Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wizy i dewizy

Redakcja
Tadeusz Serczyk: Z bliska

   Wkrótce prezydent złoży wizytę roboczą w Waszyngtonie. Nie ma czasu na długie debaty, ale dwie sprawy zostaną na pewno poruszone. Zniesienie wiz dla Polaków i aspekty ekonomiczne polskiego udziału w operacji irackiej. Jedna jest emocjonalna, inna ekonomiczna. Ta druga jest ważniejsza i, co w polityce bardzo się liczy, realniejsza. Trzeba się na niej skoncentrować. Nie zarobimy tyle na Iraku, ile moglibyśmy. Nie możemy jednak do tej wyprawy dopłacać. Teraz jest (spóźniona) okazja, żeby to jasno powiedzieć.
   Zacznijmy jednak od wiz. Od lat Polacy koczują pod konsulatem USA, modląc się o przychylność urzędnika, niekiedy podobno nawet datkiem wspierając te modły. Nie wiem, jak jest naprawdę, ale stężenie pogłosek, że jak się da, to się dostanie, jest zbyt duże, żeby można je przypisać wyłącznie plotkom. Zgodnie z zasadami gospodarki rynkowej: tam, gdzie popyt znacznie przewyższa podaż, pojawiają się drogi okrężne. Otrzymanie wizy to dopiero początek, nie koniec perypetii. Minuty prawdy następują na lotnisku w Nowym Jorku czy Chicago. Tam można usłyszeć "no", złączyć rączki w celu nałożenia kajdanków i powrócić do ojczyzny następnym samolotem. Bez wyjaśnień, bez przeprosin, bez zwrotu pieniędzy.
   Amerykanie tłumaczą, że Polacy nagminnie przedłużają pobyty, pracują na czarno. Teraz doszedł jeszcze argument, że zagrażają bezpieczeństwu USA. Nie wiem, jakim cudem, bo rodacy mogą najwyżej przemycać pół litra w nogawce, a nie bombę, ale temat ten jest dzisiaj tam modny, więc lepiej nie dyskutować. Wizy możemy sobie na razie odpuścić. Amerykanie, trzęsący się o swoje bezpieczeństwo, nic nie zmienią. Naciskać jednak trzeba. Dlatego, żeby uzyskać coś gdzie indziej, w sferze znacznie od wiz ważniejszej. Chodzi o - nazwijmy to umownie - pieniądze za Irak.
   Trochę późno się do tego zabieramy, choć mam wielką nadzieję, że to właśnie czynimy. Kiedy komuś na czymś bardzo zależy, trzeba brać z góry. A przynajmniej zawierać takie umowy, żeby kontrahent nie mógł się z nich wykręcić. Jeśli się najpierw robi, a potem drapie w głowę, co z tego można uzyskać, skutki są znacznie mniejsze. Nic nie ma jednak za darmo. Można wziąć więcej lub mniej. W obecnej sytuacji finansowej państwa polskiego nawet niewiele znaczy sporo.
   Turcja za włączenie się do koalicji antysaddamowskiej miała obiecane 27 miliardów dolarów, chciała 90 miliardów, ale parlament, chyba takiej jakości jak nasz, odrzucił ofertę. Kto kiedykolwiek był w Turcji, wie, co oznaczałyby dla niej te pieniądze. Przepadły, choć za minimalne gesty przychylności Turcja dostanie jednak 5 miliardów dolarów. Ot, taki prezent doceniający koleżeńską uprzejmość.
   Nam nikt niczego nie obiecał, sami też o nic nie wystąpiliśmy. Płacimy na swój udział w koalicji ze swojej kieszeni, Amerykanie dają zaopatrzenie. Służymy tam więc za wikt, bo opierunek mamy też chyba własny. Walczymy o wolność waszą i naszą, płacimy za nich i za siebie.
   Teraz trzeba to zmienić. Jest późno, bardzo późno, ale jeszcze nie zamknięto wszystkich kas. Wizyta prezydenta to okazja do tego, żeby porozmawiać o zasadach i szczegółach. To talk numbers, jak powiadają Amerykanie. Odmowa zniesienia wiz wzmacnia naszą rękę w sprawach irackiego biznesu. Amerykanie są twardymi partnerami, nie rozczulają się nad mięczakami, ale mają też pewne wbudowane poczucie sprawiedliwości. Trzeba to wykorzystać.
   Oczywiście wszystko musi być odpowiednio sformułowane i opakowane. Pamiętam, jak na początku naszego przełomu pisywałem przemówienia najważniejszej podówczas osobie. Kiedyś użył on takiej formuły: Polska nie żąda redukcji zadłużenia zagranicznego dlatego, że jest biedna, bo inni są biedniejsi. Chcemy redukcji długów, ponieważ uważamy za zasadne i sprawiedliwe, żeby Zachód uczestniczył w kosztach demontażu komunizmu. Teza została łyknięta, bo trafiła w ich mentalność i sposób rozumowania. Oba długi, wobec rządów i banków komercyjnych, zostały zmniejszone o połowę. Pewnie, że nie w wyniku jednego przemówienia, ale jednak...
   Teraz Polska może pomóc Amerykanom w Iraku i przy okazji bardzo pomóc sobie. Możemy np. wystąpić z powołaniem nowej UNRRA. Tak po II wojnie nazwano program pomocy dla zrujnowanej Europy (United Nations Relief and Rehabilitation Administration). Dzięki programowi Europa stanęła na nogi, USA pozbyły się nadwyżek produkcyjnych i są na kontynencie europejskim do dzisiaj.
   Teraz można utworzyć ARRA (Allied Relief and Rehabilitation Administration) dla Iraku. Polska mogłaby dać doń ludzi i towar, np. cukier, tekstylia, sprzęt domowy. Potrafimy zamiatać po wojnie, bo przeżyliśmy wszystkie większe. Amerykanie na swoim terytorium miały tylko jedną, a i to domową. Za 10 miliardów dolarów można Irak uspokoić ekonomicznie i społecznie. Wtedy powstaną warunki do robienia tam prozachodniej polityki.
   Amerykanie mogą też przewietrzyć swoje arsenały, oddając nam za darmo, albo za symboliczną opłatę, broń, której przechowanie kosztuje. Bazy w Polsce wydają się przesądzone. Należy się też nam zwrot kosztów wyprawy do Iraku i premia za sukces. Mniej więcej tyle, ile dostała Turcja. Trzeba powiedzieć Amerykanom, że jeszcze poczekamy na wizy, ale dewizy muszą być natychmiast. Powinni to zrozumieć.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski