Płk Krzysztof Dido, doświadczony pilot z 8. Bazy Lotnictwa Transportowego w Balicach, ma za sobą czterdzieści misji w ramach „Akcji Serce”. Pierwszy lot po organy do przeszczepu wykonał w 1990 roku, jeszcze na samolocie An-26. Ale mimo upływu czasu za każdym razem przeżywa to tak samo mocno. Dlaczego? Jego ojciec też miał przeszczepione serce. Operację udało się przeprowadzić dopiero za czwartym razem... Stąd wie, że w przypadku transportu organów liczy się każda minuta, zwłaszcza gdy pacjent leży już na stole. A rodzina modli się o cud.
Płk Dido mówi tak: - Czy się wiezie na pokładzie serce, płuca czy cement luzem, w kwestii pilotażu nie różni się to niczym. Ale w przypadku transportu organów człowiek wie, że mogą uratować komuś życie. I są emocje, chociaż, oczywiście, trzyma się je na wodzy. Musimy latać przede wszystkim bezpiecznie.
Czas to życie
- Mamy świadomość, że jedno życie się skończyło, ale drugie może się zacząć na nowo - dodaje kpt. Zbigniew Rosół, inny pilot z Balic, który ma na koncie prawie 30 misji w ramach „Akcji Serce”. Szczególnie przeżywa te, podczas których transportuje się serce. Bo to tak, jakby wieźć na pokładzie symbol życia.
Przez całą dobę jednostka w Balicach przygotowana jest do tego, by wysłać samolot na każde lotnisko w Polsce. Za dnia i w dni powszednie żołnierze są w jednostce. Nocami i w weekendy członkowie wyznaczonej załogi dyżurują pod telefonami. Na lotnisku mogą pojawić się w ciągu godziny, po upływie kolejnej są już zwykle w powietrzu. Bo nie tylko płk Dido zdaje sobie sprawę, że w tym przypadku liczy się czas.
- Zasługi wojskowych dla polskiej transplantologii są nieocenione. Są gotowi do pomocy przez całą dobę, za darmo, mogą latać na lotniska zamknięte dla samolotów cywilnych. A to ważne, bo na przeszczepienie pobranego od dawcy serca mamy cztery, góra pięć godzin - mówi wprost dr n. med. Karol Wierzbicki, kierownik zespołu przeszczepowego w Krakowskim Szpitalu Specjalistycznym im. Jana Pawła II. I dodaje: - To musi być akcja błyskawiczna. W przypadku lotu po serce do Szczecina trzeba jeszcze doliczyć czas na dojazd 60 kilometrów do szpitala i z powrotem, bo lotnisko znajduje się w Goleniowie.
Ekipy transplantologów przyjeżdżają na lotnisko do Balic karetkami, zarówno z Krakowa, jak i Zabrza. Kiedyś samochód z załogą pilotowały na lotnisko radiowozy.
Mija 30 lat, odkąd żołnierze Sił Powietrznych zaangażowali się w „Akcję Serce”, czyli transport organów do przeszczepu.
Pomysł prof. Religi
To prof. Religa poprosił w 1985 r. szefa Sztabu Generalnego o pomoc w dostarczeniu serca ze Szczecina dla pacjenta, który oczekiwał na przeszczep w ówczesnej Klinice Kardiochirurgii Wojewódzkiego Ośrodka Kardiologicznego w Zabrzu. Po raz pierwszy określenia „Akcja Serce” użyto w 1988 r., kiedy podpisano umowę o współpracy pomiędzy wojskiem a ośrodkami transplantacyjnymi. Obecnie obowiązującą sygnowali ministrowie obrony i zdrowia.
- Początkowo loty odbywały się jako misje ratownicze. Załogi startowały w godzinach nocnych, wracały do baz późnym rankiem. Podczas postoju na lotniskach, gdy lekarze udawali się do szpitali, nie mogły opuszczać samolotów. Misje, składające się z kilku lotów, odbywały się często w trudnych warunkach atmosferycznych, w nocy, przy niskiej podstawie chmur, w deszczu czy nawet oblodzeniu - opowiada ppłk Artur Goławski z Dowództwa Generalnego.
Zdarzały się również wyloty do Austrii, Niemiec, Czech i Rosji po specjalistyczny sprzęt do przeszczepów serca dla klinik lub po lekarzy-konsultantów. Przewożono także polskich lekarzy mających wykonać pilne operacje kardiologiczne w państwach ościennych.
W latach 90. lotnicy z całej Polski, transportując organy, spędzali w powietrzu 150-200 godzin rocznie. Ale w latach 2010-2013 już tylko po ok. 35 godzin. Dlaczego? Był to efekt spadku liczby przeszczepów, spowodowany nagonką na transplantologa Mirosława G., dokonaną m.in. przez ówczesnego ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobrę.
Na szczęście w tym roku misji było już 11, lotnicy Sił Powietrznych spędzili w powietrzu 50 godzin.
Balice mają swój wkład
Spory wkład w „Akcję Serce” mają lotnicy z podkrakowskich Balic. Tylko w tym roku siedem akcji, a podczas nich łącznie ponad 27 godzin spędzonych w powietrzu. Z płyty lotniska pod Krakowem pięć razy podrywały się samoloty CASA C-295M, a dwa razy mniejsze M-28B.
W 2014 r. odbyło się 17 misji, trwały łącznie ponad 60 i pół godziny lotów, w większości wykonywanych przez CASY. A co zrobili dla transplantologii przez ostatnie trzy dekady - trudno nawet oszacować.
Lotnicy z Balic latają nie tylko z lekarzami z krakowskiej placówki, ale też ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu.
Ręka w reklamówce
Misja, która najbardziej zapadła płk. Dido w pamięć? - Lekarz przywozi na lotnisko karetką pacjenta z odciętą ręką, która leży obłożona lodem w reklamówce, i mówi: „Proszę pokwitować odbiór towaru”… Nie pokwitowałem. Zapakowaliśmy karetkę na pokład i polecieliśmy - śmieje się płk Dido. A kpt. Rosół zapamiętał, że wiele lat temu na misjach „Akcji Serce” spędził dwie noce z kolei.
Jak przyznaje kpt. Maciej Nojek, rzecznik balickich wojskowych, udział w „Akcji Serce” to dla nich nobilitacja. Ale też szansa na szkolenie.
Obchody rocznicy współpracy lotników z kardiochirurgami zaplanowano w Warszawie na czwartek. Wówczas przypada 30. rocznica pierwszego w Polsce udanego przeszczepu serca. W Zabrzu dokonał go nieżyjący już prof. Zbigniew Religa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?