Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wkurzeni na kraj

Redakcja
Fot. Adam Golec
Fot. Adam Golec
Na początku lat osiemdziesiątych działały w Krakowie prawie wyłącznie grupy inspirujące się tradycyjnym rockiem. Jedną z nich był Kontakt, prowadzony przez gitarzystę Krzysztofa Grażyńskiego. Większość członków zespołu stanowili jego koledzy z bloków przy ulicy Francesco Nullo. Kiedy w pewnym momencie zabrakło perkusisty, na jednej z prób pojawił się Artur Hajdasz, syn Józefa Hajdasza, perkusisty sławnej grupy Break-out. Nie dość, że walił w bębny jak szalony, to jeszcze wyglądał inaczej: sterczące włosy, czarna skórzana kurtka, podarte dżinsy. Był jednym z pierwszych krakowskich punków - do Kontaktu przeszedł prosto z własnego Safety Blades, który właśnie zakończył działalność. Osobowość Hajdasza zdominowała resztę zespołu - Grażyński zmodyfikował sposób gry na gitarze i dostosował się do dynamicznego tempa nadawanego przez perkusistę. Zmieniono również nazwę - Kontakt przerodził się w Exhumację.

Fot. Adam Golec

To chyba możliwe tylko w Polsce - zespół Made In Poland doczekał się wydania wymarzonej płyty dopiero dwadzieścia lat po przygotowaniu na nią materiału. W międzyczasie zdążył rozpaść się, reaktywować i zamienić w legendę rodzimego undergroundu.

Mimo agresywnej muzyki i prowokacyjnej nazwy, członkowie grupy byli spokojnymi nastolatkami. Opiekowali się nimi rodzice Grażyńskiego, a próby odbywały się salce VII LO przy Grzegórzeckiej. Tam nagrali kasetę demo, dzięki której zakwalifikowali się na odbywający się w klubie "Rotunda" przegląd młodych zespołów - "Open Rock".
Ponieważ rok wcześniej na festiwalu zagrały czołowe punkowe kapele z Warszawy - Deuter i TZN Xenna, do Krakowa zjechał prawdziwy tłum młodych rebeliantów. Członkowie Exhumacji przygotowali dla nich ekspresyjne show, przyjęte szalonym tańcem pogo. Wrażenie popsuł Hilczer, który przyszedł nazajutrz do "Rotundy" ubrany w... zwykłą marynarkę i spodnie.
- Ja byłem punkiem z krwi i kości - podkreśla Artur Hajdasz. - Tak samo Krzysiek, chociaż miał pacyfistyczne poglądy. Jedynie "Rozzy" był fanem hard rocka i Black Sabbath. Stąd zresztą jego przezwisko - od Ozzy`ego Osbourne`a.
Jury "Open Rocka" doceniło występ Exhumacji, w efekcie czego zespół zakwalifikował się na festiwal rockowy w Jarocinie. Tam już muzykom nie poszło tak dobrze - wystąpili po południu, w pełnym słońcu, przy słabym nagłośnieniu.
Po powrocie Exhumacja zmieniła miejsce prób - na salę w krakowskim Domu Kolejarza. To okazało się jej gwoździem do trumny. W listopadzie 1983 roku grupę wydelegowano na przegląd zespołów... "Kolejarskie Rytmy" w Zbąszynku. Ponieważ trzeba było podczas występu wykonać jedną piosenkę dotyczącą kolei, Exhumacja zagrała jakiś punkowy numer z wymyślonym na poczekaniu tekstem o tym, że jedzie pociąg, ucina ręce i nogi, a krew bryzga na ściany. Ponieważ wszystkiemu przy-słuchiwali się kolejowi oficjele, grupa dostała zakaz grania w Domu Kolejarzu. To był jej koniec.
Wszystko na odwrót
Grażyński i Hajdasz chodzili w tym czasie do szkoły muzycznej przy Basztowej. Niestety, nauczyciele nie docenili ich zaangażowania w punkową subkulturę i za ekstrawagancki wygląd skreślili chłopaków z listy uczniów. Być może dlatego ci postanowili reaktywować zespół. Tym razem ojciec Grażyńskiego załatwił muzykom salę do grania w Domu Kultury Zakładów Sodowych "Solvay". Wtedy chłopcy zaprosili do współpracy kolegę - Piotra Pawłowskiego.
- Grałem przedtem w duecie Deja Vu z Mateuszem Jaroszem - wspomina basista. - On nauczył mnie oszczędnego podejścia do instrumentu. Robiliśmy już wówczas nową falę, która, jak na owe czasy, brzmiała zaskakująco dobrze. Postanowiłem więc przenieść swe doświadczenia do Exhumacji.
Nowy repertuar grupy rodził się na próbach. Muzyka z czasem zaczęła znacznie odbiegać od punkowego schematu - utwory stawały się wolniejsze i cięższe.
- Punk zrobił się wtedy zbyt radykalny - wyjaśnia Hajdasz. - Trzeba było grać strasznie szybko, co mnie, jako perkusiście, wogóle nie odpowiadało. Dlatego chciałem zmienić nasz styl.
Młodzi muzycy dotarli wówczas do płyt angielskich zespołów Joy Division i The Cure, których muzykę określano terminem "zimna fala". Kryły się pod nim chłodnie dźwięki gitar uzupełnione hipnotycznymi partiami sekcji rytmicznej i ponurym głosem wokalisty.
- Słuchaliśmy tych zespołów, ale nigdy nie zakładaliśmy, że będziemy grali, tak jak oni - wyjaśnia Pawłowski. - Dla mnie odkryciem w ich muzyce było to, że basista może być bardziej kreatywny. To była rewolucja w nagrywaniu muzyki. Bas i perkusja zostały wyeksponowane, a wokal i gitara cofnięte w tył - czyli dokładnie na odwrót niż dotychczas. Postanowiliśmy wykorzystać ten pomysł - i w pe- wien sposób staliśmy się pre- kursorami nowego brzmienia w Polsce.
Duże znaczenie miały teksty nowych piosenek - pisali je Hilczer i Pawłowski.
- Nie przyjmowaliśmy założenia, że skoro nasza nowa muzyka jest ponura, to teksty też powinny być ponure - wyjaśnia ten drugi. - Chcieliśmy śpiewać o tym, co dzieje się tu i teraz. Trzy najważniejsze teksty, które przyniosłem dla zespołu, "Ja myślę", "Oto wasz program" i "Papier z pieczątką", powstały szybko, z wkurzenia na ten kraj. Komuna dotknęła boleśnie mnie i moich bliskich. Ale starałem się przekazać swoje emocje w uniwersalny sposób - dlatego teksty te przetrwały do dzisiaj.
Sensacja z Galicji
Zmiana wykonywanej muzyki zmusiła grupę do zmiany nazwy. Zajął się tym Tomek Słoń, wówczas młody dziennikarz muzyczny, dzisiaj szef działu muzycznego portalu Interia, który został menedżerem zespołu. Przygotował kilkanaście propozycji, z których wspólnie wybrano najciekawszą - Made In Poland.
Ponieważ Słoń miał znajomości w branży, o krakowskiej formacji, zrobiło się głośno w mediach, mimo, że... nie zagrała jeszcze żadnego koncertu.
- Tomek podchodził do menedżerowania w nieco inny sposób niż wszyscy: nie załatwiał nam występów, ale robił świetny PR - śmieje się Pawłowski. - To dzięki niemu najważniejsi dziennikarze tamtych czasów - Marek Wiernik i Roman Rogowiecki - napisali o Made In Poland artykuły, w których nazwali nas "sensacją z Galicji". Kiedy to przeczytaliśmy, doznaliśmy szoku. Poczuliśmy ogromną odpowiedzialność za ten wystawiony nam in blanco kredyt zaufania. Postanowiliśmy więc nie zawieść zaufania krytyków i słuchaczy.
Kiedy Słoń załatwił chłopakom sesję nagraniową w studiu Akademickiego Radia Politechniki Krakowskiej, grupa zarejestrowała sześć utworów, dzięki którym zakwalifikowała się na festiwal w Jarocinie.
- Trochę obawialiśmy się, jak przyjmą nas dawni fani Exhumacji - śmieje się Hajdasz. - Wiedzieliśmy, że część punkowców może potraktować zmianę muzyki i nazwy jako zdradę. Kiedy byliśmy już w Jarocinie z przerażeniem obserwowaliśmy, jak obrzucają błotem Republikę, za to, że się sprzedała, bo jest grana w radiu. Ale nasz koncert odbył się bez problemów - a był to pierwszy publiczny występ Made In Poland.
Nie bez znaczenia okazał się image chłopaków - przeważnie ubierali się na czarno, w kurtki lub płaszcze, nosili obcisłe spodnie-rurki i ekstrawagancko nastroszone czupryny.
- Estetyka ubioru sama wychodzi z człowieka - podkreśla Hajdasz. - Ponieważ muzycznie nadą-żaliśmy za tym, co dzieje się na świecie, reszta przyszła naturalnie. Bo fajnie jest jednocześnie dobrze grać i dobrze wyglądać.
- Z tego, co pamiętam, nie musieliśmy się specjalnie przebierać - występowaliśmy w tym, w czym chodziliśmy na co dzień - dodaje Pawłowski. - To prawda, że Artur był z nas najbardziej czuły na punkcie wizerunku zespołu. Ja za bardzo nie myślałem o tym. On nas nakierowywał.
Sukces koncertów Made In Poland w Jarocinie - w 1984 i 1985 roku - sprawił, że do Słonia zgłosiło się trzech chłopaków, którzy chcieli poprowadzić fan-club zespołu. Jednym z nich był Łukasz Czuj, dzisiaj znany reżyser teatralny. Po dokonaniu drobnej wpłaty, wielbiciele grupy dostawali kserowany informator, zdjęcia oraz plakietki - wszystko robione w domowy sposób. Do Made In Poland pisali młodzi ludzie nie tylko z całej Polski, ale nawet z "bratnich" krajów - ZSRR i Czechosłowacji.
Sukcesy sprawiły, że grupa zaczęła przygotowywać materiał na swój debiutancki album - "Martwy kabaret".
- Zanieśliśmy teksty i zręby utworów naszemu wydawcy - Klubowi Płytowemu prowadzonemu przez magazyn "Razem" - wspomina Pawłowski. - Niestety, wkrótce przekazano nam przez Tomka, że krążek się nie ukaże. Moim zdaniem wydawca przestraszył się tekstów - obawiał się, że po wytłoczeniu płyt cenzura każe mu przeznaczyć wszystkie na przemiał.
To niepowodzenie wywołało rozprzężenie w zespole. Narastający od początku konflikt między Hajdaszem a Hilczerem zakończył się dramatycznym odejściem tego ostatniego tuż po koncercie w warszawskim "Remoncie" na początku 1986 roku.
Ten sam duch
"Martwy kabaret" ukazał się dopiero pod koniec 2008 roku. Do jego wydania doprowadził Sławek Pakos, szef wytwórni W Moich Oczach, która podjęła się opublikowania nagrań wszystkich najważniejszych zespołów polskiej nowej fali z lat 80. Na albumie znalazł się zestaw nagrań Made In Poland zarejestrowanych podczas festiwali w Jarocinie i Poznaniu oraz w studiu Radia Nowinki. Płyta trafiła świetnie w swój czas. Zespół właśnie się reaktywował i rozpoczął działalność koncertową. Filarami grupy są obecnie Pawłowski i Hajdasz (który przejął obowiązki wokalisty), a wspomagają ich Sławek Leniart z Agressivy 69 i Sławek Ciesielski z Republiki (na koncertach). Zespół nagrał zestaw premierowych piosenek na swą nową płytę - "Future Time" - która ukaże się 13 marca.
- Każdy, kto słuchał nas w latach 80., odnajdzie w nowym materiale tego samego ducha - podkreśla Hajdasz. - Nadal między nami jest ta sama chemia.
Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski