MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wigilia u towarzysza Jaruzelskiego

Redakcja
Stałem sam na dachu stalowni. Patrzyłem w dal na nowohuckie osiedla. W niektórych oknach widać było kolorową poświatę choinkowych lampek. Był czas wigilijnej kolacji, w rodzinach dzielono się opłatkiem, ale kolędy tego dnia brzmiały smutniej. Myślałem, czy będziemy jeszcze kiedyś razem, czy "Solidarność” przetrwa, czy to już koniec – opowiada Mieczysław Gil o swej wigilii po wprowadzeniu stanu wojennego w 1981 roku.

Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski” przypominają

Kilkadziesiąt kilometrów dalej ponad tysiąc górników z kopalni "Piast” strajkowało w podziemnych chodnikach. Byli ostatnim skrawkiem wolnej Polski. W tym czasie w Watykanie Ojciec Święty Jan Paweł II zapalił święcę w swym oknie. Podobnie uczynił prezydent USA Ronald Reagan w Białym Domu "jako mały, ale znaczący wyraz naszej solidarności z Polakami”. W reakcji na zamordowanie górników w kopalni "Wujek” Jan Paweł II napisał do Wojciecha Jaruzelskiego: "Trzeba uczynić wszystko, aby tegorocznych Świąt Rodacy nie musieli spędzać pod groźbą śmierci i represji”.

Wigilia w polskiej tradycji była zawsze wyjątkowo przeżywana . "Jesteśmy razem - czegóż chcieć jeszcze / Jutro przyjdzie Zbawiciel / Lulajże Jezuniu moja perełko / lulaj ulubione me pieścidełko” – śpiewał Jacek Kaczmarski zainspirowany obrazem Malczewskiego "Wigilia na Syberii”. W tysiącach polskich rodzin – w ostatnich dwu wiekach – puste miejsce za wigilijnym stołem traciło swe symboliczne znaczenie. Zostawiano je nie dla niespodziewanego przybysza, ale dla najbliższej osoby, która być może miała już nigdy nie wrócić. Taki los dotknął Polaków pod zaborami, w czasie okupacji, po wprowadzeniu stanu wojennego.

13 grudnia 1981 roku Mieczysław Gil – przywódca małopolskiej "Solidarności” – stanął na czele strajku w największym w PRL zakładzie, Hucie im. Lenina. Po jej pacyfikacji ściganego przez komandosów i bezpiekę Gila hutnicy ukryli w kombinacie. Tam samotnie spędził święta Bożego Narodzenia. Następne zastały go już w więziennej celi…

Wigilia pod stołem

Po strajku w Kopalni Soli w Bochni – także rozbitym przez ZOMO – jego przywódcy Józefowi Mroczkowi pierwszego schronienia, razem z przewodniczącym bocheńskiej delegatury NSZZ "Solidarność” Zbigniewem Dulembą, udzielił ks. Stanisław Wójtowicz z kościoła św. Mikołaja. Matce Mroczka esbek przykładał pistolet do głowy, aby powiedziała, gdzie jest syn. A on trafił z Dulembą z parafii do pobliskiego domu zamieszkanego przed dwie starsze panie. W pokoju nie świecili światła, aby nie wzbudzać podejrzeń. W wigilię siedzieli pod stołem przykrytym kocami z zapaloną świecą. – Panie przygotowały nam nawet karpia po żydowsku, ale kolęd nie zaśpiewaliśmy – przypomina sobie Mroczek, który był najdłużej ukrywającym się działaczem podziemia w Małopolsce. Następne trzy wigilie spędził już "normalnie”, przy stole wśród pomagających mu ludzi. Ukrywał się w 48 mieszkaniach, drukował pisma, ulotki, także po rosyjsku, które wrzucano do wagonów, przywożących do huty rudę żelaza i wracających na wschód. Józef Mroczek ujawnił się 27 grudnia 1984.

"Ich szyb był ostatni”

Do końca zostało ich tysiąc. Górnicy kopalni "Piast” stali się bohaterami jednej z najpopularniejszych piosenek stanu wojennego napisanej przez Jana Michała Za-zulę. W wigilię, po wspólnej spowiedzi, ks. bp Janusz Zimniak udzielił im zbiorowego odpuszczenia win. – Wtedy byliśmy gotowi na wszystko, nawet na śmierć, której po tym co stało się na "Wujku” mogliśmy się spodziewać w każdej chwili – wspominał Jan Żak. Każdy dostał kawałek chleba wielkości pudełka zapałek, opłatek, odrobinę cebuli, jabłka i ryby. Konserwę dzielili na 50 osób, do tego łyk coli, tak żeby było 12 potraw. Zaczęli śpiewać "Bóg się rodzi, moc truchleje”. – Ze wzruszenia otwieraliśmy usta, nie mogąc wydobyć słów, a mimo to podziemia dudniły od kolęd – zapamiętał Żak. Wytrwali jeszcze cztery dni, "ich szyb był ostatni”.

Tymczasem w Wigilię do więzienia w Wiśniczu przybył do internowanych ks. kard. Franciszek Macharski, aby odprawić mszę św. i złożyć życzenia. – Dzieliliśmy się opłatkiem i tym, co kto miał z paczek. Wtedy spotkałem się po raz pierwszy z ojcem, którego razem ze mną zabrali 13 grudnia – mówi Ryszard Majdzik. Jego ojciec Mieczysław zakończył wtedy głodówkę, gdyż władze więzienne zgodziły się wysłać do szpitala chorego Witolda Sieję, czego domagał się Majdzik. Pani Majdzikowa wigilię spędziła bez męża i syna. Wizyta kardynała Macharskiego dodała nadziei internowanym. – To nas podniosło na duchu, wielu przystąpiło do spowiedzi, otwarto cele, mogliśmy złożyć sobie życzenia. Chwila wolności i nadziei za kratami – wspomina Krzysztof Dawi-dowicz, poeta, działacz SKS i NZS.

Paryski "karnawał”

Jego przyjaciele siedzieli w sąsiednich celach, inni się ukrywali, jeszcze innych stan wojenny zastał na Zachodzie. W Paryżu był Kazimierz Dąbrowa, mający za sobą działalność w SKS i NZS. Stolica Francji była wtedy ogarnięta gorączką solidarności z "Solidarnością”. Wprawdzie władze zachowały się haniebnie, czego ilustracją jest słynna wypowiedź ministra spraw zagranicznych, socjalisty Clauda Cheyssona, który oświadczył, że wprowadzenie stanu wojennego w Polsce "To nie nasza sprawa, nic w tej sprawie nie mamy zamiaru robić”. Kilka godzin później pod paryskim pomnikiem Mickiewicza wznoszono okrzyki domagające się jego dymisji, a tysiące Francuzów protestowały przed ambasadą PRL. Nazajutrz, 14 grudnia, na wezwanie związków zawodowych, z wyjątkiem komunistycznej CGT, na ulice Paryża wyszło 100 tys. ludzi. Wiece i manifestacje odbyły się również w 128 innych francuskich miastach. Związki przeprowadziły godzinny strajk generalny pod hasłami wolności dla Polski.

– Dzięki licznym i tak masowym wyrazom solidarności z Polską, ta moja paryska wigilia ’81 była daleka od nastroju przygnębienia czy osamotnienia. Postawa Francuzów pomogła nam przeżyć te święta w dobrej kondycji duchowej – zapamiętał Dąbrowa. Wigilijną kolację zjadł w gronie przyjaciół, a tych było niemało.

"Do powstania!”

Redaktora Władysława Tyrańskiego stan wojenny zastał w Wiedniu. 13 grudnia, jeszcze przed południem, przybiegł jeden z kolegów z okrzykiem "Wojna!”. Poszli na Mexico Platz, gdzie w grupkach dyskutowali rozgorączkowani rodacy. Niektórzy dostrzegli dla siebie szansę na otrzymanie azylu, on postanowił wrócić. Ze zdziwieniem pytali: "Władek, czemu ty jedziesz?”. On odpowiadał: "Do powstania”. Poszedł na dworzec. Peron był pełen Polaków, trudno się było przecisnąć, a wsiadło zaledwie kilka osób. – Gdy lokomotywa ruszyła, ci, którzy zostali, zaczęli bić brawo. Pożegnali nas owacją, przecież jechaliśmy na wojnę – mówi Tyrański. – Powstanie niestety nie wybuchło. Pojawiłem się jak widmo. Przecież byłem w Austrii i nie wszyscy mogli uwierzyć, kiedy mnie zobaczyli.

Wigilię spędził z żoną i córką. Święta Bożego Narodzenia były już pracowite. Spisywał relację – właśnie zwolnionej z internowania w wyniku interwencji Kościoła – znajomej nauczycielki z IV LO, Barbary Billik. Wydawał i kolportował "bibułę” – był redaktorem naczelnym poczytnej "Małej Polski”. Przeszedł weryfikację, zwolnienie z pracy, szykany SB. – W stanie wojennym zawsze byłem przekonany, że w razie kłopotów nie zostanę sam, bo ludzie pomogą. I pomagali. Teraz nie mam już takiej pewności, czy gdybyśmy znaleźli się w podobnej sytuacji ludzie by pomogli – dodaje Tyrański.

Czyżby puste miejsce przy wigilijnym stole stało się dzisiaj dla nas już nic nieznaczącym gestem?

Jarosław Szarek

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski