18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkanocna symfonia

Redakcja
Zanim kościelnymi dzwonami, zanim biało zaścielonym stołem zaczęła się Wielkanoc, trwała domowa krzątanina. Józef Massalski, filareta, guwerner Juliusza Słowackiego, tak pisał o przygotowaniach do wielkanocnej kulinarnej obfitości:

"Tyran kucharzów, niszczyciel spiżarni,
Już Wielki Tydzień ponuro nadchodzi.
Rzeźnicy krwawią żelazo bezkarni,
Tysiąc jaj pęka, mąka w drożdżach brodzi.
Tworzą się placki, mazurki i pianki,
Bieleją z masła lepione baranki".
Podobnie, ale wcześniej, pisał w "Ogrodzie fraszek" Potocki:
"... rzną w kuchni prosięta,
Wół wisi, wieprze kolą, zwierzyny i szynki
Żeby na stole były; w kołaczach rodzynki,
Bo się nam przez siedm niedziel naprzykrzył post długi".
Obaj poeci, zapatrzeni w rozkosze świątecznego stołu, zapomnieli o czymś równie ważnym jak szynki, pieczone prosięta, baby i mazurki - o wielkim praniu, wielkim szorowaniu, wielkim prasowaniu, nawet wielkim bieleniu. A przecież na to święto - wiosenne, zmartwychwstańcze, radosne - wszystko należało wypucować do czysta - duszę, ciało, mieszkanie, obejście.
Pierwszą nutą w wielkanocnej symfonii zapachów była więc woń świeżego prania. Lał się do balii - tuż po wojnie tu i ówdzie jeszcze drewnianych, spojonych żelaznymi obręczami - wrzątek, błękitny od farbki, czyli ultramaryny. Farbkę dodawano też do wapna, którym na cześć Wielkanocy bielone były wiejskie chałupy, stąd ich kolor - niebieskawy. Później, kiedy przyszło lato, na tle błękitnych ścian rozkwitały malwy - i było jak na sielskim obrazku, tak pięknie, że aż kiczowato, brakowało tylko ułana pochylonego w stronę wiejskiej piękności.
Na wsi, w małych miasteczkach, bielizna pościelowa i firanki, jeżeli pozwalała na to pogoda, suszono pod gołym niebem. Może dlatego pachniały tak wspaniale - powiadano, że wiatrem. Zapach był nie do opisania, podobnie pachniała woda w górskim potoku - świeżością i chłodem. Czystością. I zasypiając w świeżo wypranej pościeli oddychało się wiatrem...
Na Wielkanoc podłogi musiały lśnić niczym lodowa tafla. W czasach mojego dzieciństwa nikt jeszcze wtedy nie lakierował parkietów, a więc podłogowe lśnienie okupione było ciężką pracą. Najpierw parkiet myto, nie wodą, broń Boże nie wodą, bo od wody dębowe klepki mogły poczernieć, ale benzynowym rozpuszczalnikiem. W domu pojawiał się więc kolejny zapach, wyraźna, ostra woń benzyny. Palacze uciekali - na balkon, na pole, bo benzynowe opary mogły wybuchnąć od zapałki, od papierosowego żaru.
Zapach benzyny szybko się ulatniał, podłoga bielała i czekała, gotowa wchłonąć pastę. A pasta - to już trochę inny zapach, terpentynowy, odrobinę jakby żywiczny. Wcierało się ją w parkiet kolistymi ruchami tak długo, dopóki nie nasyciło się dębowe drewno. Jednak napastowany parkiet jeszcze nie był godny Wielkanocy, należało go wyfroterować.
Froterowanie - kolejna ciężka praca. Pół biedy jeżeli ktoś miał specjalną szczotkę - żeliwną, przeraźliwie ciężką. Gorzej było, gdy parkiet należało doprowadzić do połysku przy pomocy kawałków sukna. Jeździło się na nich jak na nartach, z wysiłkiem, pokonując opór świeżo nałożonej pasty, aby pod koniec, w nagrodę za trud, rozpędziwszy się dobrze, przejechać przez cały pokój, od drzwi po okno. Oczywiście po okno wymyte starannie, przejrzyste jak nigdy. Z czasem zaczęły się pojawiać elektryczne froterki, najczęściej przywożone zza wschodniej granicy. Przeraźliwie wyły, ale szybko doprowadzały parkiet do lustrzanego połysku. A później przyszła moda na lakierowanie parkietowych klepek i z symfonii świątecznych zapachów ubyła terpentynowa woń pasty do podłóg.
A propos terpentyny... Niegdyś, jeszcze w międzywojniu, nie mówiąc o czasach przed pierwszą wojną światową, w mieszkaniach często gnieździły się pluskwy, wyjątkowo niesympatyczni sublokatorzy. Bywało więc, że przed Wielkanocą krakowianie wyciągali na podwórka małżeńskie łoża, potężne niczym fortece, i przy pomocy wrzątku niszczyli owady ukryte w zakamarkach mebli. Na koniec pan domu zadawał pluskwom ostateczny cios - piórem umaczanym w terpentynie penetrował najbardziej niedostępne szczeliny...
Świeżość prania, benzynowe opary, żywiczna rześkość pasty do podłóg - to dopiero początek, uwertura, bo oto nadchodzi potężny akord - zapach gotowanej szynki, tym wspanialszy i tym bardziej kuszący, iż ciągle trwa post, w Wielki Piątek osiągający swoje apogeum.
Szynka - olbrzym. Dobrze uwędzony świński pośladek z kością, szynka jak z wielkanocnej ballady Gałczyńskiego ("szynka, prezent od teścia/pięć kilo i dwadzieścia"), wielkanocna szynka mojego dzieciństwa...
Gotowało się ją w garze - olbrzymim, właściwie w kotle, pilnie bacząc, aby woda nie pyrkotała zbyt energicznie, bo nadmierne pyrkotanie groziło rozgotowaniem, włóknistością nadmierną, a przecież szynka musiała być krucha, ale spoista. I nie mogła utracić nic ze swojego smaku, niepowtarzalnego, szynkowego, wielkanocnego.
Szynka gotuje się, a tu nagle w domu wybucha inna woń. Egzotyczna, rzadko goszcząca - zapach pomarańczy.
Nie macie pojęcia, młodzi, czym niegdyś były dla dzieci pomarańcze. Złotymi kulami z bajań dorosłych o przedwojennym świecie, owocami ze snów. Kupowało się je spod lady, po znajomości, i najczęściej przed Bożym Narodzeniem, ale, kto miał szczęście, trafił na pomarańcze przed Wielkanocą - każda pomarańcza, zazwyczaj z Izraela, zawinięta była w bibułkę delikatną jak sen. Bibułki, przesycone eterycznymi olejkami z pomarańczowej skórki, długo zachowywały cudowny zapach.
A oto zupełnie inna woń - kręci w nosie, wyciska łzy z oczu. Chrzan. Nie jakiś gotowy, słoikowy, ale korzenie najprawdziwszego chrzanu, i to nawet nie kupionego na placu Na Stawach, ale wyciągniętego z ziemi przez Ojca, namiętnego zbieracza wszystkiego, co leśne i polne. Chrzan - utarty, sparzony, doprawiony cytryną (też spod lady), wzbogacony drobno posiekanym jajeczkiem - spotyka honor: trafi do koszyka ze święconym. Obok baranka z cukru, jajek, soli, kawałeczka kiełbasy. Święcone nie zmieniło się od wieków, jest takie samo jak w pierwszej połowie XVIII stulecia, gdy ks. Newerani, franciszkanin, tak tłumaczył symbolikę zawartości koszyka ze święconką:
"Święcą baranka, przypominającego prawdziwego Baranka Chrystusa i Jego triumf, dlatego też zwyczajnie chorągiewki na pieczonym baranku stawiają. Święcą mięsiwa, którego się Żydom spożywać nie godziło, na dowód, żeśmy przez Chrystusa Pana z jarzma starego Zakonu uwolnieni i praw starozakonnych, zakazujących spożywania takiego mięsiwa, chować nie powinniśmy. Święcą chrzan na znak tego, że gorzkość Męki Jezusowej tego dnia w słodycz się nam i radość zamieniła, i dlatego też przy tym masło święcą, które znaczy tę słodycz. Święcą na ostatek i jaja, na dowód tego, ze jako kokosz dwojako niby kurczęta rodzi, raz niosąc owoc, drugi raz go wysiadując, tak przez Chrystusa dwa razy odrodzeni jesteśmy."
A na marginesie odnotujmy, iż w dawnym Krakowie wszystkie wielkanocne zapachy, wszystkie wielkanocne smaki były też udziałem najuboższych. Ci, którym Bóg dał więcej, dzielili się z biednymi. W XIX wieku krakowskie Towarzystwo Dobroczynności w okresie Wielkanocy i Bożego Narodzenia przygotowywało poczęstunek dla swych podopiecznych. Każda z członkiń Towarzystwa, tak zwana "matka", miała pod opieką dziesięć staruszek, a dary były dość obfite, jeżeli wierzyć Marii z Mohrów Kietlińskiej:
"Przypominam sobie, jak raz w Wielką Sobotę przyszły dwie takie "córki" z ogromnymi ręcznymi koszami po świąteczne dary, składające się z 10 placków z serem lub powidłami, tyleż kiełbas lub kawałków wędzonki, 4 jaj na osobę, 10 kawałków chrzanu, 2 dużych butelek cienkiego wina, 1 butelki kminkówki (dla wszystkich osób), wreszcie z gotówki w kwocie 1 złotówki na osobę, a 2-złotówki dla dziesiętniczki."
Wróćmy jednak w bliższe nam czasy. Czym jeszcze pachniał dom przed Wielkanocą? Kwasem, czosnkiem i majerankiem. Z wędzonkową nutą, bo wielkanocny żur musiał być uwarzony na wędzonce, najczęściej na esencjonalnym, wyrazistym w smaku wywarze z szynki.
Staropolska ludowa kultura pełna jest narzekań na żur, wielkopostną, ubogą zupę, ale żur na czas Wielkiego Postu, bez mięsa, nawet bez śmietany, to coś zupełnie odmiennego od wielkanocnego żuru. W wielkanocnym musi pływać pokrojone na ćwiartki jajeczko, plaster szynki, kilka plasterków zacnej kiełbasy, plastereczek wędzonego boczku, jakaś odrobina pieczonego schabu...
Brakuje nam czegoś w tej symfonii. Słodkiej nuty.
Dorzućmy więc zapach drożdżowego ciasta - prawdziwie wielkanocnie żółtego, obsypanego rodzynkowymi piegami, połyskliwego od lukru.
I zapach samego lukru. Niech mi nikt nie mówi, że lukier, nawet ten najzwyczajniejszy, biały, nie pachnie! Ma swój niepowtarzalny, cukrowy zapach.
A jak pachną mazurki?
Ich zapach jest cięższy od zapachu drożdżowego ciasta, wydaje się wręcz lepki, wzbogacony bakaliowymi akcentami.
I jeszcze jedno ciasto - bezimienne, zapomniane, ale jakże smaczne, w domu mojego dzieciństwa ciasto każdej Wielkanocy, każdego Bożego Narodzenia. Dwukolorowe, mocno pachnące kakao (znów trzeba było postarać się o prawdziwe, bo uspołeczniony handel najczęściej proponował namiastkę - "kakao owsiane"). Półkruche. Z kruszonką i ukrywającymi się pod nią wiśniami. Słodycz jasnej warstwy mieszała się z lekką goryczką warstwy ciemnej, kakaowej, tworząc razem smak przedziwny, słodko-gorzki jak życie, od czasu do czasu ozdobiony małą eksplozją wiśniowego smakoaromatu. Czekaliśmy, aby przeminął głuchy smutek Wielkiego Piątku, rozgardiasz Wielkiej Soboty, wielkosobotnia wędrówka z koszykiem na dziedziniec klasztoru Norbertanek. Czekaliśmy, aż kościelnymi dzwonami, hukiem kapiszonów, piskiem blaszanych odpustowych trąbek, bielą obrusów, zielenią bukszpanu wybuchnie Wielkanoc.
ANDRZEJ KOZIOŁ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski