Lipiński reaktywacja Fot. Jacek Kocan
- Kiedy osiem lat temu wyjeżdżałeś z Krakowa, rozwiązałeś Tilt i powiedziałeś, że nigdy nie wrócisz do tej nazwy. Dlaczego zmieniłeś zdanie?
- Tilt miał różne składy w ciągu 30 lat swej działalności. I teraz było podobnie: w pewnym momencie pojawili się nowi ludzie, którzy dali mi impuls do dalszego grania. Kiedy zaczęliśmy występować, nie sposób było uciec od starszych utworów. Początkowo kombinowaliśmy z nazwą, ale z czasem stwierdziliśmy, że trzeba wrócić do starego pomysłu. Dzisiaj gramy jako Tomek Lipiński & Tilt.
- Policzyłem, że do tej pory istniało co najmniej pięć różnych inkarnacji Tiltu!
- Pierwszy skład Tiltu działał krótko między 1979 a 1980 rokiem, czyli jeszcze przed powstaniem "Solidarności". Drugi - powstał po stanie wojennym w 1983 roku. Dwa lata później stwierdziłem, że nie chcę być utożsamiany z punkową subkulturą i wraz z Franzem Dreadhunterem skierowałem Tilt na szersze wody. Wtedy nagraliśmy pierwszy album. Niestety, ponieważ zwlekano z jego wydaniem przez dwa lata, w grupie narosło zniechęcenie i rozeszliśmy się w różne strony. W 1989 roku powołałem kolejny skład - nagraliśmy drugą płytę, ale po transformacji politycznej, kiedy prawie wszystkie zespoły powstałe w Peerelu poszły w rozsypkę, również i my daliśmy sobie spokój. W latach 90. skoncentrowałem się na działalności solowej. Kiedy przeprowadziłem się do Krakowa, powstał kolejny skład Tiltu - znowu z Franzem Dreadhunterem. Mój powrót do Warszawy spowodował następną zmianę. Teraz gram z Karolem Ludewem i Piotrem Leniewiczem oraz dawnymi współpracownikami - saksofonistą Alkiem Koreckim i klawiszowcem Wojtkiem Konikiewiczem.
- Które z tych wcieleń Tiltu cenisz najbardziej?
- Cóż, zawsze będę wracał wspomnieniami do tego pierwszego. Ale z drugiej strony mam świadomość, że mieliśmy wtedy niewielkie umiejętności techniczne i to nas ograniczało. Cenię również Tilt z połowy lat 80., bo wtedy udało nam się nagrać kilka przebojów. Teraz moje serce jest oczywiście przy obecnym składzie.
- Moim zdaniem najbardziej niezwykłą muzykę robiłeś z Alkiem Koreckim i Gogo Schulzem w 1984 roku - czadowe połączenie ostrego punka z improwizowanym jazzem.
- Po prostu znaleźliśmy się wtedy w odpowiednim czasie i miejscu. Wypracowaliśmy oryginalną formułę grania, która wytyczyła drogę rozwoju innym wykonawcom. Szkoda, że nie udało się tego utrwalić na płycie.
- Choć odżegnałeś się w połowie lat 80. od punkowych odbiorców, to oni pozostali najwierniejszymi Waszymi fanami. Przykładem tego celebracja 30. urodzin Tiltu podczas ubiegłorocznego festiwalu w Jarocinie.
- Cóż, ten festiwal ukształtował całe pokolenie. Ci, którzy wtedy byli nastolatkami, dzisiaj przyjeżdżają do Jarocina z własnymi dziećmi. W sumie mieliśmy szczęście, iż w tamtych czasach nie można było zrobić żadnej kariery, nie myślało się więc o pieniądzach, ale o sztuce. Dlatego, choć w latach 90. pojawiło się wśród polskich muzyków bardziej merkantylne podejście, ja pozostałem wierny swoim ideałom. Dzisiaj wydaje mi się, że jestem jednym z ostatnich Mohikanów tamtego pokolenia, dla którego nadal najważniejsza jest sztuka.
- To prawda - ale udało Ci się wylansować kilka utworów, które można nazwać popowymi przebojami.
- Bo zawsze ciągnęło mnie do melodii. Nawet te ostrzejsze kawałki Tiltu były melodyjne. A im dłużej człowiek zajmuje się muzyką, tym głębiej w nią wchodzi - więcej słyszy, więcej potrafi, więcej potrafi. Dlatego muzyka Tiltu wzbogacała się z czasem. Nigdy jednak nie odczuwałem imperatywu do zdobycia masowej popularności. Jestem tu gdzie jestem - bez żadnego lansowania się - i to jest wartość, którą chciałbym utrzymać.
- Zawsze podobały mi się Twoje teksty. Są na tyle uniwersalne, że ciągle zachowują aktualność. Początkowo często sięgałeś w nich po biblijną retorykę, dlatego kiedy dowiedziałem się, że jesteś buddystą, byłem tym zaskoczony.
- W naszym kręgu kulturowym najwygodniej mówi się o sprawach duchowych korzystając z biblijnego idiomu. Jeśli podchodzi się na niego w otwarty sposób, okazuje się, że może on funkcjonować poza wszelkimi podziałami - religijnymi, kulturowymi czy społecznymi.
- Czekamy teraz na nowy album Tiltu.
- Jesienią ukaże się płyta DVD z zapisem "najmniejszego koncertu świata", który zagramy w marcu podkrakowskiej Alwernii w ramach cyklu organizowanego przez radio Roxy FM dla dwudziestu wybranych osób. Na płycie znajdą się zarówno starsze, jak i premierowe utwory. Resztę nowych nagrań będziemy odsłaniać powoli. Mam wrażenie, że idea albumu już się przeżyła. Dzisiaj słucha się przede wszystkim pojedynczych kawałków, czyli tak, jak w latach 60. słuchało się singli. Dlatego chcemy pójść tą drogą - umieszczać na swej stronie internetowej nowe utwory do ściągnięcia, a raz w roku ruszać w profesjonalnie przygotowaną trasę koncertową.
Rozmawiał Paweł Gzyl
Poniedziałek, 8 marca, godz. 20, Alchemia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?