Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiele starych ścieżek

Paweł Głowacki
Marian Opania śpiewał songi Jacquesa Brela
Marian Opania śpiewał songi Jacquesa Brela FOT. WACŁAW KLAG
Do Amsterdamu, portu wielkiego jak świat - kawał drogi. Porównywalnie daleko jest do uliczki, może w Paryżu, może w Brukseli, gdzie bezimienny kruchy młodzieniec ze słodyczami na wyciągniętej dłoni w ciepły dzień uśmiecha się, pełen nadziei, do bezimiennej kobietki, nucąc niespiesznie i cicho: „Cukierki dla panienki mam!”.

Aby tam dojść - gdzie rozpocząć wędrówkę? Gdy chodzi o geografię - odpowiedź jest trywialna. Zawsze zaczyna się tam, gdzie akurat się stoi. Lecz tutaj nie o geografię chodzi. W niedzielę na Salonie Poezji szło o pieśni Jacquesa Brela „Port Amsterdam” i „Cukierki dla panienki mam”, a dokładniej - o polszczyznę, w którą Wojciech Młynarski przemienił frazy Brela. I o inne Młynarskiego dzieła - pieśni i wiersze. Po prostu - o niego samego. Marian Opania, przez lat 55 przyjaciel Młynarskiego, próbował dotknąć jego opowieści. Wędrówkę zaczął od swojego wnuka.

Zanim zaśpiewał songi Młynarskiego, zanim przeczytał jego wiersze - przed każdym songiem, każdym wierszem jakby szedł przez dawne gesty, anegdoty, uśmiechy, spotkania, przez plankton czasu przeszłego. Gustaw Herling--Grudziński mawiał, że aby ułożyć zdanie, bywa, że musi wpierw obejść kulę ziemską. Aby dojść do słów Młynarskiego - Opania obchodził kulkę pamięci. Wnuk zatem, wnuk młodszy, później wnuk starszy, dalej - pierwsze spotkanie z Młynarskim, niebieskie, przenikliwe oczy Młynarskiego, dalej - żony Młynarskiego, dalej - Opania i jego dłubanie w drewnie w domu nad morzem, dalej, a może wcześniej, to zupełnie obojętne - Opania w szkole teatralnej, śpiewanie u Sempolińskiego, śpiewanie u Bardiniego, dalej - spektakle na kanwie małych arcydzieł Młynarskiego, dalej - mrowie dygresji, śladów świeżych lub już zetlałych, sto furtek, co nagle i nieoczekiwanie otwierały się na krajobrazy czasu przeszłego, dokonanego, i tak dalej, i dalej, jeszcze dalej... A dopiero w finale marszrut tych - pieśń bądź wiersz. Seans Opanii trochę przypominał powolne pączkowanie metafor w „Martwych duszach” Mikołaja Gogola.

Na przykład - Cziczikow widzi w oknie głowy Sobakiewiczów. Długą jak ogórek twarz baby i twarz chłopa, szeroką niczym tykwy mołdawskie.

Obraz tykwy rodzi nagle obraz robionych z tykwy bałałajek, a te rodzą postać grającego na bałałajce zalotnika, on zaś - portret dziewczyn, czule w brzdąkanie zalotnika zasłuchanych. Tak oto, krok po kroku, obraz po obrazie, na obrzeżach trywialnych gąb rozkwita scena bez mała miłosna. Dzięki niej gęby są trochę inne. Ale dzięki gębom w prologu - inna jest też finałowa miłość.

Jak zatem iść, by sensownie dojść do napisanego Amsterdamu, napisanego Paryża, napisanej Brukseli? Gdy jest się reżyserem lub aktorem - od czego zacząć i którędy wędrować, by dojść do Szekspira, Czechowa, Becketta, Gogola, Gombrowicza lub Młynarskiego, i jeszcze do wielu, wielu innych? Daniel Olbrychski uczy: aktorstwo, to bycie sobą na zadany temat. Czyli? Logika zdania tego jest nieubłagana. Sam temat - to za mało. Zgoła nic. Nade wszystko - trzeba być sobą. Należy wiedzieć, kim się jest. Lekcji, którą w niedzielę dał Opania, nie da się obalić. Wie się, kim się jest, o ile wie się, kim się było wczoraj, w zeszłym roku, albo przez minione 55 lat. Zanim doszedł do napisanego Amsterdamu, do cukierków dla panienki, do reszty słów Młynarskiego - Opania obdreptał 55-letnią kulkę, wybierając ścieżki różne. Bo przecież różnie bywało. Jak zawsze.

WIDEO: Mówimy po krakosku - odcinek 4

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, NaszeMiasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski