Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Grzegorz Kaliciak: Jeśli Wisła się utrzyma, będzie feta jak po mistrzostwie

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Wisła Kraków wciąż ma jeszcze szanse na utrzymanie w ekstraklasie, choć nie są one duże
Wisła Kraków wciąż ma jeszcze szanse na utrzymanie w ekstraklasie, choć nie są one duże Anna Kaczmarz
- Każdy, kto dobrze życzy Wiśle, musi wierzyć, że ta walka zakończy się pomyślnie do momentu, gdy będzie istniał choć cień szansy na utrzymanie - mówi Grzegorz Kaliciak, były piłkarz Wisły Kraków.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Jak to jest spaść z Wisłą Kraków z ekstraklasy? Pan przeżył to w 1994 roku, gdy tak naprawdę już przed sezonem można was było wymieniać jako kandydatów do spadku, bo klub nałożył dyskwalifikacje na wielu podstawowych zawodników po słynnym meczu z Legią Warszawa.
- Byłem wtedy bardzo młodym piłkarzem, nie miałem nawet dwudziestu lat. A jak człowiek jest młody, to wydaje mu się, że może wszystko i ja nadzieję, że do tragedii, czyli spadku nie dojdzie, miałem jeszcze przed startem sezonu. Później jednak rozpoczęły się rozgrywki, które zaczęły nas boleśnie weryfikować. Drużyna rzeczywiście była mocno odmłodzona ze wspomnianych powodów i stało się. Z tego, co pamiętam, już na kilka kolejek przed końcem nasz spadek był przesądzony.

- Po spadku nie było wam łatwo wrócić do ekstraklasy. Potrzebowaliście na to dwa sezony, co pokazuje, że gra na drugim froncie wcale nie musi okazać się tak łatwa jak się niektórym może wydawać.
- Oczywiście, że nie jest łatwo, ale w tamtym pierwszym sezonie po spadku nie awansowaliśmy nie dlatego, że byliśmy słabsi sportowo. Wszyscy myślę, że pamiętają, co się wtedy działo. W ówczesnym układzie nie mieliśmy szans na awans.

- Dzisiaj Wisła jest w bardzo trudnej sytuacji, ale wciąż ma szansę na utrzymanie. Pan wierzy w to, że jednak uda się uniknąć najgorszego?
- Każdy, kto dobrze życzy Wiśle, musi wierzyć, że ta walka zakończy się pomyślnie do momentu, gdy będzie istniał choć cień szansy na utrzymanie. Sytuacja rzeczywiście jest dramatyczna, ale walczyć trzeba do końca.

- Nie ma pan wrażenia, że ta sytuacja powstała w dużej mierze na własne życzenie poprzez złą politykę sportową Wisły?
- Na pewno sytuacja, gdy my spadaliśmy i teraz to są dwie zupełnie inne sprawy. Inne czasy, inni zawodnicy, inne pieniądze i możliwości. O wiele większe niż wtedy. Nie ma nawet co porównywać. Patrząc na to, co w Wiśle działo się przez ostatnie miesiące, jeszcze nawet jesienią czy w zimie, to widać, że zostały popełnione błędy. Dla mnie już zaskoczeniem, dziwną rzeczą była sprzedaż dwóch tak kluczowych zawodników w zimie jak Aschraf El Mahdioui i Yaw Yeboah. Nie wiem czy ich się dało zatrzymać czy nie. Nawet jeśli były zapisy w ich umowach, które tym piłkarzom ułatwiały odejście, to w klubie obowiązkiem było zadbać o to, żeby zastąpić ich graczami na zbliżonym poziomie. Tego nie zrobiono. Dzisiaj już wiemy np., że wydanie tak pokaźnej kwoty jak pół miliona euro na Enisa Fazlagicia nie przyniosło spodziewanych efektów. Każdy spodziewał, że to będzie zawodnik, który wejdzie z marszu do zespołu i będzie grał dobrze. Na razie jest z tym duży problem, a przez to problem w drugiej linii ma Wisła.

- Problem ma też w ataku. Pan występował w zespole „Białej Gwiazdy” m.in. w pierwszej linii. Nie sądzi pan, że to dość kuriozalna sytuacja, że Zdenek Ondrasek, który miał być jedynie uzupełnieniem kadry, dzisiaj jest napastnikiem numer jeden?
- Popatrzmy na cały sezon. Każdy miał nadzieję, że skoro przychodzi do Wisły piłkarz z takim CV jak Jan Kliment, to on również w Krakowie pokaże jakość. Dzisiaj już wiemy, że zawiódł. Więcej spodziewaliśmy się również wszyscy po Felicio Brown Forbesie, który ostatecznie i tak odszedł. A co do Ondraska, to gdy przychodził do Wisły, miałem taką dość ożywioną dyskusję z jednym z kolegów, który cieszył się z jego powrotu. Ja już wtedy miałem duże wątpliwości czy to jest piłkarz, który w znaczący sposób pomoże Wiśle w jej sytuacji. Od momentu jego odejścia do Dallas naprawdę minęło kilka lat i to jest już dzisiaj zupełnie inny zawodnik. Ja temu chłopakowi nie odmawiam chęci. Widać nawet po jego mimice, że on bardzo chce pomóc Wiśle, gra niezwykle ambitnie. No, ale to już nie to, a drużyna potrzebuje dzisiaj skutecznego napastnika, który będzie po prostu dawał gole i punkty.

- Wisła zatraciła umiejętność wygrywania. Oczywiście można zasłaniać się pechem, dużą liczbą słupków, poprzeczek, błędów sędziowskich, ale też drużyna sama w wielu spotkaniach nie potrafiła sobie pomóc. Zagrać nawet nieco brzydziej, a z wyrachowaniem, skuteczniej. Jak pan sądzi, dlaczego tak się dzieje?
- Nie wiem gdzie tkwi dokładna przyczyna takiej sytuacji, ale wiem, że takie mecze jak z Górnikiem Łęczna czy Stalą Mielec na swoim stadionie Wisła po prostu powinna wygrywać. Z Lechem Poznań uciekły dwa punkty przez błąd sędziego. Wiemy, że statystyki pokazują, że Wisła jest najbardziej poszkodowaną drużyną przez arbitrów w tym sezonie. Tego już jednak nie zmienimy, a zasłaniać się tym również nie można, bo to piłkarze powinni wyszarpać z tych wszystkich meczów, które do tej pory rozegrali, raptem cztery punkty więcej i dzisiaj byliby praktycznie utrzymani.

- Wisła jest bardzo nieskuteczna. Skoro w ostatnim meczu z Jagiellonią jej piłkarze nie potrafili skierować piłki do pustej bramki nawet z kilku metrów, to jak można mówić poważnie o szansach na utrzymanie? A żeby realnie myśleć o utrzymaniu, to trzeba wygrać dwa mecze.
- W tym momencie dochodzimy do tego, że całą narrację o futbolu buduje wynik. Wyobraźmy sobie, że Gruszkowski jednak trafia z tych trzech metrów w meczu z Jagiellonią, Wisła wygrywa 1:0. Przecież odbiór, opis tego meczu byłby zupełnie inny. Można wiele mówić o pięknie futbolu, o filozofii gry, ale prawda jest brutalna, na końcu liczy się wynik, wynik i jeszcze raz wynik. I w tym miejscu można pewnie wskazać w tym sezonie przynajmniej kilka meczów Wisły, po których wszyscy mówili, że drużyna ładnie zagrała, było widowisko, ale punktów od tego nie przybyło. To ja już wolę chyba, żeby na drużynę spadała fala krytyki za fatalny styl, ale w tabeli przybywało regularnie po trzy punkty. Bo tego Wiśle najbardziej brakuje. Jak jesteś w środku tabeli, to można grymasić, że drużyna gra w stylu do d…, ale jak bronisz się przed spadkiem, to liczą się tylko liczby, punkty. I nieważne jak je zdobędziesz.

- Przed drużyną Jerzego Brzęczka w najbliższej kolejce wyjazd do Radomiaka, który ostatnio skompromitował się swoim występem w meczu z Zagłębiem Lubin, przegrywając 1:6. Jakiego meczu pan się spodziewa w najbliższą niedzielę?
- Trudno mi powiedzieć jak ten mecz będzie wyglądał, bo już w tym sezonie tyle razy wszyscy mówiliśmy przed spotkaniami Wisły, że będzie ciężko, ale na pewno dadzą radę. A później rady nie dawali… Może w jakimś stopniu szansą Wisły jest to, co dzieje się w Radomiaku, gdzie po akcji z trenerem Banasikiem pół Polski było zdziwione, a drugie pół zszokowane. Dla mnie Radomiak jest niewiadomą w tym meczu. Nie mam pojęcia czy znów zagrają tak jak z Zagłębiem Lubin czy jednak będą w stanie się zmobilizować. Sytuacja jest jednak jasna, trzeba w dwóch najbliższych meczach zdobyć sześć punktów i liczyć na to, że ktoś inny się potknie. Szczęście Wisły jest takie, że Zagłębie zagra z Rakowem i Lechem. Nikt w tych meczach nie odpuści, nikt im za darmo punktów nie da.

- Gdyby Wisła jednak spadła, jak widzi pan jej przyszłość? To byłoby duże tąpnięcie, biorąc uwagę choćby zapowiedzi, jakie czyniono przed startem obecnego sezonu.
- Dzisiaj chyba nawet w klubie nie do końca wiedzą jak to będzie wyglądało choćby jeśli chodzi o kształt kadry na sezon już w I lidze. Nie znam zapisów w kontraktach zawodników. Nie wiemy też jak wyglądałaby tak naprawdę sytuacja finansowa klubu.

- Prezes Dawid Błaszczykowski mówił kilka tygodni temu, że budżet byłby skalkulowany na poziomie obecnej czołówki I ligi.
- Jeśli tak, to i tak byłoby bardzo ciężko. Jeśli udałoby się wrócić po roku, to byłby wielki sukces całego klubu. Po spadku nie spodziewam się, żeby zostali najlepsi piłkarze, klub zresztą będzie musiał sprzedawać. Nie będzie tak wysokich kwot z tytułu praw telewizyjnych. I coś mi się zdaje, że znów będzie trzeba liczyć przede wszystkim na kibiców…

- Ci ostatni na razie stoją murem za drużyną. Na ostatnim meczu z Jagiellonią było ponad 18 tysięcy widzów, dopingowali z całych sił przez całe spotkanie, a po ostatnim gwizdku dali drużynie jeszcze dodatkowe wsparcie. Nie w każdym klubie przy takich wynikach, nawet w ostatnim czasie, tak to wyglądało. Jak pan to skomentuje?
- Co tutaj dużo gadać - to są kibice Wisły Kraków! Nie wiem czy w Polsce znajdziemy jeszcze takich. Wyobraźmy sobie, co by się działo np. w Warszawie, gdyby Legia była dzisiaj w takiej sytuacji jak Wisła… Chyba wyglądałoby to jednak troszeczkę inaczej. W wielu klubach po porażkach już by było rozbieranie zawodników, gwizdy, wyzwiska, a tutaj poszło to w zupełnie inną stronę. I tych kibiców byłoby mnie osobiście najbardziej żal, gdyby jednak ostatecznie doszło do najgorszego. Ale może tak jednak nie będzie. Może tak się to wszystko poukłada, że mecz z Wartą Poznań będzie tym, który zadecyduje o wszystkim, na stadion przyjdzie komplet widzów, a jak Wisła po tym wszystkim, co ją spotkało w tym sezonie, jednak się utrzyma w ekstraklasie, to będzie pewnie taka feta jak wtedy, gdy zdobywaliśmy mistrzostwo Polski.

- Nawet zakładając ten optymistyczny scenariusz, zgodzi się pan, że w Wiśle będą musieli bardzo nisko pochylić się nad polityką sportową klubu? Nad tym, żeby poukładać to wreszcie w taki sposób jak należy.
- Nie znam się na zarządzaniu klubem. Mogę tylko przyglądać się temu wszystkiemu z boku i mieć swoje przemyślenia. Latem przyszedł nowy dyrektor sportowy Tomasz Pasieczny. Pomyślałem wtedy, że zaczyna się to układać w jakiś sensowny sposób. Minęło parę miesięcy i Pasiecznego w Wiśle już nie ma. Z klubu wychodziły dziwne komunikaty. Odnoszę wrażenie, że za dużo w Wiśle jest chaosu.

- Jerzy Brzęczek jako nie tylko trener, ale również osoba odpowiedzialna za transfery - taki model panu się podoba?
- Taki model może się sprawdzić. Jeśli w klubie jest dyrektor sportowy, to musi nadawać na tych samych falach, co trener. Jeśli jest inaczej, to wcześniej czy później dojdzie do zderzenia. I najczęściej w takiej sytuacji zwalniany jest trener. Kuba Wierzchowski, gdy kiedyś mieliśmy w Wiśle słabszą serię, stwierdził, że nas i tak nie wywalą, bo przecież nie zatrudnią w nasze miejsce jezuitów… I tak to działa. W przypadku Jerzego Brzęczka wygląda to jednak trochę inaczej. Każdy inny pewnie przy takich wynikach - jak by liga się nie zakończyła - straciłby pracę. Broni go jednak, że przejął drużynę w takim momencie, gdy trudno było już coś więcej, szerzej zrobić. To jednak jest mimo wszystko bardzo dobry trener, który moim zdaniem nie przez przypadek został selekcjonerem i z kadrą odniósł sukces awansując na mistrzostwa Europy. Jeśli zatem od nowego sezonu - bez względu na to czy będzie ekstraklasa czy I liga - jego kompetencje w klubie się zwiększą, to przynajmniej będzie wiadomo kto bierze na siebie odpowiedzialność.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Grzegorz Kaliciak: Jeśli Wisła się utrzyma, będzie feta jak po mistrzostwie - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski