Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Weronika Rosati: Postanowiłam zostać tam, gdzie jest mój dom i czuję się najlepiej

Paweł Gzyl
Niedawno oglądaliśmy Weronikę Rosati w serialu „Belle Epoque”
Niedawno oglądaliśmy Weronikę Rosati w serialu „Belle Epoque” Fot. TVN
Rozmowa. WERONIKA ROSATI opowiada nam o stresie i najlepszych swoich rolach.

- To już chyba reguła, że polskie aktorki, które robią karierę w Hollywood, często są angażowane do ról emigrantek z Europy Wschodniej. Nie obawia się Pani takiego zaszufladkowania grając w Stanach?

- Nigdy nie grałam Polki. Rosjankę grałam może 2-3 razy, choć w sumie częściej gram Francuzki lub Amerykanki. Więc chyba nie do końca wpisuję się w ten schemat. Ale faktycznie jest tak, że reżyserzy castingów przed spotkaniem z aktorką zawsze pytają o jej pochodzenie. I mój agent mówi wtedy, że jestem Polką. To sprawia, że częściej przyjmują mnie na castingi do ról emigrantek. Ale to nie oznacza, że tylko takie gram. Zresztą, to kwestia nie tylko pochodzenia, ale też akcentu. Ja nie mam akcentu, więc w moim przypadku decyduje pochodzenie.

- Stresują Panią jeszcze występy u boku takich gwiazd Hollywood jak Nicolas Cage czy Michael Douglas?

- To jest oczywiście wyzwanie, ale zawsze wtedy koncentruję się bardziej na zadaniu, które jest przede mną. Pierwszy raz w życiu zagrałam u boku mojego ówczesnego profesora w szkole aktorskiej - Janusza Gajosa. I miałam go w mojej scenie... uderzyć. Bardzo się tym denerwowałam, ale dałam radę. Grałam więc ze swoimi aktorskimi idolami bardzo wcześnie. Kiedy miałam 15 lat wystąpiłam w filmie, który nigdy nie został pokazany, mając za partnera Leona Niemczyka. A on jest w polskim kinie moim absolutnym idolem. Podobnie zresztą jak Jan Machulski, który przyjął mnie do szkoły i miałam z nim zajęcia. Od początku pracowałam więc z aktorami, którzy mi niezwykle imponują. I dla mnie nie ma znaczenia, czy to jest polska czy amerykańska gwiazda. Mniej się zresztą stresowałam grając z Winoną Rider niż wtedy, kiedy miałam zagrać z Krystyną Jandą.

- Te wielkie gwiazdy bardzo różnią się w rzeczywistości od naszych wyobrażeń o nich?

- Z mojego doświadczenia wynika, że im bardziej znany aktor, tym jest fajniejszym, skromniejszym i milszym człowiekiem. Dlatego nigdy nie powoduje u innych żadnego stresu. Moim zdaniem im szybciej ktoś staje się sławny, tym mocniej woda sodowa uderza mu do głowy i naprawdę - jakkolwiek to zabrzmi - często zamienia się w kompletnego... buca. Wiem o tym, bo miałam też do czynienia z takimi aktorami. Na szczęście jest to bardzo rzadkie.

- Pracuje Pani głównie w Polsce i w Stanach. Takie ciągłe życie na walizkach nie jest dla Pani męczące?

- Nie byłam w Los Angeles już od półtora roku. Teraz pracuję w Polsce i tutaj też mieszkam. Skupiam się na tym, by teraz zbudować mocniejszą zawodową pozycję w kraju.

- Z czego wynika ta decyzja?

- Chcę mieć normalne życie. Ciągłe podróżowanie jest bardzo męczące. Choć lubię cygański tryb życia i bardzo mi on pasuje, to miewa swoje wady. Półtora roku temu byłam dłuższy czas w Stanach, bo brałam udział w trzech projektach naraz. Jednocześnie robiłam w Polsce serial „Strażacy”. W pewnym momencie poczułam się bardzo zmęczona. Zrozumiałam, że takie zaharowywanie się nie jest celem i sensem mojego życia. Postanowiłam więc zostać tam, gdzie czuję się dobrze i gdzie jest mój prawdziwy dom - czyli w Polsce. A wyjeżdżać będę jedynie raz na jakiś czas. Dlatego teraz jestem cały czas tutaj.

- Czy występy w amerykańskich filmach i serialach mają wpływ na Pani pozycję w polskim show-biznesie?

- Jeśli już - to tylko negatywny. Niestety w Polsce wizja robienia filmów w Stanach jest przedstawiana w bardzo niefajny i przekręcony sposób. Kiedy francuskie, hiszpańskie czy włoskie aktorki występują w Ameryce, wszyscy się cieszą z ich sukcesów. I nikt nie uważa: „O, próbuje zrobić karierę w Hollywood, to już nie należy do nas”. Myśli się raczej na odwrót: „Super, nasza aktorka podbija Hollywood”. W Polsce tego nie ma. Trzeba się opowiedzieć po którejś ze stron. Szczerze przyznam, nie spodziewałam się tego do końca. Bo nie chciałabym się opowiadać po żadnej stronie. Tym bardziej, że gram nie tylko w Stanach, ale też w Europie, choćby we Francji czy na Ukrainie, a o tym się w ogóle nie mówi. Hollywood jest oczywiście bardziej chwytliwy, ale ja tak naprawdę nie mam z nim wiele wspólnego.

- Wracając ze Stanów czy z Francji na polski plan filmowy nie wydaje się on Pani mały i szary?

- Nie wiem z jakiego powodu miałby być szary i mały. Swoje najlepsze role zagrałam właśnie w Polsce. Pod względem artystycznym nie ma więc żadnej różnicy. Jeśli chodzi o rozmach produkcji i stworzenie warunków dla aktora w postaci campera czy limuzyny - to prawda, jeszcze u nas tego nie ma. Ale to nie są rzeczy dla których wybrałam ten zawód. Mnie interesuje opowiadanie ciekawych historii i wcielanie się w niebanalne postacie. To jest sedno sprawy.

Rozmawiał Paweł Gzyl

WIDEO: Co Ty wiesz o Krakowie? - odcinek 4

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski