Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wciąż o Ukrainie

Redakcja
WŁADYSŁAW A. SERCZYK

Znad granicy

WŁADYSŁAW A. SERCZYK

Znad granicy

Zapominamy niekiedy o szczególnej wrażliwości tych, którzy dopiero przed kilku laty odzyskali niepodległość

O Ukrainie można mówić i pisać bez końca nie tylko dlatego, że wielka i piękna, że ma za sobą długą historię, a jednocześnie nie zawsze zdolna jest do samodzielnego uporania się z własnymi problemami, ale i dlatego (a może przede wszystkim), że winna nadal stanowić ważny element polskiej polityki zagranicznej.
 Obserwuję uważnie wszystko, co dzieje się w tej dziedzinie i zaczynam mieć wątpliwości, czy rzeczywiście robimy to, co do nas należy, a także czy przypadkiem nie poruszamy się czasem jak słoń w składzie porcelany. Zapominamy bowiem niekiedy o szczególnej wrażliwości tych, którzy dopiero przed kilku laty odzyskali niepodległość i wciąż jeszcze są wyjątkowo czuli na - na przykład - traktowanie ich historii i bohaterów przez innych, na używanie języka ukraińskiego w rozmowach urzędowych czy też tylko półoficjalnych, a nawet prywatnych lub wreszcie - na narzucanie im modelu postępowania, dalekiego od wzorców narodowych.
 Rozumiem ich doskonale, bo i ja bez entuzjazmu przyjmuję wrzucanie mnie wraz z resztą rodaków o podobnych życiorysach i wieku do worka, w którym znajdują się "obywatele z krajów postkomunistycznych". Niekiedy nawet myślę o tym, by mądrzącego się specjalistę, przybyłego z jednego z niemieckich miast uniwersyteckich, nazwać "sowietologiem z kraju posthitlerowskiego" lub "postfaszystowskiego" czy też "postnazistowskiego". Dobre wychowanie nie pozwala mi jednak na popełnienie podobnego bezeceństwa i uśmiecham się w czasie rozmowy do swego gościa, kiwając głową ze zrozumieniem.
 Powtarzanie bez końca o tym, że chcemy być pomostem dla kontaktów Ukrainy z Europą może być dla Ukraińców zabawne, lecz również - irytujące. Trzeba było aż autorytetu Jana Pawła II, by w Polsce przyjęto do wiadomości ukraiński rodowód, sięgający książąt Włodzimierza Wielkiego i Jarosława Mądrego. Ojciec Święty przypomniał o znacznie wcześniejszych wędrówkach dwóch papieży po ziemi dzisiaj ukraińskiej, zakończonych zresztą tragiczną śmiercią obydwóch. Jeśli dodać do tego bardzo ścisłe związki dynastyczne między Piastami a Rurykowiczami, nie wspominając nawet o europejskich losach Jarosławowego potomstwa, okaże się, jak dawno już prowadzono nad Dnieprem politykę europejską, chociaż przez Cerkiew złączono się ze wschodnim, bizantyjskim, nie zaś - zachodnim, łacińskim kręgiem cywilizacyjnym.
 Nie ulega wątpliwości, że nikt nie wyręczy Ukraińców w reformowaniu państwa. Proces ten będzie tam znacznie trudniejszy niż w Polsce. Liczebność kategorii homines sovietici była i pozostała o wiele większa niż w naszym kraju. Proces ich edukowania trwał o prawie trzydzieści lat dłużej, przy jednoczesnym surowym represjonowaniu każdego przejawu myśli niepodległej oraz całkowitym zaniku tradycji państwowej. Do tego doszła trudna lekcja lat drugiej wojny światowej, kiedy pojęcie "ojczyzny socjalistycznej" dla wielu przybrało całkiem konkretny wymiar i kształt, często uświęcony ofiarą krwi własnej oraz osób najbliższych.
 To nie są proste sprawy, które można rozstrzygać wyłącznie za pomocą dwóch znaków: plusa i minusa, dwóch kolorów: białego i czarnego lub, jak w maszynie liczącej, jedności i zera. Wiele kwestii trzeba jeszcze przemyśleć, a wiele wydarzeń ulokować w odpowiednim i właściwym kontekście historycznym.
 Tymczasem jeden z moich dobrych znajomych, dzisiaj ulokowany wysoko w ukraińskiej elicie władzy, stwierdza zasadnie, że Polacy rzadko postrzegają Ukrainę w jej nowym kształcie. Traktuje się ją wraz z Litwą, Białorusią czy Estonią tak samo jako "byłe republiki wchodzące w skład ZSRR", zapominając, że każde z tych państw ma odrębne problemy, własne tradycje, cele i drogi, którymi dąży, a także, że chciałoby, aby je wreszcie traktować rozdzielnie, co z pewnością będzie z korzyścią zarówno dla interesów Ukrainy, jak i Polski.
 A już zupełnym i, co tu dużo gadać, obraźliwym dla Ukraińców nieporozumieniem, czymś więcej niż nietakt, jest używanie na konferencjach dwustronnych, na których zapomniano o właściwych tłumaczach, języka rosyjskiego jako głównego języka obrad. To tak, jakby podobne rozwiązanie w stosunkach z sobą zaproponowali nam Amerykanie. Mój Boże! Ile to było gadania, gdy jeden z amerykańskich prezydentów po wylądowaniu na lotnisku w Warszawie wygłosił krótkie, na szczęście dla siebie, przemówienie, które jego tłumacz przełożył na zły język rosyjski. A niedawna fatalna pomyłka szefa NATO, który na Okęciu powiedział, że rad jest, iż znalazł się w Moskwie!
 Na szczęście Polacy potrafią się śmiać w podobnych sytuacjach i, jak się zdaje, mają nieco większe poczucie humoru niż Ukraińcy. Jednak nie wszystko da się zakwalifikować do kategorii dowcipów. Zwłaszcza w stosunkach międzynarodowych dbać należy o zachowanie powagi i - co najważniejsze (poza polską racją stanu) - o szacunek dla partnera.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski