Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiem, że już nigdy nie założę nogi na nogę

Rozmawiała Majka Lisińska-Kozioł
Magdalena Sipowicz: – Proteza miała być drogą do dawnego życia. Dziś wiem, że ono nie wróci, a to co brałam za drogę do niego, okazało się ślepą ulicą. Los zweryfikował wszystkie moje plany i ambicje
Magdalena Sipowicz: – Proteza miała być drogą do dawnego życia. Dziś wiem, że ono nie wróci, a to co brałam za drogę do niego, okazało się ślepą ulicą. Los zweryfikował wszystkie moje plany i ambicje fot. Andrzej Banaś
Trzy lata po katastrofie kolejowej pod Szczekocinami. MAGDALENA SIPOWICZ, Małopolanka najciężej ranna w katastrofie pod Szczekocinami, mówi szczerze o swoim cierpieniu i trudnej walce o nowe życie

– Straciła Pani pod Szczekocinami nogę, ale ma Pani nowoczesną protezę. Ludzie na protezach biegają, wspinają się po górach, tańczą na rurze.

– Ja nie.

– Genium to cud techniki. Taką protezę, wyposażoną w specjalny lej na kikut kończyny, konstruuje się na indywidualne zamówienie, a potem dopasowuje.

– Toteż gdy zobaczyłam tę moją sztuczną nogę, byłam szczęśliwa. Czar prysnął, gdy ją założyłam i nie mogłam zrobić kroku. W moim kikucie prawie nie ma kości, siedemdziesiąt procent stanowi tkanka miękka, nie mam na nim dobrego wsparcia. Żeby chodzić z protezą, napinam mięśnie całego ciała. Pod wieczór jestem wykończona. W dodatku kikut jest poszarpany, dlatego nie zawsze za pierwszym razem udaje się wytworzyć potrzebne do zassania leja podciśnienie. Wystarczy, że trochę powietrza zostanie w jakimś fałdzie skóry i proteza spada. Jeśli lej jest zbyt luźny – też spada, a zbyt głęboko założony – uciska i przecina skórę w pachwinie i na pośladku. Ból bywa nie do zniesienia. Trzeba odstawić to cudo i wrócić do zwykłych kul.

– Przez kilka tygodni po wypadku utrzymywano Panią w śpiączce farmakologicznej, osaczały Panią wtedy koszmarne sny. Minęły?

– Teraz śni mi się na przykład, że idę na fantomie mojej nogi. Jej nie ma, a ja idę. Cudowne uczucie. Znika, gdy się budzę i wracają bóle fantomowe.

– Da się z nimi żyć?

– Czasami można je wytrzymać, innym razem chce się po prostu wyć. Nikt zdrowy nie potrafi sobie tego cierpienia wyobrazić. Nie rozumie, że może boleć coś, czego nie ma.

– Nic nie pomaga?

– Jakiś czas temu poddawałam się głębokiej relaksacji, udawało mi się schodzić na niższe poziomy świadomości. Polecenia wydawane spokojnym głosem przez 20 minut pomagały mi odłączać od świadomości poszczególne partie ciała. I wreszcie przestałam czuć amputowaną nogę. Przez kwadrans nic mnie w niej nie bolało. Było pięknie. Ale na krótko. Poddałam się więc hipnozie i terapii lustrzanej; między nogi wkłada się lustro, aby istniejąca noga odbijała się w miejscu kikuta. Mój mózg oszukać się nie dał. Bóle wróciły. Dostawałam morfinę, która wyłączała mnie z życia na kilka dni, łykałam pastylki powodujące torsje. Teraz chodzę na akupunkturę, pracuję z psychologiem i psychiatrą.

– Ubiegłoroczne wakacje spędziła Pani w łóżku.

– Z powodu operacji kolana lewej nogi. Nie wytrzymało obciążenia. Przez ten czas nie miałam właściwie obu nóg. Załamałam się, walczyłam z myślami samobójczymi. Leżąc w łóżku uświadomiłam sobie, że jestem na fizycznym i psychicznym dnie. I że tak naprawdę, choć od wypadku minęło tyle czasu, dalej tkwię gdzieś pomiędzy moim dawnym a obecnym życiem, że nic nie jest poukładane i nic nie jest w porządku.

– Coś pozytywnego z tych przemyśleń wynika?

– Dotarło do mnie, że mogło być ze mną jeszcze gorzej i że pora zbierać się do życia na nowo.

– Od czego Pani zaczęła?

– Zmieniłam miejsce i sposób rehabilitacji, na bardziej funkcjonalną. Przeniosłam się z gabinetu w teren, uczyłam się chodzić po chodniku, piasku, żwirze. Pod górkę i z górki. Uczyłam się upadać i bez wstydu podnosić się z ziemi wśród ludzi przechadzających się w parku. Ale bywa, że rehabilitant musi przyjechać do mnie, bo nie jestem w stanie ruszyć się z łóżka bez rozmasowania mięśni.

Dużo mnie kosztuje, żeby zejść z drugiego piętra do auta, a potem wrócić. Czasem widok schodów, po których muszę wejść, przyprawia mnie o mdłości. Gdy braliśmy kredyt „Rodzina na swoim”, nie przewidziałam wypadku i tego, że lepiej by było mieć mieszkanie na parterze lub w bloku z windą. A że kredyt wciąż spłacamy, nie mam szans – jak mi powiedziano – na zamianę.

– Czy pomoc specjalistów daje efekty?

– Terapeutka zrobiła przegląd tego, co się w ciągu niemal trzech lat wydarzyło i uznała, że wreszcie dałam sobie pozwolenie na przeżywanie stresu pourazowego. Mój mózg zapamiętał, że tamten wypadek zdarzył się naprawdę, że są takie, a nie inne jego konsekwencje, ale ja nie dopuszczałam do siebie, że do czasu sprzed katastrofy nie ma powrotu. Mentalnie wciąż jestem tamtą Magdą. Zdrową.

Od paru miesięcy zaczynam sobie zdawać sprawę z tego, co się wydarzyło pod Szczekocinami. Przez prawie dwa lata moje życie toczyło się w blasku fleszy, w biegu od jednej nadziei do drugiej; od szpitala, do wyjścia ze szpitala, od domu do protezy, od protezy do podjęcia pracy. Chciałam dogonić dawne życie. Sądziłam, że dostanę odszkodowanie, wszystko sobie opracuję, wypełnię notes terminami. I wrócę do tamtej siebie.

– Dlaczego Pani nie wraca?

– Bo tamtej mnie już nie ma. Jest niepełnosprawna Magda, która musi się dostosować. Pewnego dnia czekałam na swoją kolej w jakimś w korytarzu. Były tam młode dziewczyny. Jedna przykucnęła, druga założyła nogę na nogę. Zazdrościłam im. Nie założę już przecież nogi na nogę. I innych rzeczy też już nie zrobię. Wycofuję się więc z wielu moich aktywności. We wrześniu zrezygnowałam z posady w szkole – byłam nauczycielem wspomagającym.

Praca z dziećmi wymaga koncentracji i siły. Nie dawałam rady. Zdecydowałam się też oddać funkcję sekretarza w Stowarzyszeniu Tłumaczy Polskiego Języka Migowego przed upływem kadencji. Bardzo dużo mnie to kosztowało, ale czułam, że ta działalność przestała pasować do moich możliwości i do moich obecnych priorytetów życiowych. Zrezygnowałam kosztem reputacji, awansu zawodowego, ambicji. Zrobiłam kolejny krok w tył.

– Wycofuje się Pani z dawnego życia?
– Muszę. Muszę się godzić na mniej, bo moja aktywność spadła o połowę. Są dni, że jestem bólem, kłębkiem rozpaczy i tęsknoty za tamtą Magdą. Przyjaciółka, widząc jak się miotam, powiedziała mi parę miesięcy temu: musisz się pogodzić z tym, że jesteś słaba. W gruncie rzeczy wiedziałam o tym, ale nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Bo ja byłam energiczną, zorganizowaną osobą. I znów chciałam taka być. Słowa: „jesteś słaba” uświadomiły mi, że powinnam pozwolić sobie czegoś nie móc. I że muszę zwolnić, żeby nauczyć się żyć w zgodzie z ciałem niesprawnym i okaleczonym. To jest trudne. Zwłaszcza że wszyscy wokół powtarzają: myśl pozytywnie, będzie dobrze, postaraj się.

– No i…

– Staram się. Pracuję jako tłumacz języka migowego na umowę-zlecenie, co sprawia mi radość. Chociaż tego nie straciłam. Na Uniwersytecie Pedagogicznym idą mi na rękę. Jestem im ogromnie wdzięczna.

– Wierzy Pani, że zaakceptuje siebie tu i teraz?

– Nie wiem, czy to możliwe. Teraz odbywam żałobę po moim dawnym życiu. Straciłam je tak jak traci się bliską osobę. Katastrofa, jak pani wie, była medialna. Dzwonili dziennikarze i rodzina, interesowali się mną bliżsi i dalsi znajomi. Człowiek poddaje się takiemu rytmowi, dostaje skrzydeł, słuchając bez końca: będzie dobrze, uśmiechnij się, a widzisz, już pracujesz. Z czasem miałam tego dość.

– Optymizm, którym się Pani wtedy zaraziła, minął?

– Chyba taka jest kolej rzeczy. Przestałam być tą Magdą z wypadku. Stałam się zwyczajną Magdą, dziewczyną bez nogi, wystawioną na przykre uwagi, na ludzkie spojrzenia. Na przykład na basenie ludzie spuszczają wzrok albo przeciwnie – nie mogą go oderwać od mojego kikuta, od blizn po przeszczepach skóry, od grubej szramy po rozerwanym mięśniu lewej nogi, który biegnie od biodra do kolana. Trudno wtedy zachować kamienną twarz. Staram się ich zrozumieć, ale nie zawsze mam na to siłę.

– Co jest najtrudniejsze?

– Myślenie o sobie jak o osobie niepełnosprawnej. Byłam niezależna, a teraz cały czas uczę się proszenia o pomoc i przyjmowania tej pomocy. Uczę się nie traktować proszenia jako upokorzenia. To, że jestem słaba, nadal nie jest dla mnie oczywiste, naturalne. Ani to, że zwykłe czynności zajmują mi pół dnia. Ostatnio kupowałam sobie pierwsze od wypadku kozaki. Przez dwie godziny usiłowałam założyć but na protezową stopę. Pomagała mi siostra, wszyscy na nas patrzyli. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie.

Codziennie naginam się do czegoś i zmieniam siebie, choć lubiłam tamtą Magdę. Wiem jednak, że muszę o niej zapomnieć. I uporać się jakoś ze swoim bólem, strachem, wstydem, z rozterkami. W dodatku mam wrażenie, że ludzie są już zmęczeni wracaniem do tamtego wypadku. Dostałam przecież protezę, pogoiło mi się ciało, pracuję, więc czego ja jeszcze chcę? Niektórzy mówią: wzbogaciła się, ma samochód, zrobiła sobie łazienkę.

– To boli.

– Jak przypiekanie żelazem, a łzy nie chcą przestać płynąć. Natychmiast oddałabym auto i łazienkę przystosowaną dla osoby niepełnosprawnej i wszystko, co mam, za moje dawne życie.

– Dostała Pani wszystkie pieniądze, które się Pani należą od ubezpieczyciela?

– Hestia powinna mi wypłacić odszkodowanie, zadośćuczynienie, dożywotnią rentę i do końca życia zapewnić protezę. Ale dotąd nie zapłacono mi choćby za zgnieciony laptop, nie zwrócono wszystkich utraconych zarobków. Na kolejny lej do protezy musiałam czekać pół roku. Nie sfinansowano mi też operacji lewej nogi. Pomogła fundacja „Zielony liść”. Żeby móc walczyć o zadośćuczynienie, musiałam zatrudnić prawnika. W kwietniu będzie pierwsza rozprawa. Będę się też starać o wypłacenie wynagrodzenia za opiekę nade mną po wypadku, bo wiele osób wzięło bezpłatne urlopy, żeby się mną zająć. Mój mąż na przykład musiał przejść na pół etatu.

– Kolej Interregio się z Panią kontaktowała?

– Obietnice, że mi pomogą, składano po wypadku. I tyle. Gdy podróżuję pociągiem, płacę za cały bilet. Zniżka mi nie przysługuje, bo mam orzeczoną umiarkowaną niepełnosprawność.

– Nadal ma Pani marzenia?

– Marzę o tym, żeby skończyła się moja droga proszalna po sądach i towarzystwach ubezpieczeniowych. Niech mi oddadzą to, co są winni. Może wtedy uda mi się zacząć życie bez zbierania worków do zakładania protezy (100 zł każdy), żeby udowodnić, że jeden wystarcza mi najwyżej na miesiąc. Niedawno rozgoryczona wyrzuciłam ich 30 razem z pociętymi od protezy tunikami, zniszczoną od leja bielizną. Nie mieściły się w szafie. Ale ubrania z wypadku, całe zakrwawione trzymam, bo to dowody. Tak jak fotki, które muszę robić po zdjęciu protezy, żeby było wiadomo, że rana i krwiak są na kikucie naprawdę.

– Mąż jest dla Pani oparciem?
– Oczywiście. Jest wspaniałym tatą, coraz lepiej odnajduje się w tej nowej także dla niego sytuacji. Ale czasami oboje płaczemy z bezsilności. Zaczynamy sobie uświadamiać, że nasze wspólne życie będzie inne. Nie takie, jakiego chcieliśmy.

– A Wiktoria?

– To moje szczęście. Niedługo córka skończy pięć lat. Jest mądra, empatyczna, wyrozumiała i bardzo samodzielna. Wierzę, że dzięki temu, że jest, znajdę drogę do siebie. Nie dzięki protezie, choćby supernowoczesnej.

– Ale miała Pani nadzieję, że tak będzie.

– Miałam nadzieję, że ona zastąpi mi nogę. Wierzyłam w to do chwili, gdy założyłam ten cud techniki na mój poszarpany kikut i upadłam. Proteza miała być drogą do dawnego życia. Dziś wiem, że ono nie wróci, a to, co brałam za drogę do niego, okazało się ślepą ulicą. Los zweryfikował wszystkie moje plany i ambicje.

– Pojawiły się nowe?

– Nie planuję. Gdy rano udaje mi się wstać z łóżka, mówię sobie: super, dziś wstałam. Jutro może nie będę mogła.

– Co daje Pani siłę?

– Lekarz od akupunktury powiedział mi kiedyś, że skoro zostałam wśród żywych, to pewnie mam tu jakąś misję do spełnienia. Dobrze zabrzmiało i tego się trzymam. Gdy mi jest strasznie źle, gdy wszystko mnie boli, powtarzam sobie: masz misję do spełnienia. Chcę odkryć, jaką. Więc żyję.

Tragedia, śledztwo, pomoc

Magdalena Sipowicz

Tłumaczka języka migowego ze Skawiny jest jedną z najciężej poszkodowanych osób w katastrofie kolejowej z 3 marca 2012 roku w Chałupkach koło Szczekocin. Życie straciło wtedy 16 pasażerów z dwóch pociągów, a ponad 150 zostało rannych. Siedmiu bardzo ciężko.

W grudniu ub. roku Prokuratura Okręgowa w Częstochowie skierowała do tamtejszego Sądu Okręgowego akt oskarżenia przeciwko Andrzejowi N. i Jolancie S., dotyczący spowodowania katastrofy kolejowej. W katastrofie uczestniczyły dwa pociągi osobowe: jadący od strony Starzyn Interregio relacji Warszawa – Kraków i zmierzający od strony miejscowości Sprowa – Intercity TLK relacji Przemyśl – Warszawa. W śledztwie ustalono również, że Andrzej N. i Jolanta S. poświadczyli nieprawdę w tzw. dziennikach ruchu posterunków kolejowych. Oskarżeni nie przyznali się do winy i odmówili złożenia wyjaśnień. Grozi im do ośmiu lat więzienia.

Prokuratura Okręgowa w Częstochowie umorzyła śledztwo w zakresie nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu lądowym wobec maszynistów pociągów, którzy zginęli.

Jak można pomóc Magdzie Sipowicz

W ramach FUNDACJI ZIELONY LIŚĆ – KRS: 0000052038 – zostało założone subkonto o numerze: 21 1600 1068 0003 0101 1776 9158. Dokonując wpłat – trzeba koniecznie pamiętać o dopisku: „darowizna na leczenie i rehabilitację Magdaleny Sipowicz”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski