Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła się pali!

Redakcja
Analizy prowadzone po powodzi wykazały, że gdyby doszło do katastrof budowlanych na kilkudziesięciu największych zaporach w Polsce, trzeba byłoby natychmiast ewakuować pół miliona ludzi, a prawie 100 tysięcy poniosłoby śmierć Wokół królowej polskich rzek znowu zrobiło się gorąco. To przez czysty przypadek powódź sprzed trzech lat większe szkody wyrządziła w zachodniej Polsce, dlatego oczy decydentów zwrócone są właśnie tam. Statystyka kilkuset lat pokazuje, że katastrofalne wezbrania wód w dorzeczu Wisły zdarzają się prawie dwukrotnie częściej niż na Odrze. Graniczna rzeka doczekała się jednak Programu Odra 2006 i, co ważniejsze, finansów koniecznych do jego realizacji. Remontowane są wały przeciwpowodziowe, oddaje się do użytku zbiorniki retencyjne i poldery, Odra ma szansę w ciągu kilku najbliższych lat stać się szlakiem żeglownym łączącym Śląsk, a przez Noteć resztę kraju, z wodnymi arteriami śródlądzia całej Europy.

ADAM MOLENDA

ADAM MOLENDA

Analizy prowadzone po powodzi wykazały, że gdyby doszło do katastrof budowlanych na kilkudziesięciu największych zaporach w Polsce, trzeba byłoby natychmiast ewakuować pół miliona ludzi, a prawie 100 tysięcy poniosłoby śmierć

Wokół królowej polskich rzek znowu zrobiło się gorąco. To przez czysty przypadek powódź sprzed trzech lat większe szkody wyrządziła w zachodniej Polsce, dlatego oczy decydentów zwrócone są właśnie tam. Statystyka kilkuset lat pokazuje, że katastrofalne wezbrania wód w dorzeczu Wisły zdarzają się prawie dwukrotnie częściej niż na Odrze. Graniczna rzeka doczekała się jednak Programu Odra 2006 i, co ważniejsze, finansów koniecznych do jego realizacji. Remontowane są wały przeciwpowodziowe, oddaje się do użytku zbiorniki retencyjne i poldery, Odra ma szansę w ciągu kilku najbliższych lat stać się szlakiem żeglownym łączącym Śląsk, a przez Noteć resztę kraju, z wodnymi arteriami śródlądzia całej Europy.
Wisła jest przy tych wszystkich poczynaniach jakby od macochy. Nikt już nie wierzy, że newralgiczny z punktu widzenia ochrony Krakowa przed powodzią zbiornik w Świnnej Porębie doczeka się zakończenia budowy w ciągu najbliższych dziesięciu lat. W dorzeczu górnej Wisły nie powstają ani duże, ani mniejsze tamy, pozwalające gromadzić wodę, zaś osławiony już program małej retencji _od lat pozostaje tylko na papierze.
 Szanse na sensowną gospodarkę wodną od Baraniej Góry po Sandomierz zawisły ostatnio pod znakiem zapytania wobec rządowej decyzji poparcia budowy stopnia wodnego w Nieszawie - Ciechocinku na dolnej Wiśle. Wiadomo że ta, budząca sprzeciw ekonomistów i przyrodników inwestycja, na wiele lat zwiąże wszystkie środki
budżetowe przeznaczone na urządzenia hydrotechniczne w Polsce. Skrytykowana została, o czym pisaliśmy niedawno, przez wszystkie liczące się gremia Unii Europejskiej, które przy okazji odmówiły jej współfinansowania.
 W marcu bieżącego roku podczas II Światowego Forum Wody w Hadze, gdzie na pomyśle grodzenia dolnej Wisły nie pozostawiono suchej nitki, jedyny przedstawiciel polskich ochroniarzy przyrody, Jacek Bożek mówił tak:
 - Pozytywnym, choć odosobnionym przykładem korzystnych zmian w Polsce jest podpisanie przez krakowskich naukowców, tamtejszą Okręgową Dyrekcję Gospodarki Wodnej oraz organizacje proekologiczne porozumienia, dotyczącego działań przeciwpowodziowych na górnej Wiśle.
 Spotkanie, o którym mowa, odbyło się dwa i pół roku temu. Od tego czasu sporo zrobiono, zwłaszcza w kwestii... teorii. Powstał projekt podwyższenia wałów Wisły w Krakowie, który zresztą jest w stadium realizacji, opracowano _Strategię rozwoju dorzecza górnej Wisły,
wiosną zaś ogłoszony został dokument pod nazwą Model

kompleksowej ochrony

przed powodzią obszaru górnej Wisły.
 Wszystkim tym opracowaniom, najbardziej wszechstronnym w dziejach gospodarki wodnej Małopolski, grozi, niestety, los "półkowników". Trudno nie odnieść wrażenia, że południowa część kraju, a pośrednio cały obszar zlewni górnej Wisły, może pozostać niedoinwestowany na skutek... lobbingu polityków z północy.
 - Myślę, że Wisła powinna być traktowana kompleksowo i że źle się stało, iż wygrywają interesy lokalnych grup nacisku, jak w przypadku Nieszawy - stwierdza Zbigniew Bugaj, szef krakowskiego Biura Terenowego ds. Usuwania Skutków Powodzi przy Radzie Ministrów. - Trudno ukrywać, że brakuje środków finansowych na tak szczegółowe opracowanie programu działania dla całej Wisły, jaki ma już Odra. To z kolei uniemożliwia pozyskanie funduszów pomocowych.
 Inwestowanie w zaporę poniżej Włocławka to, jakkolwiek na sprawę patrzeć, zawracanie Wisły kijem, tym bardziej że wielu specjalistów uważa, iż wymusi to budowę dalszych kilku tam na Pomorzu. W krajach nowoczesnych, takich jak Szwajcaria, Francja czy Hiszpania, gdzie retencjuje się ponad połowę rocznego przepływu rzek, zapory zbudowano głównie w terenach podgórskich. Tam przegradza się cieki prawie od źródeł, z wielkim pożytkiem nie tylko dla ochrony przeciwpowodziowej, ale także energetyki i celów konsumpcyjnych. Budowle hydrotechniczne mają śluzy służące uprawianiu żeglugi, zarówno zarobkowej, jak turystycznej oraz przepławki dla ryb, co ma za zadanie zachowanie biologicznego bogactwa wód. Skuteczny system oczyszczalni ścieków zapobiega przemienianiu się akwenów w szamba.
 Zasada jest racjonalnie prosta - zapory i poldery, czyli tereny przeznaczone do zalania podczas katastrofalnych wezbrań, buduje się jak najbliżej źródeł, gdyż tylko to jest uzasadnione, przede wszystkim ekonomicznie.
 Oczywiście i na Zachodzie popełniano błędy. Dziś nie wiadomo, co zrobić z Kaskadą Renu, niezdolną do zapobiegania powodziom, której utrzymanie jest niezwykle kosztowne. W Szwecji, gdzie elektryczność w połowie pochodzi z energii wód, parlament zakazał budowy dalszych zapór. Francuzi

likwidują zapory

na Loarze, zaś Amerykanie na wielu rzekach, zwłaszcza górskich.
 Działające w porozumieniu z zachodnimi polskie grupy ekologiczne nie chcą słyszeć o wznoszeniu tam. Mało trafia im do przekonania argument, że nasz kraj retencjuje zaledwie
6 procent przepływu wody, podczas gdy jej średnie zużycie na jednego Polaka jest... trzykrotnie większe niż na Francuza, Niemca czy Włocha. Oznacza to, że mało gromadzimy i mnóstwo marnujemy. No i trujemy niemiłosiernie. To żenujące, że u progu trzeciego tysiąclecia Małopolanie nie tylko nie piją wody z Wisły, ale się w niej także nie kąpią.
 Jeśliby oceniać stuletnie dokonania hydrotechniczne na "królowej" przed Krakowem, trzeba by powiedzieć, że zawsze robione były na łapu-capu. Zawsze też asumpt do inwestycji spowodowany był popowodziowym strachem. Kiedy na pięć lat przed drugą wojną Soła zmiotła ludzkie sadyby w swoim dolnym biegu, wzniesiono zaporę w Porąbce. Oczywiście nie było środków na śluzy, co położyło kres flisactwu na rzece i spowodowało wzrost cen drewna z leśnych latyfundiów żywieckich Habsburgów. Po powodzi z 1958 roku stało się jasne, że Porąbka ma zbyt małą zdolność retencyjną i rozpoczęto budowę tamy w Tresnej. Jeszcze na początku lat siedemdziesiątych woda w Jeziorze Żywieckim miała I klasę czystości i obozy harcerskie brały ją do zup i na kompoty.
 Potem zaczęła się psuć i tutaj, i w zbiorniku goczałkowickim, skąd Wisłę czerpał dla siebie Górny Śląsk. W efekcie na Sole poniżej Porąbki powstał zbiornik w Czańcu, bez żadnej praktycznie zdolności retencyjnej, służący za to jako ujęcie wody pitnej dla Katowic, Chorzowa i innych miast.
 Gdy podejmowano decyzję o budowie stopni wodnych na Wiśle pomiędzy Oświęcimiem a Krakowem, wiadomo było, że powodzi nie zatrzymają. Chodziło o spowolnienie nurtu, podmywającego krakowskie mosty oraz umożliwienie żeglugi barkom, które jeszcze wtedy woziły węgiel. Dziś poza nielicznymi jednostkami krakowskiej firmy Aneks _po górnej Wiśle nie pływa prawie nic. Na początku tego lata przy boi naprzeciw Wawelu stanął żaglowy jachcik, ale szybko zniknął, pewno ze względu na szczupłość "_akwenu" i jego zanieczyszczenie. Jeśliby nawet ktoś z Warszawy czy Sandomierza chciał się wybrać po piasek do żwirowni w Gromcu, nie dałby rady przepłynąć przez śluzę stopnia wodnego Przewóz, gdzie jest za płytko.
 Powódź sprzed trzech lat pokazała, jaka jest

mizeria zabezpieczeń

przeciwpowodziowych. Wisła przelała się wierzchem zapory w Goczałkowicach, niewiele brakowało, żeby tak samo stało się na Kaskadzie Soły. Skawa płynęła nieokiełznana, nie remontowane od czasów ck Austrii wały przeciekały i o mało co woda popłynęłaby Alejami do śródmieścia Krakowa.
 Analizy prowadzone po powodzi wykazały, że gdyby doszło do katastrof budowlanych na kilkudziesięciu największych zaporach w Polsce, trzeba byłoby natychmiast ewakuować pół miliona ludzi, a prawie 100 tysięcy poniosłoby śmierć. Systematyczna kontrola prowadzona od tego czasu przez Główny Urząd Nadzoru Budowlanego w Warszawie wskazała niebezpieczeństwa także na górnej Wiśle. Zagrożona była pierwsza od źródeł zapora, w Wiśle - Czarnem, która zresztą najwcześniej doczekała się remontu. Katastrofą groził stopień wodny w Łączanach oraz Kanał Skawińsko-Łączański.
 - I tutaj niebezpieczeństwo zostało opanowane - mówi Tadeusz Reszka z oddziału krakowskiego IMGW w Dobczycach, zajmującego się nadzorem nad budowlami hydrotechnicznymi. - Intensywne roboty prowadzone były już w zeszłym roku. Niedawna ocena techniczna kanału wykazała, że jego stan jest obecnie dobry.
 Wbrew plotkom, nic nie zagraża obiektom Kaskady Soły.
 - Wszystkie trzy zapory są monitorowane za pomocą urządzeń elektronicznych - stwierdza Mariusz Drzyżdrzyk, kierownik Inspektoratu Eksploatacji Wód w Żywcu. - Gdyby działo się coś niedobrego w postaci przecieków, pęknięć budowli czy też ich przechylania się, zostalibyśmy natychmiast ostrzeżeni.
 Danuta Kossobudzka, rzeczniczka GUNB, nie chce ujawnić pełnej treści najnowszej analizy stanu polskich urządzeń hydrotechnicznych, tłumacząc to następująco:
 - Dokument ten zostanie za kilka tygodni przedstawiony Komitetowi Ekonomicznemu Rady Ministrów i chyba lepiej, żeby opinia publiczna poznała go jednocześnie z odpowiednimi decyzjami rządu. Mogę powiedzieć, że wprawdzie stan bezpieczeństwa budowli wodnych ulega poprawie, to ciągle w niewystarczającym, w stosunku do potrzeb, zakresie. Urządzenia są stare, połowa z nich ma więcej niż pół wieku, zbyt mało prowadzi się remontów, nadal też nie zakończono usuwania skutków ostatniej powodzi.
 W Małopolsce stan koryt cieków wodnych

jest fatalny,

nie udało się nawet przywrócić im "świetności" sprzed 1997 roku. Zaawansowanie robót w ramach Programu odbudowy i modernizacji, które miały być zakończone w przyszłym roku, ocenia się na mniej więcej jedną... trzecią.
 Prawdziwym skandalem jest wspomniana już, wstrzymana budowa zbiornika w Świnnej Porębie, trwająca od kilkunastu lat. Akwen ów, oprócz zdolności zmniejszania fali powodziowej w Krakowie o kilkadziesiąt centymetrów, ma stanowić również rezerwę wody dla Górnego Śląska. Trudno nie porównywać zasadności budowy "Świnnej Poręby" z "Nieszawą". Wielofunkcyjność pierwszego zbiornika jest oczywista. Niektórzy fachowcy twierdzą, iż zaporę we Włocławku można ratować znacznie tańszym kosztem niż grodząc Wisłę poniżej. Na dokończenie zbiornika w Świnnej Porębie trzeba wydać znacznie mniej niż na budzącą kontrowersje Nieszawę.
 Pod Wawelem jeszcze jedna inwestycja jest pilnie niezbędna.
 - Nalegamy na rozpoczęcie budowy kanału ulgi _dla Wisły w Krakowie - mówi prof. Maciej Maciejewski z IMGW, ekspert w dziedzinie nadzwyczajnych zagrożeń środowiska oraz szef zespołu autorskiego, którego dziełem jest _Model kompleksowej ochrony przed powodzią obszaru górnej Wisły. - Pierwszy projekt tak zwanego Kanału Krakowskiego powstał już przed wiekiem i okazuje się, że rozsądek kolejnych władz miasta sprawił, że rezerwowano tereny pod jego wykonanie. Dziś są to obszary bardzo cenne dla biznesu, więc pojawiają się głosy, by je zabudować. Ostatnio ktoś przedstawił koncepcję, by kanał owszem, wykonać, ale zwężony do... 6 metrów. Pomysł jest bez sensu, bowiem w razie zagrożenia powinna tędy popłynąć połowa wody niesionej przez Wisłę.
 Przed Krakowem wyznaczono tereny zalewowe, czyli tzw. poldery o łącznej, potencjalnej pojemności 34 mln metrów sześciennych wody. Niezbędne są tam pewne inwestycje, które również trzeba podjąć jak najprędzej.
 Szacuje się, że w dorzeczu górnej Wisły

można byłoby zatrzymać

około 30 procent rocznego przepływu wody. W połączeniu z poczynaniami w dziedzinie ochrony środowiska mogłaby to być woda czysta, wykorzystywana wszechstronnie także przez bardziej na północ położone obszary kraju. Nowe zdolności retencyjne zapewniłyby także bezpieczeństwo przeciwpowodziowe Warszawie, Kujawom, Pomorzu Wschodniemu i Warmii. Zbiornik w Nieszawie byłby niepotrzebny, tak samo jak zapora we Włocławku, skąd można byłoby usunąć i zneutralizować trujące osady denne, grożące katastrofą.
 Niedawno wykonana ekspertyza pozwoliła stwierdzić, że w dorzeczu górnej Wisły ciągle istnieje około 200 miejsc, gdzie mogłyby powstać zbiorniki wodne, niektóre - na Wisłoce czy Sanie - bardzo duże. Na wielu tamach mogłyby pracować elektrownie wodne, jako alternatywa dla energetyki jądrowej.
 Przez wiele dziesięcioleci plany inwestycyjne torpedowane były przez lokalne protesty. Dzisiaj, po szokujących doświadczeniach powodziowych oraz w nadziei na miejsca pracy i turystów, przyzwolenie społeczne jest powszechne. Wiele gmin wręcz domaga się wznoszenia budowli hydrotechnicznych, na które... nie ma funduszów. Projektanci rysują wprawdzie niektóre z tych obiektów, ale bez większych nadziei na budowę w perspektywie jednego pokolenia.
 Szkoda, że w sytuacji, kiedy także w tej dziedzinie pracuje się na zasadzie krótkiej kołdry, zwycięża ten region, którego lobby jest silniejsze. Bo kompleksowej polityki w dziedzinie gospodarki wodnej dalej jakoś trudno się dopatrzyć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski