Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielki powrót do przeszłości w Telewizji Polskiej

Anita Czupryn, (GEG)
Stanisława Ryster prowadziła „Wielką Grę” nieprzerwanie przez 31 lat. Nie wyobraża sobie, że dziś ten program    mógłby prowadzić ktoś inny
Stanisława Ryster prowadziła „Wielką Grę” nieprzerwanie przez 31 lat. Nie wyobraża sobie, że dziś ten program mógłby prowadzić ktoś inny tvp
Kultowe programy TVP. Niektórzy twierdzą, że Telewizja Polska odświeża przeboje PRL: „Sondę”, „Pegaz” czy „Wielką Grę”, a nawet „Teleranek”. Nie można jednak zapominać, że były to bardzo dobre programy, dla wielu wręcz kultowe. Czy za rządów Jacka Kurskiego mogą powstać ich nowe wersje, które porwą współczesnych widzów?

W TVP szykuje się wielki powrót do przeszłości. Jak zapowiadają władze telewizji, kultowe programy, które swoje początki, jak i złote czasy miały w okresie PRL, ponownie wrócą na antenę, ale w odświeżonej formule.

Śmiało można przypuszczać, że nowy prezes TVP Jacek Kurski, jak i wielu jego rówieśników wychowanych na skąpych, ale za to niezwykle ambitnych programach telewizyjnych, zachował do nich dużo sentymentu. Dla młodszej widowni, która może nie pamiętać ani Stanisławy Ryster, ani legendarnych prowadzących „Sondę” czy „Pegaza”, takie formaty mogą okazać się wielką niespodzianką. Kierownictwo telewizji zapewnia, że powroty kultowych programów sprzed lat są mocno wyczekiwane przez widzów. I nic dziwnego - to było przecież coś, co się świetnie oglądało, co nosiło w sobie cechy, dziś już nieomal mitycznej „misji” telewizji, co w przyjemny sposób edukowało całe pokolenia.

Na pierwszy ogień idzie „Sonda”, która ma się pojawić już w wiosennej ramówce TVP. Ten niezwykle popularny program prowadzony przez redaktorów Zdzisława Kamińskiego i Andrzeja Kurka ma być, jak zapewnia kierownictwo telewizji, punktem odniesienia do podróży po współczesnym świecie techniki i nauki. Z niemniej legendarną prowadzącą „Wielką Grę” Stanisławą Ryster kontaktował się już dyrektor Dwójki Maciej Chmiel. Jak informuje biuro prasowe TVP, w wiosennej czołówce Jedynki znaj- dzie się też magazyn kulturalny „Pegaz”, z którym pożegnano się ostatecznie 6 lat temu. Teraz ma być nadawany w nowej formule i z nowym logo. No i dostanie dobry czas emisji. Na dodatek swój debiut będzie miał „Pegaz - Flesz”, kulturalne pasmo, które ukazywać się będzie codziennie, tuż przed „Teleexpressem”. A 6 marca wraca na antenę TVP1 „Teleranek”.

„Sondę” poprowadzi Tomasz Rożek
Najlepszym programem popularno-naukowym w historii polskiej telewizji okrzyknięto „Sondę” i to niemal od samego początku jej nadawania. Jej prowadzący Andrzej Kurek i Zbigniew Kamiński szybko zyskali sobie wielką popularność, a ich nagła, tragiczna śmierć do dziś budzi tyleż wątpliwości, co teorii spiskowych.

Dziś wielu byłych dziennikarzy czy telewizyjnych realizatorów, jak i samych widzów przyklaskuje pomysłowi kierownictwa TVP, które zapowiada powrót do tej kultowej serii, jaka swój początek miała w zamierzchłych latach 70. Ale „Sonda 2” Anno Domini 2016 to będzie już całkiem inny program. Co prawda, pretekst do tego, aby przypomnieć dawnych twórców i ich odcinki jest wręcz idealny. Właśnie dziś wszystkie te techniczne nowinki, jakimi raczyli nas Kurek z Kamińskim prawie pół wieku temu, mają swój oszałamiający ciąg dalszy.

Jak np. wysłane w kosmos dwa Voyagery, o czym było w pierwszym odcinku „Sondy”. Kilka lat temu opuściły już Układ Słoneczny i dziś, jako wytwory ludzkiej technologii i inteligencji znajdują się najdalej od Ziemi. Dziś będzie można zweryfikować i skonfrontować dawne wyobrażenia o przyszłości świata, a także, jak marzy się TVP, dać impuls do tego, aby za kolejne 40 lat powstała „Sonda 3”.

Nowa „Sonda” będzie miała jednego prowadzącego i ma to być fizyk, dziennikarz i autor książek, dr Tomasz Rożek. Będzie to program interaktywny, z mocnym istnieniem w internecie, przyciągający uwagę użytkowników mediów społecznościowych.

Kiedy we wrześniu 1977 roku Telewizja Polska po raz pierwszy nadała „Sondę”, prowadzącym był tylko Andrzej Kurek, z wykształcenia fizyk po Uniwersytecie Warszawskim. Ale już w kolejnych odcinkach pojawił się Zdzisław Kamiński, ekonomista. Stworzyli niezapomniany duet. Kurek i Kamiński ani nie uważali się za ekspertów, ani nie dawali jednoznacznych odpowiedzi. To widz miał rozstrzygnąć, czy opowiada się za naukowym „szkiełkiem i okiem” Kurka, jego wiarą we wszechmoc nauki, czy za podważającym wszystko, wybitnie sceptycznym Kamińskim. Panowie dyskutowali na antenie, a materiały, jakie pokazywali, nierzadko zdobywali z Zachodu, zupełnie prywatnie, bo telewizja nie kupowała żadnych materiałów.

Rok 1989 z jednej strony przyniósł w Polsce wolność, z drugiej - zapowiedź, że formuła „Sondy” się kończy. Kurek z Kamińskim planowali nowy program, tym razem ekonomiczny - mieli w swoim stylu omawiać wprowadzane reformy gospodarcze. Można się było spodziewać, że ostro będą punktować poczynania władzy.

Być może to zrodziło szereg spiskowych teorii na temat ich śmierci. Zresztą wersji jest kilka. Jedna mówi o zderzeniu samochodu, w którym podróżowali Kurek z Kamińskim z drugim samochodem, inni o plamie oleju, który wyciekł na szosę i spowodował, że auto Kurka i Kamińskiego wpadło w poślizg.

Jan Tyszler, legendarny realizator światła w telewizji, nazywany przez pracowników TVP artystą światła, a także ostatnio autor niezwykle popularnej książki „Wieluń i pamięć”, w której dwa rozdziały poświęcił wspomnieniom z pracy w TVP, mówi nam, że miała to być farba, jaka wyciekła z samochodu, który wyjechał z fabryki farb. - To była prawdziwa tragedia - wspomina Jan Tyszler. - A Kurek z Kamińskim to byli niezwykle zacni panowie. Ciekawie przedstawiali problemy naukowe, techniczne, choć przecież zmagali się z tym, z czym zmagaliśmy się wszyscy.
Dziś, kiedy oglądam tamte stare programy, widzę, że brakuje w __nich soczystości kolorów, wszystko jest buraczkowo-sraczkowe
- śmieje się Jan Tyszler. I przypomina o jeszcze jednej chorobie tamtych czasów, urastającej wręcz do rozmiarów epidemii. To była niechęć do wydawania przez telewizję sławetnych dewiz. - W związku z tym lampy analizujące w kamerze, które światło przerabiają na impulsy elektryczne, pracowały u nas, mając na koncie tysiące godzin pracy, podczas gdy można je było wykorzystywać tylko przez 1000 godzin. Próbowano więc przedłużać im życie, chowając do __lodówek, bo ziębione mogły pracować dłużej - mówi Tyszler.

„Wielka Gra” z wielkim pytajnikiem
Zdaniem Jana Tyszlera programy popularnonaukowe w telewizji mają sens i dzisiaj, bo przecież wciąż nie wszyscy mają dostęp do takich kanałów jak Discovery czy Planete. - _Ale powinny być dobrze zrobione. My jednak, mam wrażenie, wciąż jesteśmy zaściankiem, jeśli chodzi o realizację, mało korzystamy z nowinek i __ciekawostek - _uważa dawny pracownik Telewizji Polskiej.

Jeśli chodzi o „Wielką Grę” nie tylko Jan Tyszler nie jest tu wielkim optymistą, ale i sama Stanisława Ryster, która kilka dni temu w rozmowie z „Faktem” wyraziła wiele wątpliwości, zarówno co do swojego powrotu, jak i tego, czy dziś można zrobić tak samo profesjonalny program, jak za dawnych czasów. Nie wierzy, że mógłby on być robiony porządnie.

Stanisława Ryster była najdłuższą prowadzącą ten program (nieprzerwanie przez 31 lat), ale niejedyną. Kiedy program zaistniał w telewizji w 1962 roku, prowadził go Ryszard Serafinowicz, a jego asystentką była Joanna Rostocka.

Wbrew temu, co się sądzi, nie był to nasz własny, polski format, ale wierna kopia amerykańskiego quizu „The $64,000 Question”. Serafinowicz po wydarzeniach marca 1968 roku wyemigrował z Polski do Kanady, a wtedy prowadzącą została Joanna Rostocka. Już wtedy przy programie pracował też Jan Tyszler, jako realizator światła. Potem Rostocka straciła pracę - z anteny zdjął ją ówczesny szef Radiokomitetu Maciej Szczepański. Prowadzącym został Janusz Budzyński, a w końcu, w 1975 roku, Stanisława Ryster. To ona nadała programowi zupełnie nową formę, zmieniony został scenariusz, a sam program ukazywał się już dwa razy w tygodniu.

Niełatwo było się dostać do „Wielkiej Gry”. Uczestnicy miesiące poświęcali na przygotowania, ale byli i tacy szczęściarze, którzy główną nagrodę zdobywali po kilkanaście razy. Prawdziwego wyczynu dokonał Jan Wolniakowski, specjalizujący się w literaturze światowej, wygrywając program 18 razy, czy Marek Kurkowski, spec od muzyki, który wygrał „Wielką Grę” 15 razy.

- „Wielka Gra” była zbyt profesjonalna. Pytania dotyczyły szczegółów. Jeśli był temat „Muzyka”, to pytania dotyczyły, który opus, jaki mazurek, etiuda, numer poloneza. Uczestnicy mieli fenomenalną pamięć i wiedzę, ale widza nie obchodzi to, jak długo się przygotowywali. Widz słyszał bardzo mądre, wyselekcjonowane wiadomości, o których nie miał pojęcia. Zaczynało więc go to nudzić. A program, zwłaszcza typu „zgaduj-zgadula” musi widza wciągać tak, żeby on też miał przekonanie, że gdyby poszedł do telewizji, to też by wygrał, widz musi uczestniczyć w __tej zgadywance - uważa Jan Tyszler.
Ale o samej prowadzącej „Wielką Grę” nie da powiedzieć złego słowa. - Świetna kobieta, nie była kapryśna, nie grymasiła, nie robiła z __siebie wielkiej gwiazdy - mówi. Podobne zdanie ma córka Jana Tyszlera, Marta, długoletnia dziennikarka TVP. - Osobiście poznałam panią Stanisławę Ryster. Sympatyczna, z klasą, prawdziwa dama. Wymagająca. Wszystkiego pilnowała sama, perfekcjonistka, osobiście musiała wszystkiego dopiąć, aby ujęcia były jak najlepsze. Ale prywatnie - bez zadęcia, swojska, bez fochów. W pracy miała klasę, swoje wymagania potrafiła przedstawić w __kulturalny sposób - opowiada Marta Tyszler.

Jan Tyszler w swojej pracy realizatora światła najbardziej narzekał na kabiny, jakie zaistniały w programie, do których dwaj gracze wchodzili na ostateczną rozgrywkę. - Podejrzewam, że zaprojektować je musiał Adam Słodowy, bo to on był takim majsterklepką - śmieje się Jan Tyszler. Problem powodowały szyby w kabinach. - Musiały być dźwiękoszczelne, aby gracze nawzajem się nie słyszeli. Pierwsza szyba była specjalnie odchylona, żeby odbijać światło w stronę podłogi a nie kamer. Ale druga była pionowa i te wszystkie światła kamer odbijały się w drugiej szybie. To była dla mnie męka, wysiłek i problem. Wściekałem się. W końcu z nich zrezygnowano, a ja również w tej sprawie interweniowałem. Graczom założono słuchawki, i też jeden drugiego nie słyszał. Tak się kombinowało - wspomina.

Ale był i inny problem, bo światło rozchodzi się w linii prostej, ale też rzuca cień. Wtedy nie było jeszcze mikroportów, jakie można przypiąć, by każdy mógł mieć własny dźwięk. Były tak zwane boomy, coś na kształt belek, na których umieszczono mikrofony, a które hulały po całym studiu. - No i rzucały cienie, co było irytujące. Jak je omijać, jak sprawić, aby obraz miał fotograficzną miąższość, aby nie był rozmyty, aby był ciekawy dla widza, niezbyt kontrastowy, aby widać było twarze? Trzeba było pogłówkować z ustawieniem reflektorów, z ich natężeniem. Niejednokrotnie w czasie programu trzeba było to natężenie zmieniać, wygaszać, niektóre dopalać, uważając na te mikrofony, które latały na tych bomach - wspomina Jan Tyszler.

Ostatni odcinek „Wielkiej Gry” wyemitowano w 2006 roku. Decyzję o zdjęciu jej z anteny podjął zarząd za prezesury Bronisława Wildsteina. Wtedy powodem była niska oglądalność.

Kolejna szansa dla „Pegaza”
Najstarszy z programów telewizyjnych, jaki już wiosną ma wrócić do ramówki, to „Pegaz”. W TVP istniał od 1959 roku, miał wielu prowadzących, kilkuletnią przerwę i chwilową reaktywację sześć lat temu, ale w 2009 r. ostatecznie zrezygnowano z jego nadawania.

Ostatnim prowadzącym był Filip Łobodziński, który zresztą z „Pegazem” współpracował już i w latach 90. - W 2004 roku zakończył żywot „Pegaz” nadawany w pewnej ciągłości. Zresztą wtedy okazjonalnie go oglądałem. Przyznam szczerze, nie podobały mi się te odcinki, prowadzone przez Kazimierę Szczukę. Z dużym zainteresowaniem oglądałem program, kiedy „Pegaz” prowadzili Świetlicki z Dyduchem - opowiada Filip Łobodziński.

W latach 90., kiedy „Pegaz” prowadził Janusz Wróblewski, krytyk filmowy związany z „Polityką”, Łobodziński dostał propozycję tworzenia flesha z wysokiej kultury na bazie tego, co pokazywała niemiecko-francuska telewizja ARTE. - To była regularna pigułka najważniejszych wydarzeń kulturalnych, jakie się wtedy działy w Europie. Trwało to może rok, może krócej. Ale nawet nie byłem chyba wymieniany na liście płac. Robiłem to trochę na lewo w redakcji Wiadomości TVP, gdzie wówczas pracowałem. To pierwsza moja styczność z „Pegazem”. W 2009 roku w styczniu zadzwonił do mnie Roman Rogowiecki, dziennikarz muzyczny, który był wtedy doradcą ówczesnego prezesa zarządu TVP. To był egzotyczny zarząd, związany z Samoobroną, nie sądziłem, że mogą mieć tego typu doradców. Prezesem był Farfał, ale wiceprezesem Tomasz Rudomino. Koniec końców poszedłem na spotkanie, do TVP. I zgodziłem się. Zebrała się bardzo fajna ekipa, reżyserem był Janek Sosiński, dokumentalista, którego znalem sprzed lat, świetni byli redaktorzy, operator, twórczy i fajny facet. To był nowoczesny język obrazu, dziwne przemazy, przeostrzenia, trochę wideoklipowe, ale ludzie starsi, którzy to oglądali, mówili, że nie jest to agresywne, w stylu MTV, tylko, że to rzeczywiście próba wsączenia nowszych form obrazu do czegoś, co i tak ma stateczną formę. Wymyśliliśmy formułę, że ten „Pegaz” nie będzie miał stałej scenografii, za to będzie miał stały element scenografii, i to będzie wyrzeźbiona figurka - albo duża, albo miniaturka, kiedy gdzieś jedziemy - wspomina Filip Łobodziński.

Program był chwalony, Jarosław Gugała z Polsatu mówił: „Wreszcie w TVP jest coś, co mnie nie obraża”. Program zabił jednak czas nadawania. Emitowany był od marca 2009 roku do czerwca, czyli 3 miesiące, i do tego o godzinie 8:45 rano. A wtedy grupa trzymająca piloty ma średnią wieku 7 lat. Potem nastąpiła przerwa na wakacje, po wakacjach go wznowiono, zmieniono pory nadawania, tym razem była to godzina 12.45 w sobotę. Pora jeszcze gorsza, bo wtedy cała Polska stoi w marketach, nawet ta inteligentna. Po 3 miesiącach przyszła karteczka z kolejnego, chyba to był już trzeci zarząd, z wiadomością, że zarząd uznał, że wstrzymuje produkcję programu „Pegaz”. I tyle. Nie było żadnego uzasadnienia.

Dziś Filip Łobodziński nie myśli o powrocie do TVP. - Ta instytucja wymaga gruntownej reformy, a przede wszystkim pomysłu, jak ma funkcjonować. Jest rozrośnięta, zbyt wielka, zbyt kosztowna. Reformę nie od tego powinno się zacząć, że wraca się do starych, sprawdzonych formatów. On jest zrozumiały, jak zrozumiały jest powrót do sentymentów, odgrzewania wspomnień. Ale to może się nie powieść ze względów ekonomicznych. Te programy są przecież niezwykle kosztowne. A czy przyniosą korzyść? Mimo to, pewnych sygnałów, jakie płyną do mnie z Woronicza, nie uważam za negatywne. Podoba mi się to, że teraz „Pegaz” miałby być nadawany w okolicach emisji „Teleexpressu”. Lepiej dotrze do ludzi. Niczego nie przekreślam, będę obserwować, co z tego wyjdzie - mówi Filip Łobodziński.

Wraca „Teleranek”, ale bez koguta
Z pewnością wielu starszych widzów będzie bacznie obserwować powrót „Teleranka”. Już od 6 marca program nadawany będzie co tydzień w TVP1 i TVP ABC o godz. 9.30.

Pierwszy odcinek ma nawiązywać do historii programu. Pojawi się kultowy kogut znany ze starej czołówki, ale w nowej już go nie będzie. Pojawią się trzej bracia, którzy kolejno prowadzili program: Kajetan, Benjamin i Bernard. Gościem ma być także Włodzimierz Szaranowicz, którą swoją karierę telewizyjną rozpoczynał właśnie od Teleranka.

Program był emitowany co niedzielę w TVP1 od 1972 aż do 2009 roku, z przerwą na stan wojenny. Wielu obecnych 40-latków stan wojenny wspomina przez pryzmat braku „Teleranka” w niedzielny poranek 13 grudnia 1981 roku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski