Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wieczna lampa i ognie Archimedesa

ALG
Lampy w grobowcach Tak to właśnie jest. Raz, znajdujemy dokumenty, które wydają się być niewiarygodne, ale przecież istnieją. To znowu słyszymy o jakimś wydarzeniu, które nie ma potwierdzenia w dokumentach i dlatego wszędzie uważane jest za legendę. Jeśli zaś zdarzy się jego pozytywna weryfikacja, bywa ona utajniana, albo ośmieszana.

Fot. Popiersie Archimedesa

ZAPOMNIANA TECHNIKA STAROŻYTNOŚCI

W roku 1550, na wyspie Nisida koło Neapolu, pracujący na polu chłop odkrył starożytny grobowiec. Nie mogąc sobie poradzić z kamienną płytą, zakrywającą wejście do grobu, zawołał sąsiadów. Razem odsunęli płytę i rozwalili mur, broniący dostępu do wnętrza. Wewnątrz znaleźli lampę świecącą silnym, błękitnym światłem. Była to duża, kryształowa kula, wewnątrz której płonął błękitny płomień. Światło nie gasło pomimo potrząsania i stukania w kryształ. Wreszcie któryś z nich uderzył kulę motyką. Wiejski matoł osiągnął swój sukces, bo kryształ pękł i płomień zgasł. Grób okazał się bardzo stary, jeszcze z przed naszej ery. Lampa musiała więc świecić przynajmniej 1500 lat! Podobne lampy znaleziono w grobowcach, położonych na terenach starożytnego imperium rzymskiego: w Hiszpanii, w okolicach miasta Rzym, na północy Włoch, a nawet w Anglii. Wszędzie było tak samo. Zafascynowani niesamowitym zjawiskiem, dość prymitywni znalazcy nie spoczęli, dopóki nie rozbili lamp. Jedną z lamp zgaszono przez przewiercenie w niej otworu wiertłem. Gdy powietrze dostało się do lampy, natychmiast zgasła. Znaleziono sześć takich lamp, oświetlających rzymskie groby. Pięć z nich świeciło w grobach jeszcze z przed naszej ery. Tylko jedna, oświetlająca grobowiec Maximusa Olybiusa, nie była aż tak stara, bo grób pochodził z 500 roku naszej ery.

O jeszcze jednej „wiecznej” lampie pisał w roku 1582 William Camden angielski historyk i geograf. Lampa została znaleziona w grobowcu cesarza Konstantyna Wielkiego.

Lampę, która nie oświetlała grobu, opisał święty Augustyn. Widział ją w rzymskiej świątyni Wenus. Lampa nie gasła, choć była wystawiona na działania deszczu i wiatru.

Lampa sporządzona przez naukowców

W latach sześćdziesiątych zeszłego stulecia na Uniwersytecie Cambridge w Wielkiej Brytanii grono naukowców sporządziło podobnie działającą lampę. Paliwem jej był rzekomo jakiś azotowy związek metylu, ale ta informacja może być celowo myląca. Płomień palił się silnym żółtym światłem w górnej części długiej, szklanej rury, a po jej hermetycznym zamknięciu płomień się spłaszczył, przybrał barwę pomarańczową i palił się dalej, ale już bez dostępu powietrza. Zaraz po tym doświadczeniu, pracujący przy nim naukowcy udawali, że niczego takiego nie pamiętają, a dalsze eksperymenty z lampą zostały zaniechane (może zabronione?).

Urodzony w roku 250. naszej ery grecki filozof Jamblichos przytacza opis wyprawy naukowej do podziemi w okolicy Giza, miejscowości położonej niedaleko Kairu. Dotyczył on wyprawy nieznanych odkrywców z roku 100. przed naszą erą. Autor opisuje w nim, że gdy weszli do podziemi, automatycznie zapalały się długie wąskie rury, oświetlając im drogę. Gdy się ktoś zbliżał do takiej rury, rura rozjaśniała się. Niektóre rury nie świeciły. Po rozbiciu jednej z nich, ze środka rury wypłynęła dziwna ciecz, w postaci srebrzystych koralików, które szybko pomykały po podłodze i gubiły się w jej szczelinach. Niewątpliwie, była to po prostu rtęć.

Pomysł oświetlania grobowców lampami był pomysłem egipskim, ale szybko przyjął się wśród Greków i Rzymian. Nie wszyscy mogli sobie pozwolić na takie lampy, więc zastępowali je symboliczną lampą oliwną, umieszczaną koło zmarłego.

No tak. Latamy w kosmos, ale nie potrafimy zrobić lampy, działającej przez półtora tysiąclecia. A przecież ci, jakoby mało edukowani technicznie majstrowie starożytni, lampy takie budowali. Zdawałoby się, bez trudności. Wtedy nie było to niczym nadzwyczajnym, choć zapewne drogim.
Archimedes pokonał flotę rzymską przy użyciu wiedzy

W roku 214 przed naszą erą, władca Syrakuz na Sycylii, Hieron II, sprzymierzył się z Kartagińczykami przeciwko Rzymowi. Spodziewając się odwetu ze strony Rzymu, powierzył obronę Syrakuz nie zawodowemu żołnierzowi, a słynnemu uczonemu Archimedesowi. Okazało się, że Hieron nie mógł wybrać lepiej. Archimedes, genialny fizyk i matematyk, oparł obronę miasta na wynalezionych przez siebie maszynach i urządzeniach inżynieryjnych, których użycie spowodowało, że Rzymianie podczas szturmów tracili ogromne ilości żołnierzy.


Archimedes pali okręty Rzymian

Pod Syrakuzy podpłynęła rzymska flota wojenna, licząca 60 galer, przewożących 15 tysięcy doborowych rzymskich legionistów. Rzymskie okręty wyposażone były w urządzenia zwane „krukami”. „Kruk” to silny, obrotowy maszt, umocowany na pokładzie okrętu, do którego, zawiasowo przymocowany był długi pomost, podniesiony do pionu dwoma linami, przechodzącymi przez wierzchołek masztu. Po zbliżeniu się okrętu z podniesionym „krukiem” do jakiegoś obiektu, będącego celem ataku, zwalniano liny podtrzymujące pomost, który gwałtownie opadał na atakowany statek przeciwnika lub na jego mury obronne, mocując się dodatkowo do zaatakowanego obiektu stalowym hakiem, Mont owanym w spodnią powierzchnię pomostu. Na ten moment czekali przewożeni okrętem legioniści, którzy przebiegali pomostem na atakowany obiekt, wchodząc w zwarcie z żołnierzami przeciwnika. Syrakuzy atakowano od lądu, ale i od morza, którego głębokość pozwalała na podejście okrętów aż pod same mury obronne miasta. Rzymianie mieli nadzieję, że podpłyną pod mury i zarzucą na nie swoje „kruki”, gdy tymczasem... przytoczę teraz słowa Plutarcha, który tak opisał zaskoczenie, jakie spotkało Rzymian: „...nad okrętami zawisły nagle z murów długie drągi, które jedne okręty zanurzały w głębię, uderzając w nie i naciskając swym ciężarem, inne chwytały żelaznymi kleszczami czy też dziobami, podobnymi do dziobów żurawi i podnosiły je za przody w górę, do położenia pionowego, a następnie tyłem zanurzały w wodę. Jeszcze inne, za pomocą naciągniętych lin obracano z rozpędem w koło i tak ciskano na sterczące pod murami strome skały, czyniąc zarazem wielkie zniszczenie wśród znajdujących się na nich i tak samo miażdżonych ludzi. Nieraz także okręt podniesiony w górę z morza obracał się to w tę, to w drugą stronę i wisząc w powietrzu wywoływał swym widokiem dreszcz przerażenia, aż w końcu ludzie z niego pospadali i powyskakiwali”. Tak było od strony morza, zaś od strony lądu dziesiątkowały Rzymian wyrzutnie pocisków, kamieni, mechaniczne kusze strzelające oszczepami i sprytnie ukryci łucznicy, a wszystko to doprowadzało Rzymian do paniki na samą myśl o potrzebie następnego szturmu.

Właściwy pogrom rzymskiej floty zaczął się dopiero wtedy, kiedy przerażeni potworną siłą urządzeń, podnoszących okręty do góry, zwanych przez Rzymian „żelaznymi rękami”, kapitanowie cofnęli okręty od murów obronnych Syrakuz na „odległość strzału z łuku” (jakieś 40-50 metrów). Wtedy Archimedes użył wielkiego lustra, które koncentrowało światło słoneczne i kierowało je na rzymskie okręty. Flota rzymska została w ten sposób podpalona i wkrótce po tym spłonęła.
Tak podają dwaj bizantyjscy historycy Jan Zanoras i Jan Tzetzas. Powołują się przy tym na dzieło Kasjusza Diona – historyka rzymskiego, autora „Historii rzymskiej”. Niestety, ten fragment „Historii” nie zachował się, co powoduje, że nasi ukochani historycy nie kwestionują istnienia „żelaznych rąk”, bo pisał o nich Plutarch, ale nie wierzą w spalenie rzymskiej floty, bo Plutarch o tym nie pisał. Zanoras i Tzetzes, jako autorzy dopiero z XII wieku, wedle historyków, jeśli nawet coś piszą o obronie Syrakuz, to na pewno piszą to kłamliwie.

Nie wystarczyła widać historykom notatka Lukiana z Samosat, który już w II wieku naszej ery pisał, że Archimedes spalił flotę rzymską na popiół „przy użyciu wiedzy”.

Specyficzny sposób myślenia każe chyba rozumować tak. – „Lukian wyraźnie napisał WIEDZY. Prawda? A nie napisał LUSTRA. Skąd więc pomysł, że użyto lustra? Zanoras i Tzetzes musieli sobie zmyślić to lustro”.

Sam Archimedes nie zostawił po sobie żadnych zapisów, dotyczących swoich wynalazków zastosowanych w obronie Syrakuz, bo przecież został zabity w Syrakuzach przez Rzymianina, gdy na skutek zdrady, po dwóch latach oblężenia, wpuszczono nareszcie Rzymian do miasta.

Niedawno próbowano zweryfikować przekazy historyczne, budując „żelazne ręce” podobne do tych z Syrakuz, ale ku zaskoczeniu wszystkich, naszym inżynierom nie udało się tego dokonać! To jest tak, jak z tym Chopinem. Chopin siadał do fortepianu i grał, a pan Kowalski siada do fortepianu... i nie gra. Mimo, że zbudowanie „rąk” się nie udało, historycy nadal święcie wierzą Plutarchowi, natomiast nadal nie wierzą w spalenie floty rzymskiej. Można się spytać, a czy ktokolwiek próbował zweryfikować i tę opowieść? – Ależ próbował! I to nie raz!

 

Próby rekonstrukcji lustra Archimedesa

W VI wieku naszej ery próbę rekonstrukcji lustra Archimedesa podjął Anthemios z Tralles, budowniczy świątyni Hagia Sophia w Konstantynopolu (obecnie Stambule). Już wtedy okazało się, że to nie mogło być jedno lustro, a musiał być to system luster. Według Anthemiosa lustra takie mogły podpalić okręty Rzymian.

Na przełomie wieków X i XI arabski uczony Al Hazen, ojciec naszej współczesnej optyki, obliczył bardzo dokładnie ilość luster, ich rozmiary, a nawet napisał instrukcję, jak zbudować takie zapalające lustra.

Proszę zwrócić uwagę, że już w VI i XI wieku próbowano zrekonstruować lustra Archimedesa, które Zanoras i Tzetzes „zmyślą sobie” jakoby dopiero w wieku XII. No, tak to właśnie jest.

W sprawie luster nie mogło zabraknąć i genialnego Leonarda da Vinci, który co prawda nie próbował niczego podpalić, ale skonstruował wklęsłe lustro, służące jako źródło ciepła, choćby do gotowania wody.

W wieku XVII dwaj wielcy uczeni Kepler i Kartezjusz uważali opowieści o lustrze, czy lustrach Archimedesa za bajkę. Szkoda, że ograniczyli się tylko do takiego twierdzenia, a nie spróbowali doświadczalnie przekonać się, czy lustra podpalają, czy nie podpalają, bo wtedy być może, zmieniliby zdanie na ich temat. Ksiądz Athanasius Kircher, znany uczony tamtych czasów, działanie luster sprawdził przede wszystkim na sobie. Umieszczał na własnej skórze, zawsze w tym samym miejscu, „zajączki” świetlne odbite od pojedynczych luster. Wytrzymał tylko nagromadzenie czterech „zajączków”. Piątego już nie mógł znieść! Parzył do bólu!

W roku 1747 francuski uczony de Buffon za pomocą precyzyjnie wykonanych 168 luster, ustawionych na ruchomych podstawach, podpalił drewno na odległość 50 metrów, czyli można powiedzieć, że udowodnił skuteczność działania pomysłu Archimedesa.

Współcześnie, próbę podpalenia łodzi, zakotwiczonej 50 metrów od brzegu podjęło dwóch Greków Ioannis Sakkas, inżynier specjalista od energii słonecznej i Evanghelos Stamatis, historyk. Do pomocy poproszono 70 greckich marynarzy, z których każdy otrzymał płaskie lustro z polerowanej miedzi, czyli takie, jakim dysponowali mieszkańcy Syrakuz. Próba odbyła się 6 listopada 1973 roku i wystarczyło zgrać ze sobą wszystkie „zajączki” na jednym miejscu, żeby po trzech sekundach łódź zapaliła się. Zgranie „zajączków” odbyło się bez żadnych urządzeń, marynarze trzymali lustra w dłoniach, a mimo to sukces doświadczenia był stuprocentowy.

Wielce uczeni fizycy nie uznali wyników doświadczenia, bo nie wieńczył go odpowiednio poważny, wedle ich wyobrażeń, artykuł naukowy.
Eksperymenty „Pogromców mitów”

Do eksperymentu podpalenia statków na wodzie dołączył swoje trzy grosze amerykański program telewizyjny „Pogromcy mitów”. Na samym wstępie organizatorzy programu ocenili, że trafienie „zajączkami” w jeden punkt z luster, trzymanych przez wiele osób, jest za trudne (?) (dla greckich marynarzy nie było to za trudne), a więc należy lustra umocować na wolnostojącym panelu. Próba podpalenia łodzi zakończyła się fiaskiem, więc według organizatorów, mit Archimedesa jakoby podpalającego flotę rzymską, został obalony. Na taki werdykt podniosły się głosy sprzeciwu wśród oglądających program telewidzów. Spektakl uznano za tani humbug, zarzucając twórcom programu arogancję, niezdarność i niestaranność przy wykonywaniu eksperymentu. Próbę więc ponowiono, ale w wykonaniu telewidzów, podczas której telewidzowie bez trudności zapalili ogień za pomocą swoich własnych lusterek, choć może dystans, na jakim działano, był mocno skrócony w stosunku do poprzedniego.

Program „Pogromcy mitów” nie dał jednak za wygraną i 22 października 2005 roku rozpoczęto nowy test, w którym brali też udział studenci Massachusetts Institute of Technology pod kierownictwem profesora Davida Wallece. Użyto 300 luster z polerowanego brązu.

30% tych luster nie nadawało się do eksperymentu, bo ze względu na wady, jakie posiadały, ich wydajność była mocno ograniczona. Ale to nie przeszkadzało organizatorom. Może właśnie o to właśnie im chodziło? Precyzja ustawienia luster też budziła politowanie. Ustawiano je poprzez podpieranie patykiem luster, stojących na jakichś dachówkach. Oczywiście nic się nie zapaliło.

Pod koniec października próbę ponowiono więc jeszcze raz. Organizatorzy „Pogromcy mitów” znów zaprosili studentów Instytutu, przygotowano 300 brązowych luster i łódkę, stojącą 45 metrów od brzegu. Łódź zadymiła, ale nie zapaliła się. Zapewne dlatego, że była to łódź wybrana bardzo starannie. Została bowiem niedawno wydobyta z dna morza, a więc była nasączona wodą i nie zajęłaby się płomieniem chyba nawet wtedy, gdyby została oblana napalmem.

Ważne jest, że „Pogromcy mitów” mogli ogłosić rozgromienie mitu Archimedesa po raz drugi. Program „Pogromcy mitów” nie jest programem naukowym i ma tylko charakter widowiska telewizyjnego, ale czasem pokazuje, jak traktuje się pewne eksperymenty robione nie po to, by się przekonać o słuszności, lub niesłuszności ich założeń, ale po to, by pokazywały, co jest słuszne, a co jest niesłuszne.
Latamy w kosmos, ale nie potrafimy zrobić lampy, działającej przez półtora tysiąclecia. A przecież ci, jakoby mało edukowani technicznie majstrowie starożytni, lampy takie budowali. Zdawałoby się, bez trudności. Wtedy nie było to niczym nadzwyczajnym, choć zapewne drogim.

 „...nad okrętami zawisły nagle z murów długie drągi, które jedne okręty zanurzały w głębię, uderzając w nie i naciskając swym ciężarem, inne chwytały żelaznymi kleszczami czy też dziobami, podobnymi do dziobów żurawi i podnosiły je za przody w górę, do położenia pionowego, a następnie tyłem zanurzały w wodę. Jeszcze inne, za pomocą naciągniętych lin obracano z rozpędem w koło i tak ciskano na sterczące pod murami strome skały, czyniąc zarazem wielkie zniszczenie wśród znajdujących się na nich i tak samo miażdżonych ludzi. Nieraz także okręt podniesiony w górę z morza obracał się to w tę, to w drugą stronę i wisząc w powietrzu wywoływał swym widokiem dreszcz przerażenia, aż w końcu ludzie z niego pospadali i powyskakiwali”.

 Do eksperymentu podpalenia statków na wodzie dołączył swoje trzy grosze amerykański program telewizyjny „Pogromcy mitów”. Organizatorzy programu ocenili, że trafienie „zajączkami” w jeden punkt z luster, trzymanych przez wiele osób, jest za trudne (?) (dla greckich marynarzy nie było to za trudne), a więc należy lustra umocować na wolnostojącym panelu. Próba podpalenia łodzi zakończyła się fiaskiem, więc według organizatorów, mit Archimedesa jakoby podpalającego flotę rzymską, został obalony.

Szymon Kazimierski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski