Romowie wódkę weselną wypili, ale chyba żaden z trzech najbardziej awanturujących się mężczyzn nie spodziewał się, że kaca przyjdzie im leczyć w areszcie. Skutki niecodziennej awantury odczuły również rodziny, znajomi i sąsiedzi aresztowanych. Od pięciu dni około 200-osobową osadę w Maszkowicach, w gminie Łącko pilnują policjanci.
30 sierpnia w sobotę ok. godz. 16.30 drogą prowadzącą przez wieś jechał orszak ślubny. Zgodnie z tradycją na trasie przejazdu młodej pary mieszkańcy miejscowości organizują tzw. bramy weselne. Zwyczaj nakazuje, aby prowadzący sznur samochodów zapłacił za możliwość przejazdu wódką. Tradycja ta spodobała się ludziom z osady leżącej tuż przy trasie nowożeńców. Romowie wyszli na ulicę i zatrzymali przystrojone samochody. Za „bramę” dostali butelkę wódki. To jednak im nie wystarczyło. Chcieli więcej alkoholu i ciasta weselne. Zaczęło się od przepychanek i wyzwisk, a skończyło zarzutami za rozbój i pobicie.
Co ciekawe, tuż po awanturze żadna ze stron nie zgłosiła sprawy na policję. Bójka rozeszłaby się po kościach, gdyby jeden z weselników nie nagrał awantury na telefon i nie opublikował nagrania w internecie. Kiedy sprawa nabrała rozgłosu, nowosądecka policja zaprosiła uczestników bójki na przesłuchanie. Dopiero po tym trzech gości weselnych zdecydowało się na zgłoszenie zawiadomienia o popełnieniu przestępstwa. Ze strony Romów takie samo zawiadomienie złożyła jedna osoba. Za kratki trafili jednak tylko organizatorzy bramy.
Slumsy w Maszkowicach
– Już nigdy więcej nie zorganizujemy żadnej bramy weselnej – zarzeka się dziś Andrzej Szczerba, nieformalny wójt osady Romów z Maszkowic. Szef wioski przyznaje, że wina za awanturę leży po stronie jego rodaków. Zapewnia jednak, że to pierwsze areszty w historii ich osady. – Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci – mówi Szczerba. Krępy, niewysoki mężczyzna z bujną fryzurą czarnych włosów oprowadza nas po swoim terenie. Do wioski wjeżdża się przez mostek. Na jego metalowych barierkach wiszą stare dywany. Mężczyźni opierają się o nie, palą papierosy i obserwują drogę. Miejsce przypomina nieco średniowieczną osadę obronną otoczoną rzeką. W środku bliżej jej jednak do brazylijskich slumsów. Dookoła walące się chaty, podwórko tonie w błocie. Pod domami wala się zdezelowany sprzęt AGD, kilka starych samochodów. Wszędzie rozwieszone na sznurkach pranie.
Jest pierwszy tydzień września, południe, dzieci zamiast w szkole biegają po podwórku, dorośli zamiast w pracy spacerują sobie bez żadnego celu. – Żyjemy tylko z zasiłków, bo nikt nie chce nas zatrudnić. Wszyscy myślą, że Romowie to złodzieje – żali się wójt. Pracownicy Powiatowego Urzędu Pracy uważają jednak inaczej. W latach 2011–12 powiatowy pośredniak chciał zaktywizować zawodowo 30 romskich kobiet (27 z Maszkowic i 3 z Florynki). Za ponad milion złotych z Unii Europejskiej przygotował je do zawodu florystek. Uczestniczki pobierały 800 zł stypendium, były dowożone na zajęcia, dostawały obiad. Wszystkie ukończyły kurs, ale tylko jedna była zainteresowana pracą. – Ostatecznie jej nie podjęła, ponieważ liczyła, że także pracodawca zapewni jej transport do firmy – wyjaśnia pracownik PUP.
Śladami rodziców idą dzieci. W kierowanej przez Antoniego Łazarza szkole podstawowej w Maszkowicach 43 na 150 uczniów stanowią Romowie. Teoretycznie, bo większość z nich nie przychodzi na zajęcia. Rodzice nic sobie nie robią z tego, że w Polsce jest obowiązek szkolny do osiemnastego roku życia. – Przed rokiem wójt nałożył grzywny w wysokości 600 złotych na sześć rodzin, które nie posyłały dzieci na lekcje. Kłopot w tym, że nie sposób wyegzekwować pieniędzy. Nie można ich ściągnąć ze świadczeń socjalnych, a ponieważ Romowie nie pracują, to jest to tylko kara na papierze – mówi Janusz Klag, wójt gminy Łącko.
Wyjątkiem jest 18-letnia Renata Ciureja, Romka, która jako jedyna z osady chodzi do szkoły ponadgimnazjalnej. W łąckiej zawodówce uczy się w klasie na sprzedawcę. Dziewczyna zapewnia, że przez kilkanaście lat edukacji nigdy nie spotkała się z dyskryminacją. Nie liczy jednak na to, że po szkole znajdzie zatrudnienie w polskim sklepie. – Chcę wyjechać za granicę, żeby ludzie oceniali mnie za to, co robię, a nie za to, kim jestem – mówi.
Wójt Klag podkreśla, że zdecydowana większość mieszkańców romskiej osady nie wchodzi w konflikt z prawem. Mieszkańcy nie są do niej przywiązani. Już pięć rodzin zgłosiło chęć wyprowadzki z Maszkowic. Gmina wystąpi do Ministerstwa Cyfryzacji i Administracji z wnioskiem o przekazanie pieniędzy na ten cel z rezerw dla mniejszości narodowych.
– Na pewno mieszkania będą poza naszą gminą. Chodzi o to, by nie tworzyć kolejnego dużego skupiska Romów, tylko ich rozlokować w kilku miejscach – podkreśla Klag.
Idzie Rom przez wieś
Awantura przy bramie weselnej to nie pierwszy przypadek konfliktu. 22 marca na drodze przy osadzie zatrzymał się biały van z robotnikami. Z bliżej nieustalonego powodu doszło do bójki między jego pasażerami a Romami. W ciągu kilku ostatnich miesięcy podobnych sytuacji zdarzyło się kilka.
Dla Jacka Ząbka, sołtysa Maszkowic, problemem jest również częste wypalanie traw i śmieci przez Romów. – Czarny, duszący dym, który unosi się ze spalanych plastików, dociera do pobliskiego przystanku, na którym dzieci czekają na autobus szkolny. To nic przyjemnego stać w jego oparach – zauważa sołtys.
Andrzej Szczerba odpowiada, że w ten sposób opalają m.in. kable, żeby uzyskać miedź i ją sprzedać. – Bez tych pieniędzy nie zdołamy utrzymać naszych rodzin – mówi wójt, który sam ma szóstkę dzieci.
Mieszkańcy Maszkowic nie darzą sympatią swoich sąsiadów. Ci, którzy mieszkają najbliżej osady, nie chcą mówić o Romach.
– To mściwy naród. Opowiem kilka historii, a jutro spalą mi stodołę lub wybiją okna w domu – obawia się jeden z sąsiadów.
Im dalej od wioski, tym bardziej rozwiązuję się ludziom języki . – Praktycznie każda z tutejszych rodzin miała choć raz z nimi zatarg. Pod miejscowym sklepem nieraz dochodziło do bójek. Raz prawie pobili ekspedientkę, bo odmówiła im sprzedaży piwa – opowiada młody mieszkaniec.
Inny przypomina, jak pół roku temu młody Rom szedł przez wieś.
– Tego samego dnia z jednego gospodarstwa zniknęła kaczka, z drugiego kosiarka do trawy, z trzeciego donica na kwiaty. Oni to mają we krwi – mówi mieszkaniec wsi.
– A wy macie we krwi dyskryminację – odpowiada mu Rom.
– Zaprowadzimy tutaj porządek – zapowiedział stanowczo 5 września nadinsp. Mariusz Dąbek, małopolski komendant policji. Od poniedziałku w Łącku zaczął działać całodobowy posterunek, a w teren ruszy sześciu policjantów z krakowskich oddziałów prewencji, wspieranych przez grupę wywiadowców.
To reakcja na zaostrzenie polsko-romskiego konfliktu w Maszkowicach po napadzie przy tzw. bramie weselnej. Teraz zarówno Polacy, jak i Romowie mogą przyjść do funkcjonariuszy, żeby opowiedzieć im o konfliktach.
W tym roku policjanci interweniowali w sprawie Romów z Maszkowic już 160 razy. 90 proc. interwencji dotyczyło jednak palenia śmieci i wypalania traw. 13 przestępstw dotyczyło kradzieży i rozbojów.
Podobną akcję policjanci przeprowadzili w Andrychowie, gdzie w czerwcu doszło do konfliktów polsko-romskich. Funkcjonariusze, którzy patrolowali wtedy ulice Andrychowa, od kilku dni pracują w Maszkowicach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?