Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojna polsko-francuska pod flagą Unii

Zbigniew Bartuś
Zbigniew Bartuś
Krakowski Oknoplast sprzedaje za granicą milion okien i drzwi rocznie
Krakowski Oknoplast sprzedaje za granicą milion okien i drzwi rocznie fot. Sławomir Seidler
Kontrowersje. 800 tys. Polaków straci pracę, jeśli Komisja Europejska ulegnie naciskom związkowców.

Od dekady polskie produkty i usługi coraz odważniej podbijają Europę. W branży spożywczej i budowlanej w wielu krajach Unii Europejskiej odbieramy rynek lokalnym i globalnym potentatom. Wicepremier Mateusz Morawiecki podczas debaty w naszej redakcji zwrócił uwagę, że powoduje to silne napięcia między krajami rozwiniętymi, jak Niemcy i Francja, a takimi jak Polska, które próbują gonić liderów.

- Dwanaście lat temu nikt nie zauważał naszych firm transportowych, byliśmy malutcy. Dziś Polska ma największą flotę w Europie, 152 tys. tirów. I duże kraje rękami Komisji Europejskiej, ślepej na merytoryczne argumenty, forsują zmiany w dyrektywie o pracownikach delegowanych, Niemcy i Francja rozszerzają przepisy o płacy minimalnej na kierowców przejeżdżających przez te dwa kraje, a więc pół Europy. Celem jest wyrzucenie naszego biznesu - uważa wicepremier.

Zachód zaczyna obawiać się Polski, bo stajemy się dla niego realną konkurencją. - Jesteśmy głodni sukcesu, ciężko pracujemy i to daje efekty - mówi Mikołaj Placek, szef krakowskiego Oknoplastu, który sprzedaje w rozwiniętych krajach ponad milion okien i drzwi rocznie. Dzięki nowatorskim technologiom i jakościowym wyrobom polska firma jest w pierwszej trójce największych dostawców stolarki na tak trudnych rynkach jak francuski i włoski.

Polska doceniana jest także w usługach. Nasi pracownicy opanowują kolejne kraje UE, bo okazali się najlepsi, a przy tym przystępni cenowo, choć wcale nie najtańsi. Nasze firmy zatrudniają na Zachodzie ok. pół miliona pracowników, a w sezonie nawet 800 tysięcy

W wyniku zmian w dyrektywie o delegowaniu pracowników nasze firmy będą musiały płacić zatrudnionym zachodnie stawki, na które ich nie stać. Zmiany są forsowane pod naciskiem związków i socjalistycznych polityków we Francji, Belgii, Holandii, Hiszpanii, Portugalii, Niemczech i Włoszech. Doprowadzą do wyrzucenia z unijnego rynku nie tylko polskich kierowców czy budowlańców, ale w ogóle wszystkich pracowników. - To jest wojna o przyszłość Polski i całej Unii, wojna o wszystko - ostrzega Stefan Schwarz, szef Stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, broniącego prawa do swobodnego przepływu pracowników w UE. I dodaje, że przywracanie wewnętrznych barier zniszczy wspólny rynek i konkurencyjność europejskiej gospodarki na świecie.

Henryka Bochniarz, szefowa Konfederacji Lewiatan, napisała do Komisji Europejskiej, że jej propozycje „nie rozwiązują rzeczywistych problemów, a jedynie prowadzą do ochrony wewnętrznych rynków pracy zachodniej części UE, przyczyniając się do rozłamu wśród państw Unii”.

8 marca Marianne Thyssen, unijna komisarz ds. zatrudnienia, spraw społecznych, umiejętności i mobilności pracowników, w imieniu Komisji Europejskiej zaproponowała głębokie zmiany w dopiero co znowelizowanej dyrektywie o delegowaniu pracowników. Nowelizacja przewiduje m.in. zrównanie wynagrodzenia za pracę we wszystkich krajach UE. Oznacza to, że np. krakowskie firmy wykonujące usługi w Niemczech czy Francji musiałyby płacić swoim pracownikom identyczne stawki jak tamtejsi pracodawcy.

Komisarz Thyssen tłumaczy, że ma to zapobiec niesprawiedliwości płacowej oraz nieuczciwej konkurencji cenowej ze strony firm źle traktujących pracowników. - Chodzi o stworzenie równych zasad gry dla usługodawców zagranicznych i lokalnych - przekonuje.

- To fałsz, mit, przy pomocy którego politycy w bogatych krajach chcą kupić głos wkurzonych wyborców - komentuje Stefan Schwarz, szef Stowarzyszenia Inicjatywa Mobilności Pracy, broniącego prawa do swobodnego przepływu pracowników w UE. - Komisja Europejska dobrze to wie, ale ulega silnym, m.in. prezydentowi Francji. A Francois Hollande ostrzega, że jak nie przeforsuje zmian w dyrektywie i nie wyrzuci polskich firm, które „zagrażają społecznemu modelowi Francji”, to przegra wybory z populistami. Jego konkurentka Marine Le Pen też tym gra. Los polskich firm, a już na pewno ich pracowników nikogo nie obchodzi. Jeśli fakty, twarde dane i ekspertyzy przeczą owym nośnym hasłom, to gorzej dla faktów, danych i ekspertyz - dodaje Stefan Schwarz.

Jego zastępca w IMP, dr Marek Benio, wykładowca krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego, tłumaczy, że konkurencyjność polskich firm rośnie, bo ich praca jest lepsza jakościowo, a przy tym nieco tańsza. Część lokalnych przedsiębiorców poczuła się tym zagrożona i zamiast się modernizować, dostosować do wymogów rynku, wolą wprowadzać prawne bariery, by wyeliminować polską konkurencję.

- To nieprawda, że firmy z zewnątrz ponoszą identyczne koszty jak miejscowe. Muszą przecież dowieźć i zakwaterować pracowników, opłacić wiele czynności administracyjnych, tłumaczeń, deklaracji i zgłoszeń, porady prawne w Polsce i za granicą. Miejscowi nie mają tych wydatków. Jeśli więc zrównamy stawki i zasady wynagradzania pracowników, eksport usług nikomu się nie opłaci - tłumaczy Stefan Schwarz.

Zmian w dyrektywie chcą związkowcy i politycy w siedmiu krajach UE. - Ich argumentacja opiera się na stereotypach, nieaktualnych i zmanipulowanych danych - mówi Danuta Jazłowiecka, europosłanka PO. Już trzy lata temu, na fali kryzysu i bezrobocia, część krajów UE domagała się przymknięcia rynku pracy. Udało się temu zapobiec dzięki staraniom europosłów PO i poprzednika komisarz Thyssen: efektem była kompromisowa tzw. dyrektywa wdrożeniowa.

Ledwo wszystkie kraje UE wprowadziły ją do swych systemów prawnych (18 czerwca 2016 r.), temat powrócił. Zdaniem fachowców zagrożenie jest dziś dużo większe, bo politycy w bogatych krajach, zwłaszcza Francji, ale też Holandii i Włoszech, postanowili wyzyskać go w kampanii wyborczej. „Powstrzymanie napływu obcych” stało się m.in. głównym hasłem francuskich socjalistów.

W opinii wielu obserwatorów KE, forsując nowelizację, dopuściła się manipulacji i kłamstw: nie przeprowadziła realnych konsultacji społecznych, zignorowała m.in. zamówioną przez siebie opinię prawną i stanowiska wielu przeciwnych zmianom środowisk niemieckich, francuskich i duńskich, które zwracają uwagę, że delegowanie pracowników służy również krajom korzystającym z usług: nakręca koniunkturę, zwiększa PKB i zmniejsza - a nie zwiększa - bezrobocie.

Nie zważając na to, w lipcu Komisja Europejska odrzuciła tzw. żółtą kartkę wystawioną jej przez parlamenty aż 11 unijnych państw, w tym Polski. „Żółta kartka” to procedura, przy pomocy której kraje unijne sygnalizują, iż rozwiązanie, nad którym pracuje KE, może być szkodliwe dla nich i dla wspólnoty. Inicjatorzy „żółtej kartki” przekonywali, że forsowane przez eurokratów zmiany wyraźnie pogorszą sytuację krajów biedniejszych i pogłębią nierówności wewnątrz Unii, co jest sprzeczne z fundamentalną unijną zasadą pomocniczości.

Danuta Jazłowiecka przypomina, że w rokowaniach z Brytyjczykami KE zgodziła się, by „żółta kartka” była wiążąca: oprotestowany projekt z automatu trafiałby do kosza. Ale komisja jest uparta i nowelizacja najpewniej trafi pod głosowanie europarlamentu i Rady Europejskiej. W PE kluczowe znaczenie będzie miała postawa największego ugrupowania - chrześcijańskich demokratów (EPL), w którego ławach zasiadają zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy nowelizacji (m.in. Polacy z PO i PSL). Natomiast w pracach Rady można zażądać głosowania wg tzw. systemu nicejskiego, dającego przewagę państwom, które zgłosiły żółtą kartkę. System ten obowiązuje jednak tylko do 31 marca przyszłego roku. Polacy obawiają się, że głosowanie odbędzie się później.

Wspólny rynek Unii Europejskiej?

Niemcy i Francja wprowadziły restrykcyjne przepisy o płacy minimalnej, obejmujące także kierowców tirów przejeżdżających przez te kraje. Komisja Europejska, pod naciskiem części członków UE, w tym Polski, zarzuciła im „ograniczenie swobody świadczenia usług”. W Niemczech chodzi o przepisy MiLoG, obowiązujące od początku 2015 roku, we Francji - Loi Macron, które weszły w życie 1 lipca 2016 roku. Oprócz płacy minimalnej wprowadzają one wiele wymogów administracyjnych, np. prowadzenia dokumentacji w miejscowym języku i posiadania przedstawicielstwa za granicą. Dochodzą do tego częste kontrole i kary sięgające setek tysięcy euro.

Dodatkowe normy i certyfikaty, nasilone kontrole sanitarne, oczerniające polskie produkty kampanie medialne - takie bariery muszą pokonywać na co dzień polscy eksporterzy. W certyfikatach i normach technicznych lubują się Niemcy, Czesi brylują w urzędowej kontroli żywności i bezceremonialnym podważaniu jej jakości. U naszych południowych sąsiadów normą jest czarny PR skierowany przeciwko polskim produktom, zwłaszcza jedzeniu - choć na tamtejszym rynku dominują wyroby… niemieckie.

- Nie chodzi tutaj o jakość czy bezpieczeństwo żywności, bo nie udało się tego Czechom w żaden sposób udowodnić, tylko jakieś sentymenty geopolityczne - uważa Andrzej Gantner, dyrektor generalny Polskiej Federacji Producentów Żywności.

Ostatnio problemy z wejściem na rynki kilku unijnych krajów lub regionów - mimo posiadania europejskiej homologacji i licznych zagranicznych sukcesów - mają traktory z Ursusa. Niemieckie landy zażądały od producenta dodatkowych dokumentów, podobnie stało się we Francji. Eksperci z branży mówią wprost, że chodzi o zablokowanie konkurencji i sugerują… żądanie dodatkowych dokumentów na volkswageny i citroeny w poszczególnych polskich województwach.

W reakcji na rosnący import żywności, m.in. z Polski, parlament rumuński przyjął ustawę, zgodnie z którą minimum 51 proc. artykułów spożywczych podstawowych kategorii sprzedawanych w supermarketach i hipermarketach w Rumunii będzie musiało pochodzić od krajowych producentów. Z kolei Słowacy nakazali sklepom wielkopowierzchniowym informować klientów na drzwiach, ile produktów dostępnych w ich ofercie pochodzi od lokalnych producentów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski