Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wierzę w nieśmiertelną duszę

Rozmawiał Paweł Gzyl
Nowa płyta Moniki Brodki jest efektem jej egzotycznych podróży
Nowa płyta Moniki Brodki jest efektem jej egzotycznych podróży Yulka Wiliam
Muzyka. MONIKA BRODKA opowiada o powstawaniu swojej najnowszej płyty - „Clashes” - która ukazała się w Polsce i na Zachodzie

- Po licznych podróżach ostatecznie znów wróciłaś do Polski. A tu przez ulice przetaczają się kolejne manifestacje, każda z telewizji głosi własną wersję prawdy, a politycy obrzucają się najgorszymi inwektywami. Jak się w tym wszystkim odnajdujesz?

- Polska jest teraz w dziwnym i trudnym momencie swych dziejów. Jesteśmy na językach całej Europy - ale niekoniecznie słyszymy z tamtej strony pozytywne komentarze. Mam nadzieje jednak, że z czasem to się uspokoi i nie doprowadzi do czegoś niedobrego.

- A Ty zamiast opowiedzieć o tym, co dzieje się tu i teraz, napisałaś na swoją nową płytę teksty mocno zorientowane na duchowość. Dlaczego zdecydowałaś się tym razem przyjrzeć tej sferze życia?

- Myślę, że klimat tych nowych piosenek, w którym pojawiły się odwołania do kościelnej muzyki organowej, zaprowadziły mnie w sam środek mego wnętrza. Dużo czasu spędziłam ze sobą sam na sam - i przyniosło mi to wiele refleksji. Dlatego powstały teksty o człowieku i jego lękach, słabościach, fantazjach, żądzach. Udało mi się chyba w tych piosenkach zawrzeć dużą rozpiętość emocji i tematów. Zresztą bardzo mi na tym zależało.

- Nie brakuje w tekstach i w wizualnej warstwie towarzyszącej płycie odwołań do chrześcijaństwa. To tylko estetyczne fascynacje, czy starasz się żyć według nauk Chrystusa?

- Interesuje mnie mistycyzm i rytuał, ale też strona wizualna, która w Kościele katolickim jest bardzo silna i nie pierwszy raz stanowi inspirację dla ludzi sztuki. Jest tam wiele pięknych rzeczy, które mogą być bardzo inspirujące. Religia w tym przypadku nie ma dla mnie znaczenia.

- Nie brak w piosenkach z „Clashes” tematyki śmierci. Współczesna cywilizacja zachodnia próbuje ją usunąć poza wszelki nawias, stawiając na kult wiecznego zdrowia i młodości. Nie masz nawet trzydziestki - dlaczego postanowiłaś zmierzyć się z tą kwestią?

- Temat śmierci towarzyszy nam przez cale życie. W religii katolickiej śmierć przybiera ciemne barwy, a melodie pieśni żałobnych zmieniają swoje harmonie na mocno molowe. W śmierci jest tajemnica, coś, co wywołuje u człowieka odwieczny lęk, ale jest w niej też coś pociągającego.

- Byłaś w krajach, które mierzą się ze śmiercią w zupełnie odmienny sposób niż Polacy - w Meksyku i w Japonii. Bardziej Ci to odpowiada?

- Wycieczka do Meksyku, gdzie egzotyczny kult Santa Muerte pozwala spojrzeć na śmierć w innych barwach, trochę zmieniła moje podejście do śmierci. Ale nadal świadomość tego, że moich bliskich mogłoby nagle zabraknąć na tym świecie wywołuje u mnie gęsią skórkę.

- Wierzysz jednak w duchowy wymiar istnienia człowieka. To pomaga Ci oswoić lęk przed śmiercią?

- Wierzę w nieśmiertelną duszę. Postrzegam ją jako energię indywidualną dla każdego człowieka. I uważam, że ta energia nigdy nie umiera. A czy zamieni się ona po śmierci w meteoryt, czy w sowę - to jednak trudno powiedzieć.

- Twoja nowa płyta ukazuje się w sześć lat po premierze słynnej „Grandy”. Czułaś na sobie ciśnienie ze strony fanów i branży muzycznej, że już dawno powinnaś nagrać nowy album?

- Momentami tak, ale czułam wewnętrznie, że muszę tę presję przeczekać, bo z niej nie narodzi się żadna moja muzyka, taka od serca i pozbawiona myślenia o tym, czy spełnię oczekiwania słuchaczy. Rozpoczęłam prace nad tą płytą dopiero w połowie 2013 roku i był to bardzo dobry moment. Być może mogłam ten materiał skończyć wcześniej, ale brak pośpiechu sprawił, że pracowałam nad nią w dużym komforcie.

- Wspominałaś w wywiadach, że początkowo jednak nie szło Ci najlepiej. Co było przyczyną tych problemów?

- Początkowo w ogóle nie wiedziałam, że krótkie notatki głosowe, nagrywane na telefon komórkowy, przekształcą się w piosenki na nową płytę. W tych początkowych notatkach była też piosenka „Horses”, która promuje „Clashes”, więc myślę, że jednak nie szło mi wtedy aż tak źle. (śmiech)

- Na Zachodzie krytycy wyjątkowo cenią płyty, które artyści poświęcają swoim uczuciowym perypetiom - choćby tzw. „breakup-albums”, jak ostatnie dzieła Björk czy Radiohead. Mam wrażenie, że Ty nie chcesz opowiadać w swoich piosenkach o tej sferze swojego życia. Dlaczego?

- A kto powiedział, że nie ma w nich historii z mojego życia? Po prostu ja lubię takie historie odziać w płaszcz metafor i zawiesić je gdzieś w bardziej abstrakcyjnej krainie. Dzięki temu staram się unikać banału, jaki dominuje w popowych piosenkach o miłości.

- Podkreślasz, że najbardziej inspirowały Cię w pracy nad „Clashes” podróże. I faktycznie z tego, co wiadomo sporo pojeździłaś: USA, Meksyk, Japonia. Która z tych wycieczek najbardziej przyczyniła się do powstania albumu i dlaczego?

- Mój pobyt w USA był na pewno ważny i twórczy. Zwłaszcza czas spędzony w Nowym Jorku, jak i w Los Angeles. W Nowym Jorku dużo wieczorów poświeciłam muzyce i pisaniu piosenek. Z kolei w Los Angeles pomysły te przybierały już zupełnie inne brzmienie i rozwinęły się w pełne utwory. Tam też powstało wiele tekstów.

- W Ameryce znalazłaś również nowego producenta - Noah Georgesona. Znając jego wcześniejsze dokonania może się wydawać, że wywarł duży wpływ na brzmienie „Clashes”. Czy tak było?

- Noah jest mistrzem brzmienia - i podchodzi do jego tworzenia bardzo poważnie, z dużą pieczołowitością. Jeśli chodzi o „Clashes”, jest to suma naszych gustów muzycznych. Oboje lubimy brzmienie vintage i stary analogowy sprzęt. Ja bardzo chciałam usłyszeć na tej płycie duży pusty kościół - i słyszę go tam. Staraliśmy się, aby brzmienie jak najmocniej oddziaływało na inne zmysły słuchaczy. Próbowaliśmy dźwiękiem wpłynąć na to, że słuchacz wizualizuje sobie tę muzykę.

- „Granda” też była płytą zrealizowaną przez Ciebie w duecie z utalentowanym producentem. Z czego wynika, że lubisz pracować w takich damsko-męskich duetach?

- Po prostu lubię pracować z ciekawymi ludźmi i wymieniać z nimi energię. Każdy z nich zapisuje na tych płytach cząstkę siebie i swoją wrażliwość. Taka praca zespołowa pozwala mi też często nabrać dystansu do rzeczy, które tworzę. Czasami w trakcie pracy nad kompozycjami trudno jest je samemu ocenić. Obecność drugiej osoby bardzo w tym pomaga. Tym razem jednak potrzebowałam kogoś, kto zadba stricte o brzmienie kompozycji, które napisałam sama. A to, że pracuję w duetach damsko-męskich wynika z faktu, iż producenci to najczęściej mężczyźni. A ja, przyznaję szczerze, z mężczyznami dogaduje się dobrze.

- Sporo na „Clashes” odwołań do psychodelii z końca lat 60. Co Cię zafascynowało w takich hipisowskich klimatach?

- Kiedyś obejrzałam film dokumentalny o brazylijskiej muzyce z lat 60-70. Powstał tam nurt zwany „tropicalia”. Wywodzi się z niego wiele niezwykłych zespołów, miedzy innymi grupa Os Mutantes, której stałam się fanką. Oni sami konstruowali swoje efekty gitarowe - i dlatego brzmieli niesamowicie. Uwielbiam ich pierwsze płyty. Pewnie stąd moja inspiracja psychodelicznymi brzmieniami.

- „Clashes” ukazuje się nie tylko w Polsce, ale też na Zachodzie. Stoisz przed szansą na karierę za granicą. Byłabyś gotowa wyprowadzić się na stałe z kraju i zamieszkać na stałe powiedzmy w USA?

- Zobaczymy jak potoczy się dalej moja historia. Cóż - tak naprawdę czuję się obywatelką świata i nie mam nic przeciwko nowym doświadczeniom, które mogłabym zdobywać w jego różnych miejscach. Nie jestem też jeszcze w wieku, w którym musiałabym osiąść gdzieś na stałe i zapuścić korzenie. Ale oczywiście jestem otwarta na taką możliwość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski