Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielki Szlem to byłby szał

Redakcja
Magdalena Grzybowska z synkiem Jasiem Fot. Michał Klag
Magdalena Grzybowska z synkiem Jasiem Fot. Michał Klag
Kiedy wspomina Pani swoją tenisową karierę, przedwcześnie zakończoną z powodu kontuzji kolana, to jakie wydarzenia pojawiają się przed oczami? - pytamy Magdalenę Grzybowską.

Magdalena Grzybowska z synkiem Jasiem Fot. Michał Klag

ROZMOWA. MAGDALENA GRZYBOWSKA o swojej przerwanej karierze tenisowej, pracy w agencji menedżerskiej Lagardere, uroku Karoliny Woźniackiej i potencjale Agnieszki Radwańskiej

- Australia, Floryda i zwycięstwo z Venus Williams na Wimbledonie. Bardzo lubiłam grać w Australii. To był co roku wyjazd do innego świata, ucieczka od mroźnej zimy w Polsce. Dobrze się tam czułam, wygrałam juniorski Australian Open w 1996 r. Później, już w seniorach, pomyślnie przechodziłam eliminacje, awansowałam do trzeciej rundy. Najcenniejsze indywidualne zwycięstwo w karierze, jakie odniosłam to na pewno ogranie Venus Williams w drugiej rundzie Wimbledonu w 1997 r. na nowym, ogromnym korcie numer 1. Czekałam na ten mecz pięć dni, od poniedziałku do piątku, cały czas lał deszcz. Siedziałyśmy w szatni lub restauracji, gdzie był tłum ludzi i słuchałyśmy komunikatów o pogodzie - tak przez pięć dni! Myślałam, że już nigdy nie zagram. Ale udało się i to z dobrym skutkiem. Trzecie miłe wspomnienie to czas, kiedy mieszkałam i trenowałam na Florydzie pod okiem Iwony Kuczyńskiej. Miałam tam znakomite warunki do treningu. To był prawdziwy komfort: mała akademia tenisowa, położona w bliskości oceanu, gdzie do dyspozycji miałam dwupokojowy apartament z widokiem na korty. To było moje miejsce na ziemi, po latach treningów w trudnych warunkach w Polsce, gdzie zaczynałam w Nadwiślanie poprzez Olszę, Wawel, gdzie była hala z szybką nawierzchnią. Floryda dała mi bardzo wiele, jako tenisistce. Energia, entuzjazm, trochę szaleństwo Iwony Kuczyńskiej pomogły mi w sportowym rozwoju.

- Jak zmienił się tenis żeński od czasów, kiedy Pani grała?

- Poszedł bardzo do przodu. Kiedy grałam w tych mniejszych turniejach z pulą nagród 10-25 tys. dolarów, przewijały się tam zawodniczki z rankingiem 300, 400, 700. Teraz to są tenisistki z miejsc 150-400. Jest wyższy poziom nawet w tych najmniejszych imprezach, ciężko jest się przebić.

- Zgodzi się Pani ze stwierdzeniem, że w damskim tenisie brakuje obecnie takich indywidualności, jakimi kiedyś były Steffi Graf, Monika Seles czy Martina Hingis?

- Nie bardzo widzę, kto w przyszłości mógłby zastąpić siostry Williams, Marię Szarapową czy Kim Clijsters, która wróciła i wygrywa. Jeśli te tenisistki pokończą kariery, nie wiem, kto będzie robił furorę. W czasie, gdy ja grałam taką zawodniczką była Steffi Graf, z którą nigdy nie spotkałam się na korcie, ale z którą widywałyśmy się w szatni czy na treningach. Później wielki szum zrobił się wokół Anny Kurnikowej, a następnie czarnoskórej Amerykanki Alexandry Stevenson. Cały czas grały wtedy jeszcze: Conchita Martinez, Arantxa Sanchez-Vicario, Jana Novotna, Gabriela Sabatini, Martina Navratilova. Później damski tenis zdominowały Rosjanki, które przewijają się też w tych mniejszych turniejach, na które ja jeżdżę w związku z moją pracą. Grają podobnie, są podobne do siebie, jest ich zatrzęsienie. Ale kiedy "stara gwardia" skończy z tenisem, może się tak zdarzyć, że braknie nowej, elektryzującej postaci.

- Jak postrzega Pani na tym tle Karolinę Woźniacką?
- Wydaje mi się, że dość długo może być numerem 1. Jest ładna, atrakcyjna, młoda, sporo przed nią. Ciężko pracuje, bardzo profesjonalnie podchodzi do tego, co robi. Ma ogromną siłę przebicia, jest medialna, zawsze uśmiechnięta. Ma niesamowity dar obcowania z ludźmi, swobodę, dobrze się czuje w różnych środowiskach. Będzie długo w tenisie i będzie to postać bardzo pozytywna.

- Kiedy nabawiła się Pani kontuzji, która ostatecznie zakończyła Pani karierę?

- To był rok 1998, kiedy udało mi się awansować w rankingu WTA na 30. miejsce. Działo się to tuż po US Open, w końcówce sezonu podczas halowego turnieju w Luksemburgu. Poczułam ostry ból w kolanie, zeszłam wówczas z kortu, skreczowałam. Zamroziłam ranking. Okazało się, że mam problemy z chrząstką, rzepką i stan zapalny więzadła. Miałam artroskopię, przechodziłam rehabilitację konwencjonalną i nowoczesną, ale wszystko pomagało na chwilę. Pograłam dwa, trzy miesiące i ból znów się pojawiał. Było mi ciężko, bo czułam, że nie trenuję na sto procent, nie gram na sto procent. Pół roku byłam zdrowa, potem pół roku się leczyłam. W końcu w 2002 roku podczas turnieju w Helsinkach, gdzie w drugiej rundzie przegrałam ze Swietłaną Kuzniecową, podjęłam decyzję o zakończeniu kariery, która trwała od 1994 roku. Stwierdziłam, że zagram tylko do końca roku. Ostatni raz pojawiłam się na korcie w Tajlandii (Pattaya), gdzie pojechałam właściwie już na wakacje. W końcu nie musiałam rehabilitować kolana, w codziennym życiu mi nie przeszkadzało. Kiedy współpracowałam z siostrami Radwańskimi i sporadycznie wchodziłam na kort, by z nimi pograć, wtedy odczuwałam lekki ból kolana.

- 24-letnia Magda Grzybowska kończy karierę tenisową i ma nowy pomysł na życie?

- Kiedy jeszcze grałam zawodowo w tenisa, zaczęłam studia na krakowskiej AWF, kierunek wychowanie fizyczne. Dobrnęłam do połowy pierwszego semestru i stwierdziłam, że to nie dla mnie. Chciałam spróbować czegoś zupełnie innego. Przeniosłam się do Paryża, tam mieszkał mój ówczesny chłopak Stefan, który był Francuzem. Zaczęłam studia na kierunku komunikacja korporacyjna w American University of Paris. Studiował tam też Ken Meyerson, obecny menedżer sióstr Radwańskich i kilka innych osób związanych z tenisem. Skończyłam studia i wróciłam do Polski. Zapragnęłam własnego lokum, własnej szafy, łóżka, łazienki. Ponieważ współpracowałam wówczas z Eurosportem, robiłam coś dla Polskiego Związku Tenisa i miałam w Warszawie sporo kontaktów zdecydowałam się na kupno mieszkania w tym mieście. Mieszkałam tam trzy lata. W 2008 r. wróciłam do Krakowa ze względu na mojego partnera Pawła, który wykładał tu na AGH. Postanowiliśmy kupić mieszkanie, a w 2009 roku urodził się nasz syn Jasiu. Bardzo lubię być mamą i tęsknię za Jasiem, kiedy gdzieś muszę wyjechać.

- Zdarza się dziś, że Magda Grzybowska gra w tenisa dla przyjemności?
- Ostatnio prawie w ogóle. Spodziewam się drugiego dziecka, więc nie jest to wskazane, a poza tym nie narzekam na brak zajęć, więc szkoda mi czasu. Kiedy niania opiekuje się 1,5- rocznym synkiem Jasiem, ja pracuję w domu przy komputerze. Kiedy jej nie ma, ja zajmuję się dzieckiem.

- Przed Agnieszką Radwańską była Pani najwyżej klasyfikowaną polską tenisistką. Agnieszka ma łatwiej?

- Agnieszka ma większy talent, niż ja. Podpiera go ciężką pracą. Może nie bardzo wierzyłam w to, że mogę dojść np. do czołowej "10" rankingu. Widziałam się w TOP 50. Kiedy awansowałam na 30. miejsce, pomyślałam, że mogę wejść do "20". Z czasem dojrzewałam do pewnych rzeczy, ale wtedy przyszła kontuzja. Może gdyby moja kariera trwała dłużej, udałoby się awansować jeszcze wyżej. Jedno miałyśmy na pewno wspólne: trudne warunki do treningu na początku kariery. Tu możemy sobie podać rękę.

- Jak trafiała Pani do agencji menedżerskiej Lagardere Unlimited, z którą w lutym tego roku siostry Radwańskie podpisały umowę?

- Jeździłam wówczas na turnieje z Agnieszką i Ulą. Byłam kimś w rodzaju ich menedżerki: rozmawiałam z firmami, załatwiałam różne formalności, grałam czasem z dziewczynami. Byliśmy w jednym teamie. Agnieszka i Ula jako nowe zawodniczki wzbudzały duże zainteresowanie, praktycznie wszystkie firmy chciały z nimi rozmawiać. SFX Tennis był bardzo zainteresowany współpracą z nimi. Rozmawiali z Piotrem Radwańskim. Wtedy poznałam ludzi z tej agencji, poznałam agentów. Wydawało mi się wówczas, że dojdzie do podpisania takiej umowy Agnieszki i Uli z SFX. Byliśmy w jednym teamie przez ponad rok, później Piotr Radwański podziękował mi za współpracę. Pozostały moje kontakty z agentami, którzy nadal chcieli ze mną współpracować i po jakimś czasie zaproponowali mi stałą pracę. SFX zmienił się w Besta, a następnie został wykupiony przez Lagardere. To francuski gigant wydawniczy, medialny, sportowy z siedzibą główną w Paryżu oraz biurami m.in. w Miami, Waszyngtonie.

- Na czym polega Pani praca w Lagardere?

- Jeżdżę po świecie, głównie po Europie, na turnieje tenisowe dzieci do lat 14. Kiedyś grywałam w nich, teraz oglądam zawodników, przypatruje się im, szukam talentów, które mogłyby w przyszłości być naszymi klientami. Piszę raporty z takich wyjazdów, na kogo warto zwrócić uwagę. Jestem też na wielkoszlemowych: Roland Garros, Wimbledonie i US Open. Tam są obecni wszyscy przedstawiciele firm, agencji, dyrektorzy turniejów. Wiele spraw można wtedy załatwić. Na Wielkim Szlemie widać komu się udało, kto się liczy. Jeśli ma się dobrego zawodnika, rozmowy można przekuć w kontrakty. W końcu mogę się spotkać z kolegami z pracy, którzy na co dzień pracują w USA. Na Wimbledonie na przykład wynajmujemy wspólny dom. Z siostrami Radwańskimi nie będę współpracować bezpośrednio, ich agentem jest Ken Meyerson. Moim zadaniem będzie pomaganie mu w kontaktach z polskimi firmami.
- Kto jest największą gwiazdą Lagardere Unlimited?

- Jeśli chodzi o rynek amerykański, to na pewno Andy Roddick. Ostatnio idzie mu trochę słabiej, ale dwa lata temu był w świetnej formie. Jest medialny, czarujący, uśmiechnięty. W Europie Karolina Woźniacka, ma bardzo dobre kontrakty. Jej uśmiech, powszechna sympatia, z jaką się spotyka przekłada się na umowy i konkretne pieniądze.

- Jak wyglądają notowania Agnieszki Radwańskiej w Lagardere Unlimited?

- Jeśli Karolina Woźniacka będzie numerem 1 na świecie i będzie wygrywać turnieje, to Agnieszce ciężko będzie się przebić na pozycję gwiazdy numer 1 Lagardere. Krakowiance potrzebny jest spektakularny sukces. W Lagardere wszyscy wierzą, że taki nadejdzie, na pewno wierzy w to też sama Agnieszka. Wtedy wszystko może się zmienić. Po wszystkich sukcesach, jakie starsza z sióstr Radwańskich odniosła, wygranie turnieju wielkoszlemowego na pewno spowodowałoby w Polsce szał. Wynik sportowy daje wymierny efekt w postaci większego zainteresowania zawodnikiem, a wtedy pojawiają się sponsorzy i kontrakty.

Rozmawiała Agnieszka Bialik

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski