Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Wianki" roku 1901

Redakcja
Niemal dokładnie trzy miesiące po premierze "Wesela" - 18 czerwca 1901 r. - krakowski "Czas" podał sensacyjną informację na temat przygotowywanych właśnie "Wianków":

Andrzej Bogunia-Paczyński

Wyspiański nie wziął udziału w posiedzeniu komisji artystycznej przygotowującej "Wianki", gdyż… nie zawiadomiono go o terminie zebrania

"Tegoroczna uroczystość ťWiankówŤ zapowiada się niezwykle wspaniale. Dość powiedzieć, że artystyczne kierownictwo objął p. W y s p i a ń s k i, którego znany polot artystyczny może dać rękojmię, iż obchód ten w każdej swej części wypadnie świetnie. Koncerty Harmonii i Chóru Akademickiego, puszczanie wianków świetlnych, iluminowane galary, żywe obrazy i nieodzowne ognie p. M ą d r z y k o -w s k i e g o - przyznać musimy, że obchód zapowiada się wspaniale".

Męczennik pogody

Dzieje rodziny Mądrzykowskich - słynnych pirotechników krakowskich - były równie niezwykłe, jak fach, który wybrali. Najsławniejszy z tej familii Michał Filip Mądrzykowski (1854-1919), zwany w Krakowie "Piromądrzykiem Technikowskim", syn Jana Nepomucena, pirotechnika, organizatora festynów i fajerwerków oraz producenta ogni sztucznych, już w wieku 14 lat urządził na Błoniach swój pierwszy publiczny pokaz. Namiestnictwo we Lwowie, do którego jego matka musiała zwrócić się o formalną zgodę na występ małoletniego syna, udzieliło łaskawie pozwolenia - jakby w przeczuciu tego, co może się zdarzyć - na "dwuchkrotne spalenie ogni na Błoniu".
Podczas pierwszej próby padał deszcz i przedstawienie nie bardzo się udało. Dopiero w drugim terminie - 22 sierpnia 1868 r. - pogoda dopisała, na Błoniach zebrał się spory tłum gapiów ("Wielkie Ognie Sztuczne" reklamowano na mieście kolorowymi afiszami) i młodociany ogniomistrz mógł pokazać, co potrafi. To był pirotechniczny debiut Michała Filipa Mądrzykowskiego.
Równo dziesięć lat później, w 1878 r., "Piromądrzyk" po raz pierwszy uświetnił "Wianki" pokazem ogni sztucznych własnego wyrobu. Od tej pory - aż po rok 1919 (z niewielkimi przerwami) - żadna już noc świętojańska na Wiśle pod Wawelem nie mogła się obyć bez jego fajerwerków. Dodajmy, że pirotechniką parało się także czterech młodszych braci Michała Filipa, ale z mniejszym już powodzeniem, nie bez tragicznych nawet wypadków.
Ilekroć Mądrzykowski urządzał swoje pokazy pirotechniczne - na Błoniach, na "Wiankach", w parku Jordana, gdziekolwiek - zawsze ognistym owym seansom towarzyszyła niepewność: i on, i widzowie zadawali sobie pytanie: czy będzie pogoda, czy nie będzie padać? Niestety, najczęściej padało, tak jak w dniu debiutanckiego występu na Błoniach. "Na sto takich pokazów - wspominał jeden z ich stałych uczestników - z dziewięćdziesiąt nie udawało się, bo właśnie wtedy, gdy już wspaniały mąż stanu, popularny pan Mądrzykowski pierwszymi wystrzałami z moździerzy dawał Krakowowi znać, że przystępuje do dzieła - zaczynał padać deszcz" (B. Drobner, "To już tak dawno", 1959). O deszczowym pechu "Piromądrzyka" podobnie pisał Adolf Nowaczyński: "Ile razy jego nazwisko figurowało na plakatach ťWiankówŤ, ile razy urządzał wielkie Monstre-widowisko pirotechniczne - tyle razy na pogodne niebo zaczęły wypływać chmurki bardzo czarne, a publiczność dzieliła się na dwie połowy: tchórzliwi pędzili do doróżek i tramwajów, żądni wrażeń rozpinali parasole i stali, czekając sensacji w potokach deszczu" ("Małpie zwierciadło", 1902). W jednym z obrazków satyrycznych Nowaczyński żartował sobie z pechowego pirotechnika: "Panie Mądrzykowski, pan powinieneś mieć namiot przenośny dla wyprawiania tych swoich awantur!".
Wytrwałość żądnych wrażeń widzów bywała nagradzana - ognie Mądrzykowskiego "po deszczu" paliły się podobno najpiękniej. Pamięć o fatalnym związku pomiędzy opadami deszczu a produkcjami "Piromądrzyka" przetrwała wiele lat. Zaświadcza o tym choćby wspomnienie Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Kiedy w 1937 r. Boy przyjechał na Dni Krakowa i w oczekiwaniu na spektakl "Kopernika" na wawelskim dziedzińcu spacerował po mieście, rozpamiętując czasy dzieciństwa, raz po raz odruchowo spoglądał na niebo: "Wciąż łapałem się na tym, że zadzieram głowę do góry, aby sprawdzić szanse pogody, jak wówczas gdy tzw. Piromądrzyk miał puszczać ognie. Wytrzyma czy nie wytrzyma?" ("Dni Krakowa", 1937).
Przysłowiowa niemal niepogoda dla ogni Mądrzykowskiego, tego prawdziwego, jak mówiono, "męczennika pogody", nigdy jednak nie zniechęciła mistrza. I tylko w jego pirotechnicznym katalogu pojawiały się coraz to nowe pozycje: "Deszcz ognisty", "Diabelska ulewa", "Deszcz krakowski czerwony", "Szczerozłoty deszcz polski", "Deszcze elektryczne", "Urwanie chmury"…

Między "Weselem" a "Dziadami"

Tak się akurat złożyło, że w tym samym dokładnie czasie - we wrześniu 1894 r. - obaj powrócili na stałe do Krakowa: Stanisław Wyspiański z Paryża, Michał Filip Mądrzykowski z Astrachania. Kilka lat później zostali nawet sąsiadami - Wyspiański mieszkał najpierw przy Szlaku, później na Krowoderskiej, Mądrzykowski na rogu Szlaku i Łobzowskiej, tutaj też prowadził swoje laboratorium i wytwórnię ogni sztucznych. Świetliste eksperymenty w ogrodach szalonego pirotechnika widoczne zapewne były z okien oficyny przy ul. Szlak 23, a tym bardziej później ze słynnego okna na II piętrze przy ul. Krowoderskiej 79, które dla Wyspiańskiego stanowiło wspaniały punkt obserwacyjny (pejzaże z kopcem!). Czy się znali? Nic na to nie wskazuje, choć poznać się mogli - w 1901 r. pod Wawelem na "Wiankach".
Temat "Wianków" obecny był już w pierwszych próbach dramatycznych Stanisława Wyspiańskiego. W niezachowanej młodzieńczej trylogii "Podzamcze-Wawel", "Fantaści", "Idea" (Paryż, 1891) autor planował - jak wiadomo z listu H. Opieńskiego i z opowiadania K. Maszkowskiego - sceny z "Wianków" na Wiśle pod Wawelem. Relację Maszkowskiego zanotował A. Grzymała-Siedlecki: "Mowa tam o artyście mieszkającym w pracowni u stóp Wawelu, o scenach ťWiankówŤ nad Wisłą (wszystko to niewątpliwie reminiscencje rzeczywistości branej może in extenso)".
Z kolei "Legenda I" (Paryż, 1892) to utwór w całości osnuty na legendzie o Kraku i Wandzie. Tadeusz Sinko, współwydawca "Dzieł" Wyspiańskiego, pisał we wstępie do tego obrazu dramatycznego: "Pierwszą podnietą do koncepcji fabuły musiały być ťWiankiŤ. Pamiętam z lat młodych, że clou tego tradycyjnego obchodu świętojańskiego było ukazanie się galaru, z którego Wanda miała się rzucić do wody. Taka interpretacja jednego szczegółu ťWiankówŤ dostarczyła Wyspiańskiemu głównej osnowy dramatu".
I teraz oto, w 1901 r., pojawiła się szansa powrotu do wiankowej rzeczywistości - szansa niezwyczajna, bo stwarzająca możliwość kreacji tej rzeczywistości i to w warunkach gigantycznej sceny plenerowej.

Nieporozumienie organizacyjne?

W II połowie lat 90. XIX wieku corocznie na urządzenie "Wianków" krakowska rada miejska przeznaczała taką samą, niemałą sumę 250 koron (według nomenklatury magistrackiej: "Wianki - uroczystość ludowa", pozycja w dz. XVI budżetu "Wydatki różne"). W roku 1900 - na ostatnie w XIX w. "Wianki" - uchwalono subwencję dwukrotnie wyższą. Miał to bowiem być tym razem obchód wyjątkowo uroczysty, to miały być "Wianki" 500-lecia: pożegnanie kończącego się wieku i powitanie lat dziewięćsetnych. I rzeczywiście - było ciekawie i uroczyście, zachwycona publiczność bawiła się znakomicie. Przede wszystkim dopisała pogoda i Mądrzykowski po raz pierwszy od wielu lat mógł dać półgodzinny, jeden z najwspanialszych swoich pokazów ogni sztucznych. Krakowianie żartowali, że "Piromądrzykowi" trafiła się wreszcie sprzyjająca pogoda bez deszczu - raz na 500 lat…
Rok później na pierwsze "Wianki" wieku XX przekazano organizatorom - czyli oddziałowi wioślarskiemu Towarzystwa Gimnastycznego "Sokół", jak co roku urządzającemu "Wianki" pod Wawelem - również podwójnej wysokości subwencję, tzn. 500 koron. Aby zaś widowisko było jeszcze ciekawsze i jeszcze bardziej okazałe, komitet wiankowy zaproponował objęcie kierownictwa artystycznego mistrzowi Wyspiańskiemu.
Powiadomił o tym, jak wspomniano, krakowski "Czas" 18 czerwca 1901 r. na podstawie informacji przekazanej redakcji w imieniu organizatorów przez Mariana Dąbrowskiego (redaktora "Ilustracji Polskiej", początkującego wówczas, energicznego dziennikarza - on też, jak się wydaje, mógł być pomysłodawcą zaproszenia Wyspiańskiego). Stało się to chyba jednak w ostatniej chwili, gdyż napisano w "Kronice miejskiej", że dla ustalenia szczegółowego programu i "obmyślenia całego przebiegu uroczystości" w najbliższym czasie ma się zebrać komisja artystyczna pod kierownictwem Stanisława Wyspiańskiego, a spotkanie wyznaczono na… 15 czerwca, a więc trzy dni wcześniej.
Nie minęły dwa dni i ta sama gazeta zamieściła wyjaśnienie komitetu, z którego wynikało, że Wyspiański nie wziął udziału w posiedzeniu komisji artystycznej, gdyż… nie zawiadomiono go o terminie zebrania. Na skutek jakiegoś nieporozumienia - może zaproszenie przekazano zbyt późno, może w mało eleganckiej formie, co drażliwego artystę mogło urazić i zirytować - nie dane było twórcy "Wesela" zmierzyć się z "Wiankami" i pokierować "obmyśleniem przebiegu" tej uroczystości. Niewykluczone zresztą, że sam pomysł go zainteresował, zbyt krótki jednak czas na przygotowania (15-23 czerwca), zniechęcił artystę do podjęcia się realizacji.
No, a poza tym… w wigilię św. Jana Chrzciciela wprawdzie nie lało, ale stan wody na Wiśle po kilkunastodniowych opadach w górach był tak wysoki, że "Wianki" A.D. 1901 zostały odwołane. Odbyły się dopiero 26 czerwca przy mniejszym już zainteresowaniu publiczności i z okrojonym programem. Oczywiście, najlepsze były jak zawsze ognie p. Mądrzykowskiego.

Obrazy, przeźrocza, motywy…

Szkoda, że nie doszło do spotkania Wyspiańskiego z Mądrzykowskim. Połączenie poetyckiej wyobraźni z ognistą techniką mogło dać rezultaty niezwykłe i przekształcić tradycyjny świętojański obchód wiankowy w wielki spektakl plenerowy, jedyne w swoim rodzaju widowisko obrzędowo-historyczne. Pamiętajmy, że dla Wyspiańskiego był to przecież czas pomiędzy prapremierą "Wesela" (marzec 1901) a prapremierą (całości) "Dziadów" A. Mickiewicza w jego układzie i inscenizacji (październik 1901). Mogły więc być "Wianki" jeszcze jedną niezwykłą próbą teatralną - na ruchomej scenie Wisły, z najwspanialszą scenografią wzgórza wawelskiego i z całym arsenałem efektów specjalnych "Piromądrzyka". Skądinąd gotowość Mądrzykowskiego do inscenizacyjnej współpracy i szukania nowych efektów parateatralnych potwierdza fragment jego (wcześniejszego) listu do organizatorów "Wianków": "Projektowane przeze mnie efekta są to wielkich rozmiarów pojawiające się w powietrzu obrazy - podobizny naszych bohaterów narodowych, całych grup, miejscowości, pomników, scen historycznych etc. …".
Można sobie tylko wyobrazić, jaki to "teatr ogromny" zrobiłby z tego Wyspiański… Jak mogły wyglądać "Wianki" twórcy "Akropolis" zainscenizowane w "swobodniejszej przestrzeni" i z "perspektywą powietrza" (by użyć słów samego poety w odniesieniu do scen tego właśnie dramatu)?
Konwencja obrzędu wiankowego i ludowej zabawy była mniej więcej ustalona od czasu pierwszych pokazów Mądrzykowskiego: sekwencja pirotechniczna zawsze stanowiła efektowny finał wiankowego wieczoru. Poprzedzały ją natomiast nieodmiennie sobótkowe ogniska, palenie ziół, rytualne puszczanie wianków, wróżby, śpiewy i tańce, wreszcie koncerty chórów i orkiestr. Najważniejszą zaś częścią programu była defilada udekorowanych i oświetlonych lampionami galarów, barek i kryp, na których inscenizowano - co roku inne - "żywe obrazy", "przeźrocza" i "motywa historyczne". Ilość łodzi z obrazami uzależniano oczywiście od możliwości finansowych w danym roku, zazwyczaj były to dwie lub trzy większe barki. Na "Wianki" 500-lecia przygotowano aż pięć olbrzymich galarów z następującymi scenami (wymieńmy je w kolejności): "Apoteoza Wisły - wodny rydwan królowej rzek", "Wesele krakowskie z kapelą chłopską", "Gloria Tibi Alma Mater 1400-1900 - obraz transparentowy, przedstawiający trójcę monarszą: Kazimierza Wielkiego, Jadwigę i Jagiełłę", "Hufiec Sokoli w produkcji gimnastycznej" i "Sokół - alegoria sportów oraz junackiej tężyzny, siły i energii".
"Wianki" w 1901 r. - te bez udziału Wyspiańskiego - to ledwie dwa iluminowane galary z obrazami "Polska, Litwa i Ruś" oraz "Św. Michał Archanioł na koniu". Jeżeli zaś chodzi o "Wianki" następne, w 1902 r. (przekładane zresztą kilkakrotnie, bo znowu lało jak z cebra, odbyły się dopiero 3 lipca), to pokazano wtedy trzy żywe obrazy: "Walka ze Smokiem" (oddział królików w krakuskach walczący zwycięsko ze stadem zajęcy w pikielhaubach), "Jagiełło pod Grunwaldem" i, klasyczny w tym widowisku motyw, "Śmierć Wandy".

Ciekawe, co też wymyśliłby pod Wawelem Wyspiański? Jakie przygotowałby niespodzianki? I na ile Mądrzykowski swoim mistrzostwem ogniowej iluzji pomógłby zrealizować jego wizje?
Szkoda, wielka szkoda, że nie spotkali się na "Wiankach".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski