MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wojna o miejsca na listach wyborczych

Redakcja
Dla działaczy wszystkich stronnictw nie ma teraz chyba nic ważniejszego niż to, na które miejsce listy wyborczej skieruje ich partia. Trwa wewnątrzpartyjna, wyniszczająca wojna o znalezienie się na szczycie listy kandydatów lub o uzyskanie możliwie jak najwyższej pozycji kosztem partyjnego "kolegi".

POLITYKA. W Sejmie można się znaleźć nawet z niewielkim poparciem wyborców

- Wódz, czyli przywódca partyjny z prawdziwego zdarzenia, może doprowadzić do świetnego wyniku, a nawet zwycięstwa swojej partii w skali kraju lub regionu - mówi prof. Bohdan Szklarski, dyrektor Instytutu nad Przywództwem w Collegium Civitas. Jego zdaniem lider musi być przede wszystkim wyrazisty, zdecydowany i autentyczny. Prof. Szklarski zaznacza jednak, że wcale nie tak rzadko polityk jest dobrym liderem na czas kampanii, poza nią rażąc nieskutecznością. Zwraca też uwagę, że w czasie walki wyborczej najbardziej skuteczni są trybuni ludowi, pełniący wtedy rolę faktycznych przywódców. W poprzednich wyborach takimi postaciami byli np. dwaj politycy PiS: Zbigniew Ziobro i Jacek Kurski. W Polsce przywódcami partyjnymi na skalę ogólnokrajową (i każdy czas) można nazwać jedynie Donalda Tuska i Jarosława Kaczyńskiego. Rzeczywistych liderów regionalnych brak niemal zupełnie, a ci, którzy są znani, często sławę zawdzięczają jedynie częstym występom telewizyjnym.

Jak wiadomo, pierwsze miejsce na liście wyborczej dużej partii daje bardzo duże szanse na wejście do Sejmu. Zdaniem prof. Marka Chmaja, konstytucjonalisty i politologa ze Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, wielu Polakom pozostał nawyk z czasów PRL - patrzenia jedynie na początek listy. Wtedy kolejność ustalało lub zatwierdzało (w przypadku list ZSL, SD, Znaku i PAX-u) ścisłe kierownictwo PZPR. Do Sejmu mogli się dostać tylko kandydaci umieszczeni na tzw. miejscach mandatowych. W III RP decydujący głos o pozycji danego kandydata na liście nie należy już do wąskiego grona decydentów z jednej partii (PZPR), ale z kilku (obecnie PO, PiS, SLD, PSL, PJN). W dodatku nawet usytuowanie na czołowych miejscach nie gwarantuje wejścia do parlamentu.

Dr Jarosław Flis, politolog z UJ, obliczył, że w wyborach do Sejmu z roku 2007 wszyscy kandydaci PO i PiS, którzy o mandat walczyli z pierwszego miejsca, wygrali. W przypadku kandydatów LiD pierwsze miejsce dało mandat 34 z nich (na 41 okręgów w całym kraju), a PSL - tylko 22.

Kandydaci z drugiego miejsca mieli gorzej. Na 41 okręgów z tej pozycji odpadło 3 kandydatów PO, 6 z PiS, aż 29 z LiD i 32 z PSL. Z trzeciego miejsca mandatu nie wywalczyło 8 kandydatów Platformy, 12 - z PiS, 38 z LiD i 41, czyli żaden, z PSL. Kolejne miejsca na liście to szanse jeszcze mniejsze. Jak można przypuścić, niemal powszechne stawianie "krzyżyka" przy osobach znajdujących się na pierwszych miejscach to wyraz zaufania do decyzji władz danego ugrupowania, połączony z nikłym zainteresowaniem życiem politycznym.

Obowiązujący system wyborczy oparty o tzw. lokomotywy, krytykują zwolennicy jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW). Prof. Jerzy Przystawa, propagator JOW, przypomina, że konsekwencją "systemu lokomotyw" jest wchodzenie do Sejmu masy osób z nikłym poparciem, często na poziomie 2-3 tys. głosów. - Ponad dwie trzecie posłów Sejmu nie zdobyło nawet 1-procentowego poparcia uprawnionych do głosowania w swoich okręgach wyborczych. Nie dostają się zaś do Sejmu ci, którzy zdobyli nawet kilkudziesięciokrotnie więcej głosów, ale kandydowali z partii, które nie przekroczyły w skali kraju 5-procentowego progu wyborczego - narzeka prof. Przystawa. Podkreśla też, że patologię w życiu politycznym utrwala ustawa o finansowaniu partii. - Bez zmian w niej kilku partyjnych bossów będzie 30 milionom wyborców podawało listę osób, na które mają prawo głosować - mówi.
Prym w przygotowywaniu list wiedzie obecnie PO. Platforma postanowiła już, że w pierwszej trójce kandydatów musi znaleźć się co najmniej jedna kobieta, w pierwszej piątce - przynajmniej dwie. Wiadomo już także, że "jedynką" w Warszawie będzie Donald Tusk, w Legnicy - Grzegorz Schetyna, w Łodzi - Cezary Grabarczyk - minister infrastruktury (za nim znajdą się pos. Iwona Śledzińska-Katarasińska i minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski). W okręgu bydgoskim listę otworzy Radosław Sikorski, szef polskiej dyplomacji, w Radomiu - Ewa Kopacz, minister zdrowia, w Szczecinie - Bartosz Arłukowicz (do niedawna SLD), w okręgu chrzanowskim - Paweł Graś, rzecznik rządu, w tarnowskim - Aleksander Grad, minister skarbu państwa. We Wrocławiu "jedynką" będzie Bogdan Zdrojewski, minister kultury. Niemal we wszystkich pozostałych okręgach o miejsce na listach PO ciągle toczy się zażarta rywalizacja. W Białymstoku "jedynką" ma być Barbara Kudrycka, obecna minister nauki, w Lublinie - pos. Magdalena Gąsior-Marek (znanej posłance Joannie Musze grozi start z czwartego miejsca).

W Krakowie z pierwszego miejsca wystartuje najpewniej Ireneusz Raś, od roku przewodniczący małopolskich struktur PO. Jarosław Gowin, zdecydowanie najbardziej popularny polityk Platformy w Małopolsce, musi zadowolić się pozycją trzecią. Z jednej strony, Gowin czuje się zapewne rozżalony, z drugiej - ma powód do radości, gdyż wielu partyjnych "kolegów" chciało go wyeliminować z rywalizacji o miejsce w Sejmie z Krakowa, proponując w zamian start z innego okręgu albo - do Senatu.

Ostateczny wynik rywalizacji obu tych polityków nie jest jednak przesądzony. W roku 2001 Jan Rokita, startujący z miejsca szóstego, zdobył więcej głosów niż uznany za "lokomotywę" listy krakowskiej Bogdan Klich.

Włodzimierz Knap

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski