Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Weterani dawno złożyli broń, ale nie powiedzieli ostatniego słowa

Piotr Drabik
Piotr Drabik
Płk Mieczysław Herod rzadko paraduje z przypiętymi medalami
Płk Mieczysław Herod rzadko paraduje z przypiętymi medalami Fot. Anna Kaczmarz
Ludzie. Mieszkają sami, ale nie są samotni. Po nocach nie śni im się wojenna pożoga, ale koledzy z frontu - już tak. Mieszkający w Krakowie kombatanci z czasów II wojny światowej zdumiewają wręcz fotograficzną pamięcią.

Płk Mieczysław Herod ze szczegółami wspomina 1 września 1939 roku, kiedy dla niego zaczęła się wojna: - Pobudka o 3 nad ranem. Po szybkim śniadaniu, ruszyliśmy całym dywizjonem w okolicy miejscowości Granica. Nagle, nisko nad głowami przeleciał myśliwiec, który oddał w naszym kierunku serię strzałów. Zaraz za nim kolejny. Ranny w nogę został jeden żołnierz i koń. Potem już w kierunku Krakowa leciała cała eskadra niemieckich samolotów, w sumie naliczyliśmy ich 18. Dowódcy odsuwali nas od radiostacji, ale i tak każdy wiedział, co się dzieje.

Bohaterowie są zmęczeni

Kombatant wojsk artyleryjskich dokładnie pamięta nie tylko kampanię wrześniową. Za walkę w piewszych dniach wojny otrzymał order Virtuti Militari. 98-latek przy herbacie z mlekiem, jak z rękawa wyciąga kolejne historie z wojennej tułaczki - pieszy marsz przez Słowację do Budapesztu, potem Bałkany, Grecja, Bejrut, bohaterska walka o Tobruk, aż w końcu bitwa u stóp Monte Cassino.

„Wniebowstąpienie Pańskie. O godz. 10:30 oddziały naszej dywizji zatknęły sztandar polski na klasztorze” - tak zdobycie włoskiego wzgórza przez Aliantów 18 maja 1944 r. opisał Herod w swoim kalendarzyku. Jednym z wielu. Pochodzący spod Skały żołnierz prawie przez całą wojnę, prowadził regularne notatki, które kończą się wpisem z 1947 roku: „Zobaczyłem się po raz pierwszy, poznałem się z p. Michaliną”.

Razem z nią Herod przeżył 70 lat. Żona zmarła w zeszłym roku, a w ostatnich latach jej życia mąż troskliwie się nią opiekował. Teraz kombatant mieszka sam w domu na Czyżynach. Weteran nie kryje, że wiek robi swoje. - Prawdą jest powiedzenie, że bohaterowie są już zmęczeni - przyznaje 98-latek.

Po wojnie zasłużony żołnierz armii Andersa przeszedł do cywila. Długo pracował w Nowej Hucie, z której początkowo został zwolniony. A to wszystko przez przeszłość niezgodną z linią komunistycznej władzy. - Byli żołnierze, którzy wtedy pracowali w Hucie trzymali się razem. Nie ważne, gdzie walczyli podczas wojny - podkreśla płk Herod. Teraz 98-letni weteran ma coraz mniej towarzyszy broni, z którymi może porozmawiać.

Duży i mały Wojtek

- Jak dzwonię do Miecia, to zawsze mu mówię: „100 lat musi być” - śmieje się prof. Wojciech Narębski, rocznik 1925. Całe mieszkanie weterana w Bronowicach wypełnione jest pamiątkami z rodzinnego Wilna. Wśród różnego rodzaju upominków, na komodzie znajdują się także cztery podobizny pewnego niedźwiedzia na dwóch łapach.

To legendarny miś Wojtek, który podczas wojny służył w 22 Kompanii Zaopatrywania Artylerii - tej samej, co prof. Narębski. - Niedziedź zawsze był przy namiocie dowódcy, na łańcuszku. Tak na wszelki wypadek - wspomina 91-letni kombatant. W kompanii było dwóch Wojtków - miś był nazywany „dużym Wojtkiem”, a Narębski „małym Wojtkiem”.

Wojna dla niego zaczęła się wraz z agresją Związku Radzieckiego na Litwę. Narębski szybko wstąpił do partyzantki. Za walkę z okupantem spotkała go jednak wywózka w głąb ZSSR do miasta Gorki (dziś Niżny Nowogród).

- Sowieci zamknęli nas w dużych celach, przez to mogliśmy się ze sobą kontaktować - opowiada 91-latek. Narębskiego przed wojną nie ciągnęło do munduru. Do wojska przekonał się, gdy na Sybirze spotkał grupę polskich podoficerów. On syn wileńskiego architekta w końcu zaciągnął się do oddziałów dowodzonych przez gen. Władysałwa Andersa. - Rosjanie nie mieli do nas zaufania. Zamiast z prawdziwą bronią, ćwiczyliśmy z drewnianymi karabinami - wspomina weteran.

„Mały Wojtek” miał sporo szczęścia, bo znalazł się w oddziałach ewakuowanych na Bliski Wschód. Przez Azję Środkową, Persję, Irak do Palestyny.

Zanim trafił na front walki z Niemcami, przez kilka miesięcy w szpitalu polowym zmagał się z zapaleniem opłucnej. Teraz z racji wieku i wojennej tułaczki, jego zdrowiem też nie najlepiej.

Prof. Narębski przeszedł cały szlak bojowy kampanii włoskiej - Taranto, Bari, Monte Cassino, Ankona, Bolonia. 91-latek o walkach na Półwyspie Apenińskim opowiada przy monitorze. Weteran aktywnie korzysta z komputera, na którym już ma zgromadzone pokaźne archiwum historii 2 Korpusu Polskiego.

Po wojnie „mały Wojtek” w końcu mógł dokończyć edukację. Wywózka w głąb Związku Radzieckiego przerwała naukę w wileńskim technikum, a pełną maturę udało mu się zdać dopiero w 1946 r. we Włoszech. Narębski przez Wielką Brytanię w końcu trafił do ojczyzny, do Torunia. Tutaj zamieszkała cała jego rodzina po włączeniu Litwy w granice ZSRR.

W Polsce Ludowej nieprzychylnie patrzono na jego wojenną przeszłość.- Myślę, że po powrocie na pewno byłem śledzony przez komunistów. Ale przez zasługi ojca Stefana nic się nie stało - wspomina kombatant. Stefan Narębski zaprojektował po wojnie wiele budynków m.in. dla Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.

Również „mały Wojtek” został na uczelni, ale w Krakowie. Najpiew na Akademii Górniczo-Hutniczej, a potem Uniwersytecie Jagiellońskim. W Bronowicach mieszka sam, żona zmarła 16 lat temu. - Ludzie poznając historię niedźwiedzia Wojtka, poznają również nasze wojenne losy - podkreśla prof. Narębski. Choć sam walczył u boku wojsk zachodnich, nie umniejsza roli polskich żołnierzy, który z Armią Czerwoną walczyli z Niemcami. - Ludzie nie powinni robić różnicy, przecież wszyscy walczyliśmy za Polskę - dodaje „mały Wojtek”.

Z deportacji na wojnę

- Na froncie porozumiewaliśmy się tylko po rosyjsku, żeby zmylić Niemców - wspomina por. Stefan Adamczyk, który ponad 70 lat temu walczył w 1 Armii Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Zygmunta Berlinga. Weteran poszedł w ślady ojca, który walczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Kombatant z osiedla Krakowiaków z dumą pokazuję kolekcję swoich odznaczeń - w sumie ma ich 21. Wśród nich podziękowania od Stalina.

Zanim por. Adamczyk rozpoczął swoją 3-letnią służbę w armii, wraz z całą rodziną stał się ofiarą sowieckich wywózek. Był rok 1940. - Jechaliśmy 3 tygodnie bydlęcym wagonem z dziurą na środku, która służyła jako ubikacja - wspomina wywózkę 90-latek.

W głębokiej tajdze zmuszano go do przymusowych robót. - Odkopywałem śnieg spod drzew, które następnie ścinano. Za miesiąc otrzymywałem 10 rubli, za które mogłem dostać 10 kg chleba - opowiada o okresie deportacji weteran. Jego zdaniem gdyby nie wywózka w głąb Związku Radzieckiego, wraz z rodziną padłby ofiarą ukraińskich partyzantów.

Adamczyk do tworzonych przez sowietów polskich oddziałów zaciagnął się mając 17 lat. Trafił do łączności. Wraz ze swoim oddziałem przekroczył Bug w 1944 r. Podczas powstania warszawskiego stacjonował na Saskiej Kępie. Po drugiej stronie Wisły widział płonącą od walk stolicę. - Podczas każdej próby naszej przeprawy Niemcy strzelali do nas, jak do kaczek - wspomina por. Adamczyk.

Weteran brał także udział w bitwie o Kołobrzeg i zdobyciu Berlina. Dla 90-latka wojna jednak skończyła się w 1946 r. Skierowano go w Bieszczady, gdzie w ramach akcji „Wisła” walczył przeciwko ukraińskiej partyzantce. Po latach przyznaje, że gdyby nawet miał możliwość, i tak nic by nie zmienił. Może tylko jedno. - Po wojnie proponowano mi, abym przeszedł do szkoły oficerskiej. Żałuję, że się nie zgodziłem - wspomina.

Zamiast tego przeszedł do cywila. Najwięcej, bo 32 lata przepracował w Nowej Hucie.

- Tutaj praktycznie nic się nie zmieniło, tylko elewacje budynków odnowiono - kwituje weteran.

Wszyscy kombatanci, z którymi się spotkaliśmy życzą sobie tylko jednego - zdrowia.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski