Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Widzę przed sobą mistyczne światło

Paweł Gzyl
Przy mikrofonie w Shy Albatross stoi Natalia Przybysz
Przy mikrofonie w Shy Albatross stoi Natalia Przybysz fot. Monika Kmita
Rozmowa z gitarzystą Raphaelem Rogińskim, z zespołu Shy Albatross, o jego płycie „Woman Blue”.

- Popularność, jaką zyskuje Shy Albatross sprawia, że o Twoim istnieniu dowiaduje się zupełnie nowa publiczność. Choćby ta, która zobaczy zespół podczas tegorocznego Open’era. Jak się z tym czujesz?

- Normalnie. Każdy artysta chce docierać do jak najszerszej grupy odbiorców. Oczywiście nie za cenę rezygnacji ze swoich planów i stylu. To nie było też tak, że do tej pory występowałem dla pięciu osób. Kiedy gram koncerty ze swoimi innymi projektami - jak Cukunft, Shofar czy Wovoka - w klubach jest dużo ludzi. Jak na muzykę, w której o coś chodzi więcej, to całkiem dobry wynik. Shy Albatross przyciągnie ich pewnie więcej - ale zupełnie nie jest to mój główny cel. Jeżeli gram dla jednej osoby to tak samo, jak dla tysiąca.

- Do tej pory byłeś znany głownie z rewitalizacji muzyki żydowskiej. Z czego to wynikało?

- Wychowałem się w świecie żydowskim, ale nie w Polsce, tylko w Niemczech. Mieszkałem z ojcem we Frankfurcie nad Menem. I funkcjonowałem w jego środowisku - a to byli też ludzie z półświatka. Ojciec miał w tamtym czasie jakieś dwadzieścia samochodów. (śmiech) Ale podobało mi się, jak jego towarzystwo celebrowało życie: używki, imprezy, pieniądze. Kiedy założyłem pierwszy zespół, graliśmy w różnych dziwnych miejscach dla miejscowych wykluczonych. To był dla mnie rodzaj buntu, ale przede wszystkim hołdu dla tych ludzi z dzieciństwa, którzy dzisiaj wymarli już jak dinozaury.

- Dlaczego teraz zwróciłeś się w ramach Shy Albatrossa w stronę folku i bluesa?

- To wszystko jest powiązane. Mój ojciec słuchał dużo czarnej muzyki z płyt - a ja sięgnąłem po gitarę, bo chciałem nauczyć się na niej grać jak słynny Johnny Lee Hooker. I jak zacząłem ćwiczyć, to robiłem to codziennie po dziesięć godzin. Pierwszy dzień odpoczynku zrobiłem sobie dopiero, gdy skończyłem trzydzieści lat. (śmiech) Dlatego dzisiaj traktuję gitarę jak przedłużenie swego ciała. Mogę zagrać na niej wszystko - również folk i blues. Robiłem to już wcześniej w moich innych zespołach, ale nigdy nie miało to tak wyrazistego charakteru, jak w Shy Albatross.

- Do tej pory znany byłeś głównie jako improwizator. Tym razem postanowiłeś napisać piosenki. Jakie to było doświadczenie?

- Każda muzyka ma swój czas. Piętnaście lat temu, kiedy zaczynałem, w powietrzu czuć było głód instrumentalnego grania. I ja się w to wpasowałem naturalnie. Potem powstała cała scena tego typu muzyki, w Warszawie skupiona wokół wytwórni Lado ABC. Ale teraz w powietrzu są inne prądy. Przyszedł czas na piosenkę. Na śpiewanie o ważnych sprawach. I znowu idę za tym głosem. To nie jest jakieś dopasowywanie się do zmieniających się mód. To raczej intuicyjne wyczuwanie tego o czym szumi wiatr.

- Jak wpadłeś na pomysł, aby zaprosić do współpracy Natalię Przybysz?

- Cztery lata temu spotkałem się w jednej z knajp z przyjacielem Hubertem Zemlerem, znakomitym perkusistą. I tak od słowa do słowa stwierdziliśmy, że powinniśmy założyć zespół ze śpiewającą dziewczyną, który opisywałby świat z kobiecej perspektywy. Od razu przyszła nam na myśl Natalia. Zadzwoniłem więc do niej - i spotkaliśmy się na próbie. Przyniosłem trochę moich książek o Ameryce i zasugerowałem, że można by w nich wyszukać teksty do piosenek. Natalia od razu wszystko chwytała intuicyjnie. Z czasem dołączył do nas Miłosz Pękala na wibrafonie. Tak narodził się Shy Albatross.

- Dlaczego postanowiłeś tym razem opowiedzieć o świecie z punktu widzenia kobiety?

- Bo żyjemy w czasach, kiedy kobiety nadal muszą walczyć o swoje prawa. Oczywiście inaczej to wygląda w zależności od szerokości geograficznej. U nas nie jest dobrze - czego przykładem jest niedawna dyskusja na temat ograniczenia prawa do aborcji. Ogólna pozycja kobiety jest podobna do tej, jaką ma zwierzę domowe, tylko na lepszym prawach. Zaniepokoiło mnie to - podobnie zresztą jak Natalię. Postanowiliśmy więc dać temu wyraz.

- To nie lepiej było napisać konkretne teksty po polsku zamiast sięgać po amerykańską poezję z czasów niewolnictwa?

- Chciałem, żeby te piosenki miały bardziej uniwersalne przesłanie. Te wiersze są bardzo mocne - jest w nich wiele bólu, ale są też bardzo religijne, a przez to przepełnione autentyczną wiarą i nadzieją. To są uczucia, które są nieobecne w naszej współczesnej kulturze, zostały bowiem wyparte w zachodniej cywilizacji. My je przywracamy, przez co zarówno my, jak i słuchacze doznają duchowego oczyszczenia.

- Myślisz, że doświadczenie pracy z Shy Albatrossem odmieni Cię jako muzyka i człowieka?

- Od kiedy chwyciłem za gitarę, chcę tym, co robię służyć dobru. I to dzieje się we wszystkich moich zespołach i projektach. Shy Albatross nie jest tu wyjątkiem. Widzę przed sobą mistyczne światło - i podążam w jego kierunku. Ponieważ mam czyste i dobre intencje, wierzę że nie pobłądzę.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski