Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wkręceni w rowery. Efekty ich pracy widać na Tour de France

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Grzegorz Dziadowiec pierwszy rower rozebrał i zmodyfikował, gdy miał dziewięć lat
Grzegorz Dziadowiec pierwszy rower rozebrał i zmodyfikował, gdy miał dziewięć lat Wojciech Matusik
Rafał Majka, Michał Kwiatkowski oraz cała czołówka polskich kolarzy startują na rowerach, które serwisuje i przygotowuje im krakowska firma Veloart. Stworzył ją i rozkręcił Grzegorz Dziadowiec. I nie zwalnia. Niedawno została otwarta filia w Warszawie.

Stworzyłem takie miejsce, w którym sam chciałbym być obsłużony - uśmiecha się Grzegorz Dziadowiec. Jesteśmy w krakowskiej siedzibie Veloart. Lokalizacja jak firma - nietypowa. Daleko od centrum, na Woli Duchackiej, w ukrytym w ogrodzie budynku, na pierwszy rzut oka przypominającym duży garaż. Ale w środku: Francja-elegancja. To ani sklep, ani serwis. To raczej coś w stylu ekskluzywnego salonu mody ślubnej, tylko zamiast sukni i dodatków są rowery i części. Przymiarki też trwają długo, a rozmowy o oczekiwaniach klienta prowadzi się przy kawie na eleganckiej kanapie, stojącej w centrum studia. Zbudują tu każdy rower. Od holenderskiej damki przez profesjonalne rowery szosowe po kolekcjonerskie cacka.

Siodło ze skóry krokodyla

Ekscentryczne zamówienia? Zdarzają się.
- Jeden z naszych klientów, który był, może nawet ciągle jest fanem Lance'a Armstronga, szukał roweru, którym mógłby jeździć po mieście - opowiada Dziadowiec. - Wysłałem mu 17 różnych propozycji ram. Z nich wybrał akurat tę, która została zbudowana w dwóch egzemplarzach przez małą amerykańską manufakturę specjalnie na zamówienie Armstronga. Jednego roweru Amerykanin używał, drugi przeznaczył na aukcję. Rama była wykonana ze stali ręcznie polerowanej, do tego było siodło ze skóry krokodyla itd., itp. Od razu zadzwoniłem do klienta i mówię, że może być problem. "Grzegorz - powiedział - przecież wiesz, że to jeszcze bardziej mnie zmotywowało do tego, żeby ten rower mieć". Napisałem do producenta, czy jest w stanie wykonać trzeci egzemplarz. Nie wiem jak, ale się udało. Za 15 tys. dolarów.

Pozycjonowanie klienta

My razem z Grzegorzem zbudujemy rower na Tour de France. No, oczywiście wirtualnie, siedząc na tej wygodnej kanapie.
- Ile mamy do wydania?
- Nie ma limitu.
- O, to są nasze ulubione projekty - śmieje się Grzegorz.

Cały proces zacząłby się w pomieszczeniu za szklanymi drzwiami, które w firmie nazywają laboratorium. Tu każdy klient przechodzi sesję doboru ramy i pozycji na rowerze; nie mówimy tylko o zawodowcach, ale również o zwykłych użytkownikach dwóch kółek, marzących np. o dizajnerskim unikacie. Diabeł tkwi w szczegółach, nawet najmniejszych. Za ich wynajdywanie odpowiada specjalna maszyna, odzwierciedlająca każdy rozmiar i geometrię dostępnych na rynku ram, kilka komputerów i - last but not least - fizjoterapeuta Jarosław Dymek. Badanie trwa trzy-cztery godziny. Na ich podstawie selekcjonuje się ofertę i przedstawia klientowi kilka, kilkanaście ram, czyli serca roweru, do wyboru.

- Każdy człowiek ma możliwość zakupu sprzętu, jakiego używają zawodowcy. Można mieć rower jak Majka, Kwiatkowski, czy Contador. Wszystko jest kwestią ceny - wyjaśnia Dziadowiec. - A sama kwestia doboru ramy, pozycji jest absolutnie kluczowa. W każdym sklepie rowerowym powinien być taki system, a do tej pory jest to robione trochę na oko. Potem zgłaszają się do nas ludzie z kupionymi już rowerami, chcąc coś w nich udoskonalić, i mówią: to była okazja życia. A po chwili okazuje się, że rama jest za mała albo za duża.

Za taką karbonową do naszego roweru trzeba wydać od 15 do 25 tys. zł.

Najważniejszy etap mamy za sobą. Teraz koła, też karbonowe. 14 tys. za komplet, a potrzebne są przynajmniej dwa, bo inne są na płaskie odcinki (takie z wysokim, stożkowym profilem obręczy, bardziej sztywne i aerodynamiczne), a inne na górskie etapy (lżejsze, z niskim profilem). Można też kupić karbonowe koła za 24 tys., robione ręcznie w Niemczech. Stanowią monolit, nie ma możliwości centrowania. Takie cacko.

Osprzęt. Ostatnio najbardziej popularny jest taki z napędem elektrycznym. Nie ma linek do przerzutek, tylko naciska się guzik i gotowe. Jedyne 10-12 tys. Do tego mostek, kierownica, siodło. We wszystkim uwzględniane są parametry, które pochodzą z robionych na początku pomiarów. W przypadku kierownicy możemy wybierać rodzaj ugięcia, szerokość, kształt. A za 1400 zł można mieć siodło na zamówienie, dopasowane do guzów kulszowych.

Hm, 60 tys. mogłoby nie wystarczyć, ale wtedy mówilibyśmy już o zbytku. Dziadowiec średnią wartość rowerów jadących w TdF szacuje na 30-40 tys. zł za sztukę. Szkopuł w tym, że każdy kolarz ma do dyspozycji więcej niż jeden egzemplarz.

- Takie zamówienie to jednak czysta teoria, bo zawodnicy jeżdżą w grupach sponsorowanych przez konkretnych producentów i konkretne marki, więc akurat w ich przypadku wybór komponentów jest mocno zawężony - wyjaśnia Grzegorz. - Do nas przychodzą, żeby zoptymalizować rower i zoptymalizować pozycję, czyli popracować nad ergonomią, biomechaniką i ustawieniem.

Czasem chodzi o korektę mierzoną w milimetrach.

Podczas rozmowy do studia wchodzi Tomasz Marczyński, świeżo upieczony mistrz Polski. Ekipa Veloart pomagała mu na trasie podczas mistrzostw, zresztą nie tylko jemu, bo również Michałowi Kwiatkowskiemu. Marczyński akurat trenował, wpadł na kawę i przy okazji chciał obgadać kilka rzeczy. - Proszę koniecznie napisać, że połowa moich sukcesów to ich zasługa - rzuca w przelocie.

Dziadowiec: - Nie przeceniałbym naszej roli. Świadczymy tylko określone usługi, a te wspaniałe wyniki z ostatniego czasu, by wspomnieć mistrzostwo świata "Kwiato" czy wygrane etapy Rafała Majki na ubiegłorocznym Tour de France, to jest wyłącznie zasługa tych chłopaków. My im jesteśmy w stanie pomóc w pewnych niuansach. W ramach tuningu możemy na przykład zmienić łożyska w piastach na ceramiczne, które są bardziej żywotne i mają mniejsze opory toczenia. W ten sposób można zyskać trochę watów.

Watów, bo dziś na kolarzy patrzy się w taki sposób, ile mocy są w stanie wygenerować. Wyraża się to w watach na kilogram masy, kolarza i roweru łącznie. W TdF minimalna dopuszczalna waga roweru to 6,8 kg. Choć można by stworzyć taki, który ważyłby 5,0.

Olimpijski medal

Grzegorz Dziadowiec. Rocznik 1983. W branży, można powiedzieć, od dziecka. Nie tylko dlatego, że w wieku dziewięciu lat rozebrał i zaczął modyfikować pierwszy rower, taki z supermarketu. Mechanikiem polskiej kadry w kolarstwie górskim został, mając raptem 17 lat.

- To był przypadek - wspomina. - Reprezentacja borykała się wtedy z dużymi problemami technicznymi, poprzedni mechanik zrezygnował z pracy. Ja byłem wtedy jeszcze zawodnikiem, ale moi koledzy, którzy byli blisko reprezentacji, powiedzieli: "Słuchajcie, jest taki Grzesiek, który coś tam dłubie przy rowerach". A mnie to zawsze strasznie rajcowało. I tak się zaczęło, choć gdyby nie wsparcie rodziców i to, że szkoła szła mi na rękę, to matury chybabym nie zdał. W czwartej klasie byłem prawie cały czas w rozjazdach.

Opłacało się, bo sukcesy z czasem przyszły. I to wielkie. Największy to srebrny medal Mai Włoszczowskiej na igrzyskach w Pekinie w 2008 r. Potem Dziadowiec przez trzy lata był dyrektorem sportowym w zespole CCC Polkowice.
Veloart (velo - po francusku rower) chodziło za nim długo. Słowo klucz to bikefiting, czyli właśnie dopasowywanie roweru i pozycji.

- W USA ten nurt zaczął być popularny już pod koniec lat 90. W Europie nieco później, choć jednym z naszych wzorów był londyński CycleFit. Dziś współpracujemy, traktują nas jak partnerów - opowiada Dziadowiec. - U nas spotkały się dwie idee: z jednej strony była chęć profesjonalnej pomocy naszym zawodnikom i zawodniczkom, a z drugiej - zapewnienie amatorom usług i produktów dostępnych do tej pory dla zawodowców.

Wstrzelili się nieźle. Boom na kolarstwo, rowery w ogóle, trwa. Klienci są różni. Czasem zawodnicy, czasem ambitni sportowcy amatorzy, potrzebujący dobrego szosowego roweru do startów w triathlonie albo profesjonalnego sprzętu do zawodów MTB, czasem gadżeciarze. Interes się kręci. W maju otworzyli studio w Warszawie, na Bielanach. Przy okazji razem z kawiarnią. - Nie chciałem powielić takiej standardowej drogi, że jak ktoś był mechanikiem w kadrze, to potem po prostu otwiera swój sklep rowerowy. Zresztą ja nie jestem handlowcem, nie znoszę handlu. Wymyśliłem więc to sobie inaczej - tłumaczy Grzegorz. - Pomysł na miejscówkę w stolicy wziął się stąd, że po pierwsze, nie było tam do tej pory takiego studia, a po drugie, choć jesteśmy firmą krakowską, to większość klientów mamy z Warszawy. Ich obsługa zaczynała być już kłopotliwa.
Ma tyle obowiązków, rodzinnych również, że sam na rowerze jeździ coraz mniej.

- Z pracy i do pracy, na więcej nie mam czasu - śmieje się. - Ale całkiem niedawno kupiłem sobie rower. Zupełnie przez przypadek wpadł mi w ręce egzemplarz Serotty, nieistniejącej już amerykańskiej marki, która jako pierwsza zaczęła zajmować się bikefitingiem. Stalowa rama, z elementami karbonowymi. Moje marzenie. I samo przyszło. Projekt modyfikacji jest już gotowy - ekscytuje się.

Może teraz znajdzie na niego trochę czasu. W końcu część klientów chwilowo ma z głowy. Akurat startują w Tour de France.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski