle nie osiąga zaplanowanych rezultatów, postanowił uderzyć na centrum armii Wellingtona. Lecz i tam został odparty.

Piechota brytyjska walczyła nie tylko bohatersko, lecz też skutecznie. W ośmej godzinie bitwy Napoleon rozwinął uderzenie pięciu batalionów grenadierów ze starej gwardii. Lecz i oni nie byli w stanie przełamać szyków nieprzyjaciela. Anglicy bronili się jednak już resztkami sił. Najpewniej wcześniej czy później czekałaby ich porażka, gdyby nie pojawiły się oddziały pruskie.

Przypomnijmy, że Prusacy po przegranej pod Ligny zaczęli się wycofywać. Ścigał ich marsz. Grouchy. Feldmarszałek Bluecher, idąc za radą gen. Gneisenaua, tak pokierował odwrotem, że częścią swoich sił szachował jednostki Grouchy'ego, a trzon swojej armii skierował pod Waterloo. Prusacy wsparli Anglików, a wezwany przez Napoleona Grouchy zawiódł. Francuscy żołnierze przeżyli szok, gdy zobaczyli nadciągające oddziały pruskie. Ogarnęła ich panika. Anglicy natarli z furią, Francuzi rzucili się do ucieczki. Jedynie stara gwardia wycofywała się w szyku.

Mimo porażki Napoleon nie zamierzał kapitulować. 21 czerwca 1815 r. przybył do Paryża i planował go bronić. Lud Paryża palił się do takich działań. Nie chciał kapitulacji. Patrząc na wiwatujący na jego cześć tłum, powiedział do Benjamina Constanta, filozofa i polityka, że popierają go nie ci, którym dawał zaszczyty i honory, ale ci, których zastał biedakami i zostawił biedakami. Później mówił, że gdyby chciał, w ciągu godziny zlikwidowałby parlament.

Nie zdecydował się jednak na taki krok. Dzień później abdykował na rzecz swojego syna, a 25 czerwca opuścił Paryż, naciskany, by podjął takie decyzje przez politycznych przeciwników, na czele których stał Joseph Fouche, minister policji w czasie jego panowania. Fouche i jego sojusznicy chcieli, by Napoleon odpłynął do Ameryki. W wyniku jednak splotu różnych okoliczności, przypominających komediodramat, Napoleon dostał się, a precyzyjniej mówiąc, oddał się w ręce Brytyjczyków.
Wraz z jego odejściem skończyła się również epoka, w której nie brakowało genialnych dowódców. Zdarzało się wtedy, że dowódca wygrywał bitwę dzięki talentowi, śmiałemu i zręcznemu manewrowi, jak Napoleon np. pod Dreznem czy pod Champaubert i Vau-champs. Dowódcy mieli wówczas swobodę działań, a armie były najczęściej na tyle małe, że wódz mógł pozwolić sobie na własny styl dowodzenia. Z punktu obserwacyjnego, np. z wiatraka, wieży kościelnej lub pagórka, mógł ogarnąć wzrokiem większość, a nawet całość pola bitwy. Mógł też w razie potrzeby sam interweniować, ruszając na pierwszą linię.

W armiach sojuszników Napoleona awans oficerów uzależniony był głownie od ich stażu w wojsku, majątku, wpływów politycznych oraz statusu społecznego. W konsekwencji dochodziło do takich absurdów, że armiami dowodzili albo nastolatkowie z zamożnych rodów (np. 18-letni arcyksiążę Jan dowodził w 1800 r. armią austriacką pod Hohenlinden), albo starcy. W 1809 r. średnia wieku austriackich generałów wynosiła 63 lata, podobnie było w armii pruskiej, choć ich głównodowodzący feldmarszałek Gebhardt von Bluecher, książę Wahlstatt, miał 73 lata, gdy stoczył ostatnią bitwę, a odznaczał się wtedy energią.

W armii francuskiej system doboru na posady dowódcze miał mieszany charakter. W teorii buławę marszałkowską mógł zdobyć prosty żołnierz, a w praktyce pochodzenie społeczne odgrywało ważną rolę. Historycy przyznają jednak zgodnie, że służyło w niej więcej kompetentnych dowódców niż w wojskach sprzymierzonych. Napoleon uważał, że dowódca musi odznaczać się zarówno charakterem, jak i inteligencją.

Mówił: "Jeżeli odwaga bierze górę, generał będzie porywał się na rzeczy leżące poza jego zasięgiem i popełniał błędy. Jeśli zaś jego odwaga znacznie ustępuje rozumowi, nie będzie śmiał wykonać tego, co obmyślił". Wspólną cechą dowódców epoki napoleońskiej była, w ocenie znawców, odwaga, nieraz nieróżniąca się od samobójczej brawury, z której słynął np. marszałek Ney.

Pod Austerlitz poległo lub rany odniosło 14 generałów Napoleona, pod Borodino 47, pod Lipskiem 66, a pod Waterloo 36. Jak pokazują statystyki, pod Waterloo proporcjonalnie poległo więcej generałów niż podległych im żołnierzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski