Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władysław Hasior - artysta, który nie dbał o siebie, lecz o swoją sztukę

Marek Lubaś-Harny
Ludzie. 14 lipca, 17 lat temu, zmarł Władysław Hasior - wybitny i kontrowersyjny twórca związany z Zakopanem. Awantura o jedną z jego rzeźb wybuchła 10 lat po śmierci artysty. Chodziło o Organy na Snozce

17 lat po śmierci Władysław Hasior przestaje być powoli twórcą „kontrowersyjnym”. Jako artysta jest już raczej klasykiem, posiadającym trwałe miejsce w historii sztuki polskiej, choć jego dzieła nadal jednym podobają się bardziej, innym mniej, a jeszcze innym nie podobają się w ogóle.

Ucichły też chyba głosy tych, którzy chcieli twórczość Hasiora skazać na zapomnienie z powodów niemających związku ze sztuką, bo kiedyś podał rękę Jerzemu Urbanowi, a przede wszystkim w latach 60. na zamówienie ówczesnych rządzących wykonał pomnik poświęcony „utrwalaczom” władzy ludowej. Hasiora na zapomnienie skazać się nie da.

Z nędzy do Paryża

Wielu mniej zorientowanych sądzi, że Hasior pochodził z Zakopanego, bo tutaj znalazł swoją życiową przystań. W rzeczywistości urodził się w Nowym Sączu, młode lata spędził w niedostatku. Po latach często wspominał, że był jak Janko Muzykant. Chłopak z rozbitej rodziny, wyrzucony z domu przez ojczyma, miał mimo wszystko więcej szczęścia niż bohater noweli Sienkiewicza. Znaleźli się życzliwi ludzie, którzy wysłali go do Zakopanego, do liceum Kena-ra, wyposażyli na drogę, a i w następnych latach wspomagali jak mogli ubogiego ucznia, a potem studenta ASP w Warszawie. Możemy się o tym dowiedzieć m.in. z książki Ireny Styczyńskiej i Antoniego Kroha „Nowosądecki rodowód Hasiora”:

„Władek po wojnie żył w wielkiej biedzie. Roznosił po domach bułki od piekarza Migacza i z tych groszy się utrzymywał. Zobaczyła go kiedyś z tymi bułkami na Maślanym Rynku Maria Butscher, nauczycielka i harcerka. A Maria to był człowiek, który przez całe życie komuś pomagał. To ona wyciągnęła go z nędzy i wysłała do szkół.”

W książce przytoczony jest także fragment listu, jaki Hasior wysłał do Marii Butscher: „Proszę Druhny, dziękuję za paczki świąteczne. Pasztet wieprzowy zjadłem pierwszego dnia, bo bałem się, że się zepsuje”. Później, kiedy studiował rzeźbę na ASP w Warszawie u profesora Mariana Wnuka, dobrzy ludzie nadal wspomagali go, wysyłając paczki żywnościowe i coś z ubrania. W stolicy prędko poznano się na jego talencie. Załatwiono stypendium rządu francuskiego, wysłano do Paryża.

W Paryżu Władysław Hasior jakiś czas spędził w słynnej szkole rzeźby Ossipa Zadkine’a, wielkiego kubisty. Zadkine napisze później do André Malraux, wówczas ministra kultury Francji: „Ośmielam się zwrócić Pańską uwagę na młodego rzeźbiarza polskiego. Bez wątpienia zostanie jednym z najważniejszych twórców sztuki polskiej”.

W PRL nie wszyscy podzielali tę opinię. Ówczesnym urzędnikom jego twórczość wydawała się dziwaczna, niezrozumiała, nieprzypominająca niczego, do czego byli przyzwyczajeni. I jeśli mimo wszystko Hasior był przez nich uznawany, a nawet oficjalnie chwalony, to tylko dzięki uznaniu, jakie zdobył za granicą. Zawistni koledzy z kolei zarzucali mu wtórność i bezkrytyczne zapatrzenie na modne nowinki z zagranicy.

Pop-art podhalański

Na Zachodzie zresztą też nie dopuszczano myśli, by artysta z Polski mógł być twórcą naprawdę oryginalnym. Nazywano go tam „najzdolniejszym uczniem Rauschenberga i Warhola”. Niby pochwała, ale jakże protekcjonalna i niesprawiedliwa. Nawet jeśli Hasior mógł ulegać wpływom ojców pop-artu, to przecież szybko znalazł własną, niepowtarzalną ścieżkę.

Niestety, stare schematy mają długie życie. W roku 2014 otwarto w Międzynarodowym Centrum Sztuki w Krakowie wystawę w ramach „przypominania” czy też „odkrywania” Hasiora „na nowo”. I jak ją nazwano? Oczywiście „Hasior - polski Rauschenberg”. A przecież, jeśli przyjrzeć się dziełom obu artystów, niewiele w nich wspólnego. To prawda, że obaj uprawiali (między innymi) asamblaż, czyli komponowali swe dzieła z przedmiotów codziennego użytku, często z odpadków, „symbolicznych śmieci”. Ale to wszystko. Zresztą, Rauschenberg też asamblażu nie wymyślił. Wcześniej eksperymentowali w ten sposób inni, choćby Picasso, a twórcą samego terminu jest Francuz Jean Dubuffet.

Poza tym poprzednikom technika ta służyła raczej do zabawy (Marcel Duchamp np. wystawił autentyczny pisuar i nazwał go „Fontanna”). Asamblaże Hasiora są dramatyczne, niekiedy przerażające (wystarczy choćby przypomnieć laleczki przyszpilone w maszynach do szycia, czy Chrystusa przebitego nożami). Hasior zresztą prac Rauschenberga (rzeczywiście nieco wcześniejszych, ale nie za bardzo) nie znał. Protestował też za życia przeciwko przyczepianiu mu łatki naśladowcy twórców zachodnich. Tłumaczył, że pop-art wyrósł z tradycji wielkomiejskich, on zaś czerpie ze sztuki ludowej, że jego tradycje są tutejsze, sądeckie i podhalańskie.

Hasior wymyślił własną, niepowtarzalną technikę polegającą na odlewaniu betonowych form z negatywów wykopanych wprost w ziemi. Zbiegło się to z pomysłem wykorzystania żywego ognia jako tworzywa artystycznego. W ten sposób powstał pierwszy z „płonących pomników” poświęcony „Rozstrzelanym zakładnikom w Nowym Sączu”. Cytowana już Irena Styczyńska wspominała:

„Pamiętam to bardzo dobrze, bo niezwykły był sposób, w jaki powstawały rzeźby. Formy kopał w ziemi, w dołach układał szkielet z prętów zbrojeniowych i zalewał betonem. Rzeźby miały płonąć żywym ogniem, a przypominały jakby postaci wiszące na krzyżach.”

Symbolika ta okazała się nie do strawienia dla ówczesnych władz. Rzeźba pod zmienioną nazwą „Golgota” stanęła w Montevideo, stolicy Urugwaju, gdzie autor otrzymał za nią nagrodę. I tam już została. Także pozostałe „płonące pomniki”, najoryginalniejsze dzieła Hasiora, stoją z dala od jego „małej ojczyzny” sądecko-podhalańskiej. „Płonące ptaki” w Koszalinie, a „Słoneczny rydwan” w szwedzkim Södertälje, niedaleko Sztokholmu. Dobrze, że uchowała się w Zakopanem chociaż galeria przy Jagiellońskiej.

Nic, tylko sztuka

Bo na Podhalu pamiętają Hasiorowi także jego grzechy. Najpoważniejszy z nich nosi nazwę: „Wiernym synom ojczyzny poległym na Podhalu w walce o utrwalenie władzy ludowej”. A właściwie nosił, bo nieszczęsny napis na płycie rzeźby, która dziś nazywa się po prostu „Organy”, został przed laty skuty.

Pomnik „utrwalaczy” stanął na przełęczy Snozka w roku 1966. Po roku 1989 przez długie lata popadał w ruinę, beton kruszał, metalowe elementy rdzewiały. Pojawiły się nowe, wykonane sprayem napisy. Oprócz pospolitych wulgaryzmów także: „Pomnik żydokomuny - zdrajcom Polski”.

Sam artysta bronił się: „Dla mnie jest to pomnik upamiętniający wszystkich tych, którzy zaplątani w tryby historii, strzelali do siebie w tych okolicach. Niekiedy bez świadomości tego, w czym uczestniczą.”

Nie lada awantura wybuchła 10 lat po śmierci artysty, gdy władze gminy Czorsztyn postanowiły odnowić zdewastowaną i rozsypującą się rzeźbę. Zaprotestował Społeczny Komitet Pamięci Konfederacji Tatrzańskiej, ROCH-a i Zgrupowania „Błyskawica”. Rzeźbę Hasiora nazwano „ubeliskiem”, dodając: „Obrona pomników komunizmu jest w dzisiejszych czasach makabrycznym przykładem zniewolonego umysłu homo sovieticus”. Miażdżącą opinię na temat pomnika wydał także IPN:„Niewątpliwie odnowienie go i pozostawienie w miejscu, w którym został umieszczony w epoce komunizmu, nadałoby mu na nowo rolę narzędzia indoktrynacji politycznej, propagującej treści i przesłanie nie do pogodzenia z obowiązującym prawem, w tym zapisami Preambuły i art. 13. Konstytucji Rzeczypospolitej Polskiej oraz art. 256. Kodeksu Karnego”.

Władze Czorsztyna nie ugięły się, znaleźli się prywatni sponsorzy i firma, która odnowiła rzeźbę na kredyt. „Organy” zostały uratowane, choć nadal nie grają. Ale „narzędziem indoktrynacji” także nie są. Trzeba przy okazji przypomnieć, że w latach 90. Hasior wystąpił z prośbą o zmianę treści napisu. Jednak wcześniej zrobił parę kolejnych głupstw, które mu wypominano jeszcze długo po śmierci. Jako jeden z niewielu artystów poparł w telewizji generała Jaruzelskiego. I tak się złożyło, że akurat w roku 1985 otrzymał w Zakopanem autorską galerię w dawnej leżakowni hotelu Warszawianka. Zarzucano mu, że w nagrodę za poparcie stanu wojennego. W rzeczywistości do powstania galerii Hasiora doprowadziły uporczywe, długoletnie starania ówczesnego dyrektora Muzeum Tatrzańskiego Tadeusza Szczepanka, jeszcze jednego nowosądeckiego emigranta, od dawna nieżyjącego. Oczywiście, otwarte pozostaje pytanie, czy gdyby Hasior zachował się inaczej, dostałby swoją galerię.

Jego obrońcy twierdzą, że artysta prowadził z władzą grę, jak wielu innych, którzy byli bardziej cwani i wcześniej przeskoczyli na drugą stronę. Prawdą jest, że Władysław Hasior nie zabiegał w życiu o nic poza swoją sztuką. Nigdy nie miał własnego mieszkania. Jego rodzina szybko się rozpadła. Mieszkał byle gdzie, ubierał się byle jak, żywił się byle czym. Jeśli zawinił, to nie dla własnego interesu.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Najlepsze atrakcje Krakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski