MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wielki manipulator

Redakcja
Grzegorz Ciechowski pod koniec lat 90. FOT. EMI Music Poland
Grzegorz Ciechowski pod koniec lat 90. FOT. EMI Music Poland
Dziesięć lat temu w sobotę, 22 grudnia zmarł Grzegorz Ciechowski. Był jednym z najważniejszych twórców polskiego rocka. Pustka, jaką po sobie pozostawił w rodzimej muzyce popularnej, nie została zapełniona do dzisiaj.

Grzegorz Ciechowski pod koniec lat 90. FOT. EMI Music Poland

Przyszedł na świat w 1957 roku w dobrze sytuowanej jak na tamte czasy rodzinie - jego ojciec był prezesem spółdzielni mleczarskiej w Tczewie.

W liceum nauczyciel polskiego zafascynował go współczesną literaturą - a stąd był już tylko krok do zainteresowania się zachodnią muzyką rockową, w której pełno było odniesień do twórczości wielu cenionych pisarzy. Czytanie książek i słuchanie płyt przestało mu z czasem wystarczać - zaczął więc pisać wiersze oraz uczyć się gry na flecie i fortepianie. Po maturze oczywiście postanowił zdawać na polonistykę - jego wybór padł na uniwersytet w Toruniu. Na uczelni poznał gitarzystę, Zbyszka Rucińskiego, którego starszy brat, Wiesiek, prowadził zespół rockowy o nazwie Res Publica. Kiedy pojawił się na jednej z prób - od razu został zaangażowany do składu, aby ubarwić muzykę partiami fletu. Kiedy lider grupy postanowił poświęcić się jednak karierze solowej, jego rolę przejął Ciechowski.

Początkowo Res Publica tworzyła rock progresywny. Ponieważ jej próby odbywały się w klubie Od Nowa, muzycy mieli okazję podsłuchać, co grają inne kapele ćwiczące w sąsiednich pomieszczeniach. A były to reprezentujące punk i nową falę - Rejestracja i Bikini. Gdy Ciechowski posłuchał zachodnich płyt pożyczonych od toruńskich punkowców, postanowił dać sobie spokój z wymyślnymi solówkami i rozbudowanymi kompozycjami. Pierwszą oznaką nadchodzących zmian była zmiana nazwy zespołu - na Republikę. W październiku 1981 roku grupa zagrała swój pierwszy ważny koncert - w warszawskim klubie Remont.

Fama o ciekawym zespole z Torunia dotarła do Andrzeja Ludowa, który, choć był architektem, chciał zająć się promocją rodzimych zespołów rockowych. Skontaktował się z Cie-chowskim i po krótkiej rozmowie został uznany za menedżera Republiki. Ponieważ rysując projekty miał trochę grosza, postanowił zainwestować w biednych studentów i odpowiednio ich ubrać. Podczas kolejnych wycieczek na bazar w Rembertowie chłopaki kupiły sobie czarne spodnie i marynarki. Najważniejszym trofeum okazał się jednak krawat w paski, który stał się natychmiast znakiem rozpoznawczym Ciechowskiego. W tym kierunku poszło również opracowanie scenografii koncertów.

"Po to mamy biało-czarne stroje, białe światła, żeby estradowe bajery nie rozpraszały uwagi, żeby koncentrowały naszych słuchaczy. To efekty czysto spektakularne, które same w sobie niczego nie wnoszą, są protezami dla zespołów, które nie potrafią stworzyć swojej osobowości. Kolorowe światła, kolorowe stroje, efekciarskie gesty, zamiatanie włosami podłogi... Wszystko to było powtarzane miliard razy. Dla nas najważniejsze są treści, które przekazujemy przez medium rocka" - wyjaśniał lider Republiki.

W labiryncie systemu

Debiutancki album Republiki był dla wszystkich poważnym szokiem estetycznym. Już samo opakowanie wyróżniało się od wszystkiego, co do tej pory w Polsce wydano - kartonowa koperta w charakterystyczne pasy, żadnego zdjęcia muzyków, tylko wydrukowane słowa piosenek. Potem muzyka - z jednej strony chłodna i beznamiętna, a z drugiej - motoryczna i niepokojąca. I jeszcze ten śpiew wokalisty - nerwowy, niemal schizofreniczny, dziwacznie artykułujący sylaby, przełamujący reguły obowiązujące w polskim języku.
"Chodziło tu głównie o wypracowanie brzmienia, melodii języka, którego używałem. W języku polskim - jak wiadomo - jest to znacznie trudniejsze niż w angielskim. Całe grupy wyrazów i fraz muszą ulec wstępnej eliminacji. Najpierw bardzo mi to przeszkadzało, potem zaczęło pomagać. Stąd brały się też zabiegi polegające na rozbijaniu wyrazów na cząstki, które zaczynały w tym momencie funkcjonować muzycznie. Wiele podobnych zabiegów możemy zaobserwować w poezji awangardowej, choć dokonywano ich w innych celach" - wyjaśniał Ciechowski w "Magazynie Muzycznym" w 1986 roku.

Teksty pisane przez wokalistę Republiki miały zdecydowanie literacki rodowód. Lider Republiki posługiwał się oryginalną metaforyką, w czytelny sposób odwołując się do zakazanych wtedy oficjalnie w Polsce, ale dostępnych w "bibułowym" obiegu antyutopii Orwella czy Huxleya. Bohaterem historii opisywanych w tekstach Republiki był szary człowiek zagubiony w labiryncie biurokracji ("Kombinat"), poddawany odgórnym manipulacjom ("Będzie plan"), egzystujący w zakłamanej rzeczywistości kreowanej przez wszechobecne media ("Halucynacje"). To nie wszystko - podmiot liryczny piosenek Ciechowskiego był również niewolnikiem swych namiętności ("Śmierć w bikini"), a kiedy kochał, zamieniał się w totalitarnego despotę ("Mój imperializm"). Lider toruńskiego zespołu pełnymi garściami czerpał z komunistycznej nowomowy - dzięki temu jego słuchacze wiedzieli, że opisuje ich życie tu i teraz.

Mimo krytycznego osądu ówczesnej rzeczywistości Republika szła na układy z systemem. Kiedy w dniu 13 grudnia 1982 roku władze zorganizowały w należącej wtedy do wojska warszawskiej hali Gwardii niesławny koncert rockowy, mający odciągnąć młodzież od uczestnictwa w antyrządowych demonstracjach, muzycy zdecydowali się wziąć w nim udział. Być może dlatego nie mieli potem przeszkód w występach - chociaż w kraju obowiązywał nadal stan wojenny, Republika przemierzała Polskę wzdłuż i wszerz, gromadząc coraz większe rzesze fanów.

"Nowe sytuacje" ukazały się w polonijnej firmie Polton. Cena albumu była zaskakująca - aż 700 zł. Inne płyty kosztowały wtedy około 200 złotych. Podczas festiwalu rockowego w Brodnicy Ciechowski zajechał niemal pod scenę samochodem, aby obejrzeć swych kolegów z zespołu Bikini. Co prawda siedział za kierownicą "malucha", ale dla punkowej publiczności był to i tak symbol "gwiazdorstwa". I stało się - kiedy w 1985 roku Republika pojawiła się w Jarocinie, spotkało ją wyjątkowo wrogie przyjęcie. Muzyka okazał się jednak silniejsza niż światopoglądowe uprzedzenia. Dystans między zespołem a publicznością pozostał jednak na zawsze.

"A co, mieliśmy się bratać z całą publicznością? My nie byliśmy nigdy taaakie chłopaki. Zespół był dla mnie sposobem uniknięcia konieczności wydawania kolejnych pieprzonych tomików wierszy - chciałem ze swoimi rzeczami docierać szerzej. Nie interesują mnie schematy zachowań obowiązujące w środowisku, co nie znaczy, że ja się ponad to środowisko wynoszę. Ja po prostu mam co innego do roboty. Nie muszę nosić skórzanej kurtki. Od samego początku mówiłem, że muzyka jest dla mnie tylko medium. Nie będę udawał, że jestem rock'and'rollowcem, nie będę krzyczał do publiczności hej, bo mnie to nie interesuje" - irytował się Ciechowski mimo upływu lat w wywiadzie dla "Rock'n'Rolla" w 1991 roku.

Pierwszy celebryta

W połowie 1986 roku muzycy Republiki pokłócili się o pieniądze i zakończyli działalność zespołu. Choć cztery lata później znowu wrócili na scenę - nigdy nie udało im się nagrać tak dobrych płyt jak dwa pierwsze albumy - "Nowe sytuacje" i "Nieustanne tango".

Ciekawie natomiast rozwinęła się solowa działalność Ciechowskiego. Niemal na drugi dzień po rozstaniu z kolegami z Torunia zaczął nagrywać w Warszawie materiał na swoją autorską płytę z muzykami sesyjnymi. Z przełomem w życiu artystycznym wiązał się również przełom w jego życiu osobistym. Artysta rozstał się ze swą pierwszą żoną (pobrali się jeszcze na studiach) i związał się ze znacznie od siebie starszą aktorką Małgorzatą Potocką. W tym czasie ukazał się album "Obywatel G.C." poświęcony w znacznej części tematyce miłosnej.

"Miłość jest jedyną wartością, którą warto w sobie zachować. W miłości szukamy potwierdzenia dla swego życia. Miłość jest święta i perwersyjna zarazem. Cechuje nas chęć ubezwłasnowolnienia partnera, z drugiej strony chęć bycia ubezwłasnowolnionym. Każdy zapewne chciałby mieć absolutne panowanie nad osobą, którą kocha, bez względu na konsekwencje tego panowania. Życie każe nam zdobywać kochane osoby i nie każe nam się wahać" - podkreślał Ciechowski w "Na Przełaj" w 1988 roku.

Na początku lat 90. lider Republiki odkrył w sobie nową pasję - produkowania nagrań innych artystów. I osiągnął na tym polu interesujące efekty. Spod jego ręki wyszły bowiem debiutanckie płyty Kasi Kowalskiej, Justyny Steczkowskiej i Katarzyny Groniec. Największą sensacją okazał się jednak jego autorski album "ojDADAna", na którym jako pierwszy w Polsce wykorzystał technikę samplingu do stworzenia kolażu ludowych przyśpiewek podbitych klubową rytmiką.

"Kiedyś przypadkowo kupiłem nagrania ludowych śpiewaków, którymi się zachwyciłem, a zwłaszcza sposobem frazowania, melodyką i niekonwencjonalnym myśleniem o dźwięku. Postanowiłem te głosy wykorzystać, umiejętnie włączyć, skorelować z moimi kompozycjami. Wymaga to olbrzymiej cierpliwości i pracy, obróbki komputerowej każdego z głosów, przestrojenia, opracowania tempa. Ale efekty są ciekawe" - twierdził w magazynie "Netzine" w 1996 roku.

Nie obyło się również bez kolejnej burzy w życiu prywatnym Ciechowskiego. Rozstanie z Potocką przebiegło wyjątkowo dramatycznie - wokalista musiał opuścić ich wspólny dom, niemal tak jak stał. Pojechał do przyjaciół - i dopiero oni zapłacili za taksówkę, bo nie miał grosza przy duszy. Powód był jednak poważny - Ciechowski związał się ze swoją wielką fanką, która pracowała jako opiekunka jego dziecka (córki Weroniki) z Potocką. Plotkarskie media zdobywające dopiero w Polsce rynek prasowy aż huczały od plotek. Nowe małżeństwo zawarte w 1993 roku przyniosło Ciechowskiemu upragnione spełnienie. To właśnie żona Anna dała mu trójkę dzieci - Helenę, Brunona i Józefinę.
"Sedno partnerstwa to uzupełnianie w wykluczających się wzajemnie dziedzinach. Na przykład, ja kompletnie nie nadaję się do prowadzenia domu, do dbania, żeby był taki jak dom moich rodziców: ciepły i bezpieczny. Moja żona robi to natomiast z dużym talentem. To jest rodzaj partnerstwa, który po latach jestem w stanie docenić. To czyni mój dom miejscem, do którego chętnie wracam, w którym zawsze jest ciepło i miło" - powiedział dla magazynu "Elle" w 1997 roku.

W sobotę, 22 grudnia 2001 roku źle się poczuł. Przeczuwając najgorsze, naprędce spisał testament i pojechał do szpitala. Zmarł po operacji tętniaka serca. Miał zaledwie 44 lata.

PAWEŁ GZYL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski