Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Arkadiusz Głowacki jeszcze nie deklaruje, że to jego ostatni sezon w karierze

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Anna Kaczmarz
– Sam zorientowałem się, jak wygląda moja sytuacja. Nigdy nie uważałem, że jestem osobą, którą trzeba wyróżniać, traktować w jakiś szczególny sposób, dopieszczać. Myślę, że trener ma swój styl pracy. Ma swoje zasady, których się trzyma. Nie miał obowiązku rozmawiać ze mną, nie zrobił tego, ale ja nie mam o to żadnych pretensji – mówi o swojej obecnej pozycji w Wiśle Kraków, jej kapitan Arkadiusz Głowacki.

– W sobotę Wisła zapewniła sobie awans do pierwszej ósemki po sezonie zasadniczym. Odetchnął Pan z ulgą, że ten podstawowy cel na ten sezon został zrealizowany?
– Przyjąłem to ze spokojem, bo właśnie ten cel był najważniejszy. Po drodze mówiło się o ataku na pozycję, która gwarantuje europejskie puchary. Być może te ostatnie mecze w wykonaniu Wisły i remis z Sandecją nie zostały osiągnięte w najlepszym stylu, ale wciąż możemy liczyć na awans w tabeli. Optymistyczne podejście w drużynie jest. Tak naprawdę wszystko przed nami.

– Straty nie są za duże? Teoretycznie awans do pucharów może dać nawet czwarte miejsce, ale do Wisły Płock tracicie w tym momencie pięć punktów.
– Jest prosta droga, żeby realizować cele – trzeba wygrywać. Wiem, że strata nie jest w tym momencie mała, ale gra w finałowej ósemce nie jest łatwa. Przykłady z poprzednich lat pokazują, że jeśli nie trafi się z formą, również z mentalnym podejściem do meczów, to może być problem. Jeśli jednak ktoś podejdzie do tej ostatniej prostej w odpowiedni sposób, to może osiągnąć wiele. Przykład Wisły Płock pokazuje, że można doskoczyć do czołówki nawet w sytuacji, gdy nie jest się wymienianym w gronie faworytów.

– Żeby o tym myśleć, trzeba osiągnąć stabilizację formy. Tymczasem Wisła Kraków gra zrywami. Potrafiła zagrać świetny mecz z Legią w Warszawie, by później zanotować znacznie słabszy mecz z Lechem i bardzo słaby z Sandecją. Czy zatem przy takich wahaniach formy, można liczyć na walkę o miejsce choćby tuż za podium?
– Nie zapominajmy, że zimą został do klubu wprowadzony nowy projekt. Może warto dać tej drużynie, trenerom trochę czasu, żeby przyszły efekty. Tak jak wspomniałem wcześniej, podstawowe zadanie zostało wykonane, a teraz zacznie się już taka prawdziwa gra o konkretne cele. Władze klubu, trenerzy powtarzali, że gramy o europejskie puchary, więc myślę, że z oceną trzeba się wstrzymać do rundy finałowej. Po tych siedmiu meczach, które nas czekają przyjdzie pora na obiektywne oceny.

– Przynajmniej terminarz macie dobry. Z Legią i Lechem zagracie u siebie.
– To na pewno fajna sprawa dla kibiców, ale taki układ gier ma swoje dobre i złe strony. To są mecze, które elektryzują kibiców, stadion na pewno się zapełni. Są to jednak również spotkania, co pokazał mecz z Lechem, przed którymi niekoniecznie można dopisywać punkty przed pierwszym gwizdkiem. Życie pokazuje, że mecze wyjazdowe są dla nas trudniejsze. Pojedziemy do drużyn, które mają podobną liczbę punktów do nas. I o kolejne punkty będzie niezwykle trudno. Zapowiada się naprawdę gorący miesiąc. Do tej pory nie udało nam się chyba w żadnym spotkaniu na tyle zdominować przeciwnika, żebyśmy mogli stawiać się w roli pewnego faworyta przed jakimkolwiek spotkaniem. Wierzyć, że zaczniemy konsekwentnie zdobywać punkty, jednak trzeba.

– W poprzednim sezonie terminarz był teoretycznie łatwiejszy, a jednak runda finałowa była w wykonaniu Wisły bardzo słaba. Teraz kibice mogą liczyć na to, że nie skończy się na pięciu porażkach, jak przed rokiem?
– O ile mnie pamięć nie myli, to Jorge Valdano chyba mawiał, że futbol to stan ducha. Kiedy drużyna zaczyna dobrze funkcjonować, kiedy wszystko się układa, to można pokusić się o dobre wyniki. Kiedy coś zaczyna się zacinać, to pojawiają się wątpliwości i to doprowadza do tego, że nie ma pewności na boisku, podejmuje się na nim złe decyzje, albo podejmuje się je zbyt długo. Mam nadzieję, że naszej drużynie na tej ostatniej prostej uda się ułożyć wszystko w głowach w takich sposób, że pokażemy swoje maksymalne możliwości.

– A jaką rolę w tym wszystkim odegra Arkadiusz Głowacki? Pana rola w drużynie odkąd przyszedł do niej trener Joan Carrillo mocno się zmieniła. Miał Pan kontuzję w okresie przygotowawczym, ale później, gdy był Pan już zdrowy, nie odzyskał Pan miejsca w składzie.
– Myślę, że moja kontuzja nie miała tutaj najmniejszego znaczenia. Tak naprawdę zdałem sobie sprawę z tego, że w hierarchii stoperów znajduję się na dzisiaj gdzieś za… naszym kierownikiem drużyny Jarkiem Krzoską, gdy pojechaliśmy na mecz do Gdańska. Przed tym spotkaniem Zoran Arsenić nie trenował przez dziesięć dni. Zdołał wyjść dosłownie na ostatnie zajęcia przed spotkaniem z Lechią, a mimo to zagrał. Wtedy już wiedziałem wszystko. Później zaczął grać Fran Velez, który też nie trenował pół roku, a jednak u trenera jego akcje stoją wyżej niż moje. Każdy w takiej sytuacji zorientowałby się, że coś się kończy. Oczywiście nie mam o to żadnych pretensji, to jest normalna kolej rzeczy. Liczyłem się z tym, że tak może być. Klub musi promować zawodników, którzy mogą w przyszłości dostarczyć środków na kolejne sezony. Ja to rozumiem.

– Trener rozmawiał z Panem na ten temat? Jest Pan postacią wyjątkową w tym zespole, więc może szkoleniowiec nawet w dwóch zdaniach powinien Panu powiedzieć, że zmienia się pańska rola.
– Rozmowy nie było. Sam zorientowałem się, jak wygląda moja sytuacja. Nigdy nie uważałem, że jestem osobą, którą trzeba wyróżniać, traktować w jakiś szczególny sposób, dopieszczać. Myślę, że trener ma swój styl pracy. Ma swoje zasady, których się trzyma. Nie miał obowiązku rozmawiać ze mną, nie zrobił tego, ale ja nie mam o to żadnych pretensji.

– Wybiega Pan myślami do tego, co będzie za niecałe trzy miesiące?
– Kilka razy składałem już w przeszłości różne deklaracje na temat zakończenia kariery, a później zmieniałem zdanie. Dlatego powiedziałem sobie, że teraz takich deklaracji składał nie będę. Poczekam do momentu, kiedy już na sto procent będę wiedział, że to jest koniec. Staram się w jakimś stopniu do tego przygotować, ale to nigdy nie jest do końca możliwe. Gdy nieuchronnie zbliża się ta chwila, to nie jest najłatwiejsze zadanie, żeby sobie z tym wewnętrznie poradzić. Z drugiej strony życie nie składa się z samych dobrych chwil. Przychodzą takie momenty, kiedy trzeba iść dalej, znaleźć sobie nowe zajęcie i nowy sposób na życie. Wydaje mi się, że ja już taki sposób znalazłem. Będę prowadził akademię, w tym się będę spełniał. Będę mógł się temu poświęcić bardziej, bo teraz, gdy wciąż jestem zawodnikiem Wisły, brakuje czasami na to czasu.

– Do Akademii Futbolu z Głową jeszcze dojdziemy, ale nawiązując jeszcze do zbliżającego się końca sezonu, to może być dla Wisły szczególny moment, bo z klubem może się rozstać nie tylko Pan, ale również inni piłkarze, którzy pamiętają jeszcze czasy największej świetności „Białej Gwiazdy”.
– Jeszcze nie wiadomo. Może Rafał Boguski, Paweł Brożek, czy Patryk Małecki – bo o nich pewnie mówimy – będą grać dalej dla Wisły. Zobaczymy, jak się sytuacja potoczy, ale nawet jeśli tak by się stało, że wszyscy pożegnamy się z klubem, to przecież Wisła będzie trwała dalej. Nie da się grać wiecznie. Jeśli ktoś zejdzie ze sceny, to pojawią się następni piłkarze, z którymi kibice będą mogli się utożsamiać.

– Pańska akademia niedawno obchodziła pierwsze urodziny. Przez ten rok wyobrażenia, jak to miało funkcjonować, potwierdziły się w rzeczywistości?
– Prawda jest taka, że nawet nie wyobrażałem sobie, że prowadzenie akademii niesie ze sobą tyle pracy organizacyjnej. Bez pomocy innych osób nic by się nie udało. Po tym roku mogę jednak powiedzieć, że udało nam się znaleźć swoje miejsce w środowisku piłkarskim. Staramy się rozwijać. Dużym krokiem do przodu będzie na pewno budowa boisk dla dzieciaków, które będzie można zadaszyć na okres zimowy, tak żeby można było trenować przez cały rok. Szukaliśmy lokalizacji przez pół roku. Na razie nie chcę zdradzać szczegółów, ale jesteśmy blisko realizacji tego pomysłu. To jest w tym momencie nasz główny cel, bo pozwoli nam posiadać swój dom, miejsce, gdzie najlepsze dzieciaki będą mogły się rozwijać. Będziemy tam mogli prowadzić m.in. indywidualne zajęcia z tymi chłopcami, którzy rokują największe nadzieje.

– Przez ten rok dużo dzieci przybyło w akademii?
– Stale ich przybywa i to jest najbardziej optymistyczne w tym wszystkim. Gdy zaczynaliśmy, to zdarzały się zajęcia, na których było troje dzieci, później pięć. Wtedy zastanawiałem się, jak zorganizować grupy, czy rzeczywiście damy radę. Teraz wygląda to o wiele lepiej, grupy są coraz bardziej liczne, mają oddanych trenerów. Kiedy widzę, że dzieci chętnie wracają na kolejne zajęcia, to moja wiara, że to wszystko ma sens, jest coraz większa. Oczywiście napływ dzieci przychodzi falami. Najwięcej zapisów mamy w kwietniu, gdy robi się ciepło i po wakacjach.

– Odnajduje się Pan w roli trenera młodzieży? Po stresie, związanym z zawodową karierą piłkarza, stres w tej nowej roli jest mniejszy?
– Presja w takiej pracy jest inna, ale jest. Choćby związana z oczekiwaniami rodziców, które trzeba spełnić. Ja na razie nie prowadzę swojej grupy, pełnię raczej rolę takiego trenera koordynatora. Robię to w tym momencie bardziej dla siebie niż dlatego, że wymaga tego sytuacja. Mamy bowiem bardzo dobrych trenerów. Patrząc na to, jak oni pracują, sam mogę czerpać z tego inspirację dla siebie. Dopiero, gdy zakończę karierę piłkarską i będę mógł objąć swoją grupę, w pełni poznam smak pracy z młodzieżą. Dlatego bardzo zależy mi na tym, żebyśmy mieli te swoje boiska, żebyśmy mogli pracować w pełni komfortowych warunkach. W ogóle się jednak nie boję tej nowej roli, bo wydaje mi się, że to jest wdzięczna praca. Poświęcić się dla dzieciaków, to chyba dobry cel.

– Czyli nie boi się Pan przejścia na drugą stronę?
– Często się mówi, że piłkarz, gdy zakończy karierę, czuje się z tym źle. Czytałem wiele wywiadów z zawodnikami, którzy mówili, że ciężko znoszą życie po zawieszeniu butów na kołku. Jest też jednak druga strona medalu. Czytałem kiedyś taką rozmowę z Perem Mertesackerem z Arsenalu. Opowiadał o tym, że to, co widzi kibic, to gra, zwycięstwa, trofea, na pozór pełnia szczęścia. On mówił jednak również o tym, że zawodowa gra w piłkę wiąże się też z dużym stresem, poświęceniem, byciem cały czas pod ostrzałem mediów, kibiców. Nie każdy sobie z tym radzi. Prawda jest taka, że dotyczy to każdego zawodnika. Jednego bardziej, drugiego mniej. Wydaje mi się, że przez ponad dwadzieścia lat gry, gdy człowiek miał dobre, ale również przykre momenty, trzeba trochę przystopować. Cieszyć się trochę spokojniejszym życiem od tego pod ciągłym napięciem. Mam nadzieję, że tak to będzie wyglądało, gdy zejdę z boiska ostatni raz. Oczywiście życie zweryfikuje te moje wyobrażania, ale gdy powiem już ostatecznie, że to koniec, chciałbym przede wszystkim czuć spokój.

– Ma Pan plan, żeby pracować z młodzieżą. Na ławkę trenerską w seniorskim futbolu Pana nie ciągnie?
– Szczerze? Może kiedyś się to zmieni, ale na ten moment absolutnie nie chciałbym pracować z seniorami. Za dużo przeżyłem, za dużo widziałem, żeby w to wchodzić.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Arkadiusz Głowacki jeszcze nie deklaruje, że to jego ostatni sezon w karierze - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski