Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wigilie w ciężkich czasach

Redakcja
Kto nie chciał się zadowolić sowieckim dorszem, próbował upolować karpia w ulicznych punktach sprzedaży Fot. ARCHIWUM
Kto nie chciał się zadowolić sowieckim dorszem, próbował upolować karpia w ulicznych punktach sprzedaży Fot. ARCHIWUM
Ojciec zawczasu zdobywał rzeczy nie do zdobycia, takie jak czekoladowe cukierki, włosy anielskie czy choinkowe lampki. Około Barbórki w przemówieniu partyjnego przywódcy pojawiła się wiadomość, że od przyjaciół z Kuby wyruszył w drogę statek wiozący na polskie stoły pomarańcze, cytryny i figi.

Kto nie chciał się zadowolić sowieckim dorszem, próbował upolować karpia w ulicznych punktach sprzedaży Fot. ARCHIWUM

Wszyscy czekaliśmy na te pomarańcze. Jak wyglądają, jak smakują? Ażeby je zdobyć, trzeba było długo stać w kolejce, a każdy mógł kupić tylko kilogram. Kiedy mama wróciła, w mieszkaniu pojawił się nowy, nieznany dotąd zapach. Ojciec, wróciwszy z pracy, wydał dyspozycję, że dostaniemy je w same święta. Czekaliśmy na to jak na zbawienie. (...) To czekanie na pomarańcze, a później ich rodzinne zjadanie wydawało mi się czynnością nieziemską, podniosłą, sakramentalną. Pomarańcze zmieniły naszą szarą peerelowską codzienność w najprawdziwsze święto".

Cytowana (za miesięcznikiem "W drodze") opowieść dominikanina Jana Góry przypomina, że nie zawsze było jak dziś: idziesz do sklepu, kupujesz, stawiasz na wigilijnym stole i już. Pokolenie urodzone po 1989 roku nie przeżyło reglamentacji, pustych półek, kilometrowych kolejek, wiecznego załatwiania. Aromat i smak pomarańczy poznaje w łonie matki.

Ale większość z nas wciąż pamięta trudne czasy. I dzisiaj, patrząc na obfite - nie tylko od święta - stoły uśmiecha się z dumą. Ową największą od stuleci obfitość zawdzięczamy bowiem głównie własnej przedsiębiorczości. Nawet w ekstremalnych warunkach Polak potrafił nalać - i nakryć - z próżnego.

- W 1939 roku, w czasie pierwszej Wigilii za niemieckiej okupacji, nastrój był fatalny, ale świąteczne stoły wyglądały podobnie jak przed wojną. Niemcy wprowadzili kartki, które uspokoiły sytuację - opowiada prof. Andrzej Chwalba, znany badacz dziejów Krakowa.

Rok później, po klęsce Francji, nastroje osiągnęły dno. Dużo gorsze było też zaopatrzenie. - Na kartki można było dostać produkty bardzo niskiej jakości, o wartości kalorycznej od 500 do 800 kilokalorii dziennie - opisuje profesor. Dorosły człowiek potrzebuje minimum 1500-1600 kcal dziennie. By jako tako zapełnić stoły, trzeba się było ratować. - Na co dzień popularne były poradniki: "Sto potraw z ziemniaka", "50 potraw z gołębi" czy "50 potraw z królika". Hitlerowskie władze pozwalały hodować ptactwo i króliki oraz kozy. Po drugie, na masową skalę uprawialiśmy warzywa -ogródki działkowe były wszędzie. Po trzecie, nielegalny handel. W mieście wieprzowinę zdobywało się spod lady. Rzeźnikowi groził za to Auschwitz, a nabywcy areszt i tortury, Niemcy robili naloty na masarnie... Ale Polak nie potrafił na dłuższą metę przeżyć bez schabowego - opowiada historyk.

Im reżim był surowszy, a braki na rynku bardziej dolegliwe, tym Polacy radzili sobie... lepiej. W 1942 i 1943 oficjalne zaopatrzenie nie wystarczało na realizację nędznych kartek, ale podziemie gospodarcze było już świetnie zorganizowane. Miastowi zaopatrywali się na wsi. Działały olbrzymie targowiska.

- Kupowało tam 20-30 tys. ludzi! Niemcy nie byli w stanie sprawdzić straganów, organizowali więc łapanki, otaczając cały plac targowy - opisuje prof. Chwalba.

Świąteczny karp? Ciężka sprawa. Często zastępowały go ryby złowione w Wiśle, Sole i innych małopolskich rzekach. Umyślni dostarczali je do Krakowa koleją lub furmankami.
Najlepsze zaopatrzenie na święta mieli robotnicy. Powiernicy kierujący fabrykami odebranymi Polakom i Żydom załatwiali wyprawki z mięsem i szynką. Najgorzej przędła inteligencja, ale i tu bywało różnie - profesorowie zamkniętych szkół wyższych przymierali głodem, a muzycy z Filharmonii GG jedli frykasy. Najtrudniej było wysiedlonym z całej Polski, którzy schronili się w Krakowie.

W 1944 trzeba było się podzielić biedą z tysiącami uciekinierów ze zburzonej stolicy.

Załatwienie czegokolwiek w 1945 roku -na pierwszy wigilijny stół po II wojnie - było równie trudne jak za okupacji. Nadal obowiązywały kartki, sytuację pogarszały nagminne grabieże ze strony tzw. maruderów z Armii Czerwonej i NKWD.

A w PRL? - Wigilijne stoły bywały pełne, ale za jaką cenę? - pyta prof. Chwalba. W latach 70. woził maluchem barany spod Limanowej. I zamrażał. Wszyscy mieli zamrażarki, by przechować załatwioną na lewo żywność.

"Roczniki Polityczne i Gospodarcze" PWN to kronika przegranej walki socjalizmu o to, by zapełnić stoły i żołądki. Jak mawiał Stefan Kisielewski, "system socjalistyczny to taki, w którym się bohatersko walczy z przeciwnościami nieznanymi w żadnym innym ustroju".

Święta 1950 zapowiadały się nędznie. Niespełna dwa miesiące przed Bożym Narodzeniem rząd ogłosił reformę pieniężną, która pozbawiła ludzi dwóch trzecich oszczędności. Dwa lata później wprowadził kartki na dania mięsne w barach i restauracjach, a potem na cukier, mydło i proszek do prania. Trwało to do stycznia 1953, gdy drastycznie wzrosły ceny.

Kartki na cukier wróciły w lipcu 1976. Po 1981 roku system reglamentacji objął: mięso, masło, kaszę, ryż, mąkę, olej, mydło, proszki, papier toaletowy, papierosy, alkohol, czekoladę, benzynę... W sumie więcej towarów niż za okupacji.

Rocznik PWN z 1984 roku donosił, że przed świętami 1983 "nastąpiła dostrzegalna poprawa zaopatrzenia w towary na kartki", z wyjątkiem czekolady (stąd "wyroby czekoladopodobne"). Trwale brakowało: kawy, herbaty, przypraw, cukierków, owoców cytrusowych. I trudno było cokolwiek kupić pod choinkę: "z powodu deficytu odzieży, pończoch, wyrobów dziewiarskich, artykułów trwałego użytku".

Kwitł najpierw handel nielegalny, zwany "spekulanctwem". Ale już od od 1986 roku prawie każdy reglamentowany towar można było kupić od ręki - po tzw. cenach umownych (czyli dwa, trzy razy drożej) w "sklepach komercyjnych". Na potęgę handlowano też samymi kartkami. Ich posiadanie nie gwarantowało jednak zakupu towaru. Trzeba było swoje odstać. Fotografia PAP sprzed wigilii 1985: puste haki w mięsnym i kolejka po horyzont.

Kolejkowy rekord świata padł w Nowej Hucie: ludzie stali 288 godzin.

Karp? Pracownicy części fabryk i instytucji dostawali go w ramach działalności socjalnej lub loterii. Reszta musiała się zadowolić sowieckim dorszem albo upolować rybę w ulicznych punktach sprzedaży.

Kolejki stały nawet nocą, choć w stanie wojennym było to zabronione (godzina policyjna). W annałach IPN jest historia mężczyzny, który w mroźną grudniową noc ukrył się przed patrolem w śmietniku przy drzwiach do rybnego.
Rok 1990. Pierwsza zima po wyborach czerwcowych. Inflacja 250 proc. Na bazarach, ulicach, placach kwitnie handel z łóżek polowych. Towar z "prywatnego importu", zwożony przez miliony przedsiębiorczych Polaków. Tak zaczynało wielu dzisiejszych milionerów.

Fotografia z Kleparza: starowinki w chustach pod obskurnym murkiem z tablicą: "Zakaz handlu mięsem, drobiem, nabiałem, czosnkiem, grzybami, nasionami". W rozwalonych pakach na ziemi: mięso, drób, nabiał, czosnek, grzyby...

1991. W Warszawie powstaje pierwszy zagraniczny supermarket - niemieckiej sieci Billa. Pierwszy krakowski McDonald's przyciąga młodych bardziej niż Wawel. Po karpia i cytrusy nadal stoją kolejki. Ale starcza dla wszystkich. Trzeba tylko mieć pieniądze.

ZBIGNIEW BARTUŚ

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski