Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Władza na Ukrainie potrzebuje silnego poparcia. Właśnie teraz

emigiusz Półtorak
Andrzej Brzeziecki: – W obecnej sytuacji Petro Poroszenko mógłby być pomostem między różnymi obozami ukraińskiej polityki
Andrzej Brzeziecki: – W obecnej sytuacji Petro Poroszenko mógłby być pomostem między różnymi obozami ukraińskiej polityki Anna Kaczmarz
Oligarcha Petro Poroszenko pokazał, że jest w stanie poświęcić część interesów dla polityki. Choć wciąż nie wiadomo, jak dużą – mówi o wielkim faworycie wyborów prezydenckich na Ukrainie Andrzej Brzeziecki, redaktor naczelny Nowej Europy Wschodniej

– Dlaczego niedzielne wybory są takie ważne?

– Bo mają pokazać, że Kijów ma legitymację do rządzenia. To fundamentalna kwestia i podstawa funkcjonowania dzisiaj państwa ukraińskiego. Tym bardziej w sytuacji, gdy do przejęcia władzy doszło w sposób niestandardowy. Kijów potrzebuje jasnego określenia, że sprawuje rządy legalnie i po demokratycznych wyborach.

– Rosja pokazała, że gra bez żadnych zasad i skrupułów, natomiast Ukraina – że jest słaba i często bezczynna. Władze w Kijowie mogły to inaczej rozegrać?

– Na pewno Ukraina nie była i nie jest w stanie militarnie przeciwstawić się Rosji. Brakło też siły i determinacji w walce z separatystami na wschodzie. Dzisiaj łatwo to oceniać, ale władze w Kijowie mają zasadniczy problem z tym, że nie wiedzą, w jakim stopniu mogą polegać na strukturach, które teoretycznie są im podporządkowane. A bez tego nie można egzekwować ani prawa, ani porządku.

– Wrócił Pan z Kijowa. Ukraina jest przygotowana do niedzielnych wyborów?

– I tak, i nie. Ukraińcy wielokrotnie organizowali wybory w ostatnich latach, także w napiętej sytuacji, i dawali sobie radę. Choć na pewno niepokoje społeczne na wschodzie i na południu nie sprzyjają temu. Dzisiaj realny problem jest taki, że w niektórych komisjach głosowanie może się nie odbyć. A zatem zasadnicze pytanie – czy ewentualny bojkot będzie miał wpływ na ważność tych wyborów – jest wciąż otwarte. Chyba nikt nie zna na nie odpowiedzi.

– Z ostatnich doniesień wynika, że ok. 2 miliony osób mogą nie głosować, bo Kijów nie zapewni im odpowiedniego bezpieczeństwa. To dużo.

– Dochodzimy tu do kwestii formalnego trzymania się prawa i pytania, czy władza wybrana w takich warunkach byłaby legalna. To jedna strona medalu. Druga jest taka, że niewykluczone są w tej sytuacji pewne rozwiązania polityczne. Można wyobrazić sobie, że jeden z kandydatów otrzymuje wyraźne poparcie, a na większości terytorium Ukrainy nie ma poważnych incydentów. Innymi słowy, widać determinację społeczeństwa do wyboru nowych władz.

Wtedy być może społeczność międzynarodowa, może z wyjątkiem Rosji, będzie gotowa je uznać. Mimo ewentualnych niedociągnięć. To hipoteza, ale chyba nie taka nieprawdopodobna. Dlatego wydaje mi się, że mniej ważne jest to, ile osób nie będzie mogło głosować, a bardziej – jak wielu wyborców pójdzie do urn i jakie poparcie uzyska zwycięzca. Sondaże mówią, że frekwencja może być rekordowo wysoka.

– Jeśli ktoś otrzyma wyraźne poparcie już w pierwszej turze, to Petro Poroszenko. W sondażach jego przewaga nad konkurentami, także Julią Tymoszenko, jest duża. „Król czekolady” wygrywa nawet na wschodzie z Mychajło Dobkinem, popieranym przez Partię Regionów i pośrednio przez Moskwę. Możemy powiedzieć, że to przyszły prezydent?

– Jest tak dużo niewiadomych, że prognozy są bardzo ryzykowne. Dzisiaj chyba nikt nie byłby w stanie zagwarantować, że Poroszenko wygra już w pierwszej turze. Pojawia się sporo spekulacji, które trudno zweryfikować. Przed kilkoma dniami głośno było o tym, że Tymoszenko będzie starała się zakłócić te wybory.

– Bo pytanie jest w gruncie rzeczy o to, komu może zależeć na przełożeniu głosowania? Wiemy od dawna, że Putin dąży do udowodnienia, iż władze w Kijowie nie są w stanie poradzić sobie z takim wyzwaniem, ale np. Julii Tymoszenko też byłoby to na rękę.

– Biorąc pod uwagę marne dla niej sondaże – pewnie tak. Tymoszenko sama jednak musi odpowiedzieć sobie i wyborcom, na ile chce być politykiem propaństwowym, biorącym udział w odbudowie kraju po kryzysie, a na ile zamierza tylko realizować własne ambicje. To jest dla niej poważny test. Niewątpliwie po kilku latach spędzonych w więzieniu i niejednej porażce ma potrzebę odbicia się od dna. Zrekompensowania ofiary, którą – jej zdaniem – poniosła. Z tego punktu widzenia, może być nieobliczalna.

– Poroszenko to potencjalnie dobry prezydent?

– Ma duże doświadczenie, bo aktywnie bierze udział w ukraińskiej polityce od ponad dekady. Co ważne, bywał ministrem w różnych resortach i w różnych rządach. Dziś już mało kto pamięta, że był także jednym z twórców Partii Regionów Wiktora Janukowycza. Wydaje się, że w obecnej sytuacji Poroszenko mógłby być pomostem między różnymi obozami.

– A jakie ma wady?
– Takie, które często mają ukraińscy politycy. Jest oligarchą, czyli prowadzi działalność na styku polityki i biznesu. Choć warto dodać, że w ostatnich miesiącach zapłacił za to cenę, bo na jego towary została nałożona blokada w Rosji. To oznacza, że jest w stanie poświęcić jakąś część interesów dla polityki. Pytanie – jak dużą.

– Nie widzimy tego, ale niewątpliwie w tle toczy się gra między ukraińskimi oligarchami. Dzisiaj tendencja wydaje się taka, że nikt z nich nie chce występować przeciwko Poroszence. Nieoficjalnie porozumiał się z nim Dmytro Firtasz, który – choć w Wiedniu – stara się pociągać za sznurki. Z pewnością nie on jeden.

– Dla przykładu Ihor Kołomojski, który został gubernatorem w Dniepropietrowsku opowiedział się jednoznacznie po stronie władz w Kijowie. Jest nowe rozdanie i oligarchowie stają przed niełatwym wyborem, bo boją się, na ile nowe porządki mogą zagrozić ich interesom. W niektórych przypadkach mogło dojść do zapewnienia gwarancji ze strony kandydatów na prezydenta – myślę przede wszystkim o Poroszence – że stan posiadania oligarchów pozostanie nienaruszony.

Największą niespodzianką jest wciąż Rinat Achmetow, najbogatszy miliarder z Doniecka, który milczał, a dopiero w ostatnich dniach jakby się opamiętał i chce jednoczyć Ukrainę. Nie jestem pewien, czy on sam wie, do czego dąży, czy tylko dostosowuje swoje działania do rozwoju sytuacji.

– W tym tygodniu Firtasz udzielił dziennikowi Le Monde ostrego wywiadu, w którym bez kozery przyznał, że Ukrainą przez dwie dekady zawładnęły klany z Doniecka i Dniepropietrowska. Teraz nadszedł czas i szansa, żeby zmienić system. Przekonuje Pana takie stwierdzenie?

– Żeby coś się zmieniło, potrzebne są na początek co najmniej dwie rzeczy: silna legitymacja nowych władz, wyrażona w poparciu wyborców i silna determinacja do prowadzenia reform. O tym pierwszym przekonamy się niedługo, co do zmiany systemu, nie ma co ukrywać, że problem jest złożony. Po pobycie w Kijowie doskonale zdaję sobie sprawę, przed jakim dylematem stoją Ukraińcy. Tam niemal każde stanowisko w administracji państwowej jest przedmiotem targów i łupów politycznych. Każda funkcja może być pretekstem, by osobiście się wzbogacić.

Z drugiej strony, obraz nie jest czarno-biały. Oligarchowie mają silną pozycję w regionach, ale postrzeganie ich tylko w kategoriach negatywnych wydaje się uproszczeniem. Dlatego, że pełnią oni często funkcje – nazwijmy to – społeczne, dając ludziom pracę, albo stojąc na straży porządku.

– Na wschodzie są takie przykłady Kołomojskiego, o którym Pan wspominał, czy Serhija Taruty, od niedawna szefa administracji w obwodzie donieckim.

– I tu kolejne pytanie. Na ile społeczeństwo, które jest przyzwyczajone do systemu oligarchicznego, jest w stanie zaakceptować zmiany?

– A jeśli nie?

– Będziemy mieli powtórkę z historii, czyli to, co działo się po „pomarańczowej rewolucji”. Najpierw rozbudzone nadzieje, a potem zawód. Warto podkreślić, że jest bardzo duża różnica między ideami, o które walczyli ludzie choćby na Majdanie, a rzeczywistością. Ktokolwiek dojdzie do władzy, musi wziąć to pod uwagę.

– Sytuacja jest bardzo dynamiczna, ale wydaje się, że większa autonomia dla regionów wschodnich jest już przesądzona. Kijów stracił kontrolę na tymi obwodami. Czy Ukrainie uda się uniknąć federalizacji, której chce część oligarchów i na którą naciska Moskwa? Czy to byłby początek końca Ukrainy w obecnych granicach?

– Jakaś reforma administracyjna jest na Ukrainie niezbędna. Wschodnie obwody są podstawą ukraińskiej gospodarki. To region silnie dotowany. Są wyliczenia, które wskazują, iż pochłania więcej niż produkuje – przez korupcję czy zapóźnienia technologiczne. Dlatego kwestia, na ile ten region sam by sobie poradził, nie jest całkiem ewidentna.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski