Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiem, że trzeba się spieszyć z pomaganiem

Marzena Rogozik
Teresa Walas jest radosna i pogodna, a dla podopiecznych wyrozumiała.
Teresa Walas jest radosna i pogodna, a dla podopiecznych wyrozumiała. Fot. Joanna Urbaniec
Cichy bohater. Teresa Walas jest jedną z wolontariuszek Hospicjum św. Łazarza, ale wśród chorych i niepełnosprawnych udziela się od lat. Nie zwraca uwagi na własne dolegliwości.

- Los pani nie szczędził. Nowotwór zabrał pani najbliższych...

- Choroba nie jest mi obca, bo w ostatnich latach doświadczyłam wielu przykrych wydarzeń. Mój mąż chorował przez cztery lata i zmarł na raka płuc. Podobnie jak mój ojciec i mama. W tym samym czasie, w hospicjum znalazła się także moja koleżanka, chora na stwardnienie rozsiane i raka piersi. Odwiedzałam ją w szpitalu i pomagałam we wszystkich czynnościach, w których nie mogła sobie poradzić sama. Byłam także rodziną zastępczą dla dzieci mojej córki. Opiekowałam się wnukami, jak własnymi dziećmi. To był ciężki czas, ale musiałam to przetrwać i już wtedy, w 2005 roku, po śmierci męża obiecałam sobie: nie potrafiłam pomóc swojej rodzinie, pomogę innym.

- Po takich przeżyciach chciała pani jeszcze patrzeć na ludzkie nieszczęście, choroby, niepełnosprawność?

- Kiedy pomagam czuję się potrzebna i to daje mi radość. Sama mam niepełnosprawną szwagierkę i to dzięki niej trafiłam w 2005 roku do Braterstwa Osób Chorych i Niepełnosprawnych. Wolontariuszką już prawie 11 lat i pomagam osobom chorym i niepełnosprawnym. Początki oczywiście nie były łatwe. Wcześniej nie miałam do czynienia z tak mocno niepełnosprawnymi na co dzień, więc gdy zobaczyłam, że trzeba ich nakarmić, przebrać, pomóc w każdej czynności byłam trochę przerażona. Dziś robię to wszystko bez wysiłku.

- Trzy lata temu trafiła pani do Hospicjum św. Łazarza. Trudno jest zachować dystans wobec tragedii chorych?

- Bardzo trudno. Na szkoleniach dla wolontariuszy słyszę, że nie wolno się przywiązywać do pacjentów, ale przecież tak się nie da. Nie da się nie reagować emocjonalnie, to naturalny odruch. Są takie momenty, zwłaszcza w czasie wakacji, kiedy jest bardzo mało wolontariuszy, a nagle ktoś odchodzi... Wtedy nie ma nawet z kim porozmawiać o tej stracie. A przecież nierzadko jednego dnia odchodzi więcej niż jeden podopieczny...

- Chorzy są...?

- Różni. Niektórzy przebywają w hospicjum kilka miesięcy, inni kilka dni. Oni sobie „upatrują” swoich wolontariuszy, czasami po prostu z kimś chcą przebywać, kogoś bardziej polubią. Pamiętam takiego pacjenta, który w ogóle nie chciał jeść. Nie mogła przekonać go ani córka, ani żona. Kiedy rodzina wyszła postanowiłam spróbować podać mu obiad i mi się udało. Szkolenia, czy poradniki to jedno, a życie pisze swój scenariusz. Na każdego podopiecznego trzeba mieć indywidualny sposób.

- Związała się Pani z kimś szczególnie?

- Taką najbardziej bliską mi osobą była pani Zosia. Miała co prawda męża, który ją często odwiedzał, ale ona potrzebowała się po prostu, po ludzku wygadać. Bliska była mi także pani Marta, która miała wielki talent i na szydełku potrafiła zrobić cuda. To był jej sposób na zapomnienie o chorobie. Podarowała mi kiedyś szydełkowane kurczaczki, które zostały mi jako jedyna pamiątka po niej.

- Wszyscy są mili?

- Niektórzy są milczący, stronią od kontaktu z ludźmi, nie mają ochoty rozmawiać. Niedawno była u nas pani, która była często niemiła w stosunku do personelu, czy wolontariuszy. Trochę złośliwa. Jakby obrażona na cały świat. Podchodziłam do niej, głaskałam ją po ręce, mówiłam do niej delikatnie i to skutkowało. Są też pacjenci roszczeniowi, choć w hospicjum za nic nie płacą, często tego nie doceniają. Na szczęście najwięcej jest tych pogodnych i optymistycznych. Nawet takich, którzy żartują z siebie i ze swojej choroby.

- Pani też nie należy do zdrowych...

- To prawda. Od ponad dziesięciu lat męczę się z astmą. Mam duże problemy z oddychaniem, a smog w mieście nie ułatwia mi życia. Poza tym jestem alergikiem. Moje uczulenie na zapachy jest bardzo uciążliwe, a na dodatek mam spore problemy z kręgosłupem. Często czuję się źle, ale mimo nie najlepszego samopoczucia wychodzę i idę do chorych. Po przekroczeniu progów Hospicjum już czuję się lepiej. Skupiam się na nich, na tym by im pomóc, nie na sobie i na swoim bólu. To nie tylko odruch serca, pomaganie mnie wciąga.

- W rozmowach z podopiecznymi są tematy tabu?

- Jako wolontariusz mam taką zasadę, że jeśli pacjent mi czegoś nie powie, to o to nie pytam. Staram się nie rozmawiać o chorobie, ale także o rodzinie, takich bardzo prywatnych tematach. Chyba, że chorzy sami chcą o tym porozmawiać.

- Odejście podopiecznego to silne przeżycie. Jak sobie pani z tym radzi?

- To są dramatyczne chwile, które głęboko dotykają. Pamiętam panią Weronikę, która była w hospicjum latem. Uwielbiała wychodzić do ogrodu. Któregoś dnia obiecałam jej, że kiedy przyjdę następnym razem pójdziemy do altanki. Przyszłam... a ją właśnie zabierali z hospicjum. Nie zdążyłam... Są takie momenty, że umawiam się z pacjentem, obiecuję mu, że coś mu kupię, coś wspólnie zrobimy, ale kiedy przychodzę jest już za późno... Dlatego ja doskonale wiem, że trzeba spieszyć się z pomaganiem...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski