Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Woleński: Nie interesuje mnie poszukiwanie życiowej prawdy

Rozmawiała Urszula Wolak
Jan Woleński: – Nie sądzę, że „czyjaś” prawda w ogóle istnieje. Prawda jest obiektywna – według mnie – i nie zależy od osoby.
Jan Woleński: – Nie sądzę, że „czyjaś” prawda w ogóle istnieje. Prawda jest obiektywna – według mnie – i nie zależy od osoby. Fot. Andrzej Banaś
Pewny siebie, ale nie zadufany. Racjonalny, nawet w momentach silnego lęku. Zdziwiony opinią, że pod profesorską nobliwością zakrywa własne słabości, a nawet grzechy. Jaki jest profesor Jan Woleński i jakie zakłada maski?

Uniwersytet Jagielloński, Instytut Filozofii. W gabinecie profesora Jana Woleńskiego.
UW: – Zaproponował mi Pan miejsce pod tablicą, jak studentowi.
JW: – W końcu jesteśmy na Uniwersytecie.
UW: – Dziękuję, że zgodził się Pan na rozmowę.
JW: – Człowiek jest próżny, a ja należę do tego gatunku.

– „Wierzę w Boga” – mówi prof. Woleński.

– Nie jestem sobie w stanie tego wyobrazić. W możliwość złożenia przeze mnie wyznania wiary i zmiany światopoglądowych zapatrywań zwątpił też ostatnio mój syn. Pomyślałem: To pocieszające.

– A jakie jest Pańskie poczucie?

–Nie stawiałbym wszystkich pieniędzy.

– Jest Pan ostrożny.

– Nie w tym rzecz. Nie chodzi mi tyle o zmianę światopoglądu w sensie uznania argumentów religijnych (oczywiście i tego nie mogę całkowicie wykluczyć), ale o poddanie się siłom, których nie umiemy odeprzeć w tak zwanej chwili ostatecznej. To zresztą nic nowego.

– Co ma Pan dokładnie na myśli?

– Wyobrażam sobie, że być może nie będę w stanie znieść cierpienia i zacznę poszukiwać pocieszenia, możliwej drogi ucieczki, nadziei. Ulegnę siłom niezależnym ode mnie. Tyle.

– A jeżeli dotrwa Pan do końca w stanie świetności umysłu?

– Wtedy na dziewięćdziesiąt dziewięć i pół procenta – nic się w moim życiu nie zmieni.

– Ta zmiana jest Panu nie na rękę?

– Nie traktuję tego w tych kategoriach. Jedna z legend o śmierci Woltera mówi o tym, że próbowano wymusić na nim, by wyrzekł się diabła. Odpowiedział: „Nie chciałbym w tej chwili psuć z nim sobie stosunków”. To ładne powiedzenie, ale metaforyczne, bo diabła nie ma.

– Znalazł się Pan kiedyś w sytuacji granicznej? U schyłku sił fizycznych?

– Był taki moment, gdy byłem w USA. Zdarzyło się to po zażyciu silnych leków na nadciśnienie. Czułem się wtedy naprawdę bardzo źle i wydawało mi się, że stracę przytomność.

– To Panem nie zachwiało?

– Była obok mnie żona, która nie mogła wyjść ze zdumienia, że wydawałem jej tak chłodne instrukcje o tym, co ma zrobić, gdzie zadzwonić i co powiedzieć. Nie straciłem panowania nad sobą ani przez chwilę.

– Nie odczuwał Pan lęku?

– Gdybym nie odczuwał, nie wydawałbym żadnych instrukcji. Można być racjonalnym w stanie dużego lęku.

– Czy racjonalizm nie bywa też czasem ograniczający?

– W moim życiu wyłącznie pomaga. To próba działania wedle sprawdzalnych zasad i reguł.

– Wiele ich Pan ma?

– Nie liczę, ale na przykład jestem człowiekiem niezwykle punktualnym. To wynik tego, że mój zegarek jest zawsze nastawiony pięć minut do przodu. Prawie nigdy nie spóźniam się na wykład, pociąg, spotkanie. To właśnie racjonalizm, aczkolwiek dość prosty.

– Czy ogranicza życie uczuciowe?

– Tego nie wiem. Mojego na pewno nie.

– Potrafi Pan wytłumaczyć, czym jest uczucie do drugiego człowieka?

– Tego nie należy tłumaczyć. Uczucie po prostu jest. Samo się tłumaczy.

– To kwestia zaufania do człowieka?

– Ale też i wynik banalnej biologii.

–W kontekście wiary powiedział Pan: „Nie rozumiem”. W ustach nobliwego profesora brzmi to jak kapitulacja, poddanie.

– To błędne podejrzenie zasadzające się raczej na zbyt uproszczonej interpretacji powiedzenia „Wierzę tylko w to, co potrafię zrozumieć”. Rozumiem, czym jest wiara. Podejmuję przecież polemikę z osobami wierzącymi, tworzę linię argumentacji. Ale gdy zaczynam poruszać się wśród terminów, takich jak: „Bóg jeden w Trójcy Świętej” albo „Bóg-człowiek”, nie potrafię wyjaśnić ich istoty. I gdy kapłan wypowiada na ołtarzu: „Oto krew moja i ciało moje” – wiem jedynie, że w sensie dosłownym są to zdania fałszywe lub nie bardzo dorzeczne.

– To jednak pewne metafory.

– Zdaję sobie z tego sprawę. I pewnie tych metafor osoba wierząca poszukuje. Tylko dlaczego droga poszukiwań zawsze kończy się formułą: „Masz w to wierzyć”?

– Koniec dyskusji?

– Tak.

– A gdyby kończyło się słowami: „Zaufaj”?

– Nieszczęście poznawcze związane z religią polega na tym, że słowo „zaufanie” ma złożoną historię. Grecy rozróżniali pistis, czyli zaufanie i latria – obrządek religijny. Oba pojęcia były od siebie odseparowane, a ufanie bogom greckim było czymś niewskazanym.

Należało się ich przede wszystkim bać, m.in. dlatego, że byli niezbyt moralni. Po łacinie (wczesnej), latria to religio a pistis – to fides. Jedna z najpiękniejszych i najważniejszych instytucji prawnych jest wyrażona zasadą bona fide, czyli dobrej wiary, np. stosowanej wobec kontrahenta, któremu wierzę, że mnie nie oszuka. Natomiast przypisuję mu złą wiarę tylko wtedy, gdy idą za tym konkretne argumenty i gdy mogę to udowodnić.

– Ufać nie znaczy wierzyć?

– Nie należy łączyć ze sobą zaufania i religii. Ufają nam przecież także zwierzęta, których nie powinniśmy zawodzić. Chrześcijaństwo wpłynęło jednak na zmianę sensu fides na wiarę religijną. Oczywiście, zaufanie do Boga jest rodzajem pistis czy fides, ale nie jest to jedyny sposób ufania czemuś lub komuś.

– Tradycja judaistyczna mówi, że Bóg zawarł z ludem przymierze oparte na zaufaniu. Najwyższy ufa ludowi, a jeżeli ludzie nadużywają Jego zaufania – spotyka ich kara. Czy relacja działa w drugą stronę?

– Niektórzy Żydzi uważają, że Bóg nieraz zawiódł swój lud.

– Ten zawód widzą w Holocauście?

– Tak. Chrześcijaństwo przejęło właśnie ten sposób rozumowania. Jest jednak dużym nadużyciem łączenie pistis z zaufaniem w sensie religijnym. Katolicyzm doprowadził to myślenie do absurdu. Protestanci są w tym względzie bardziej wstrzemięźliwi.

– Komu Pan ufa?

– Na przykład instytucjom. Mam także zaufanie do natury, której jestem częścią.

– Z takiego założenia wychodzili stoicy.

– Przyjmowali to, co zsyła im natura. Godzili się z tym. Ale nie zawsze byli pasywni.

– Będąc dziś w sile wieku, stawia Pan sobie jeszcze jakieś pytania?

– Naturalnie. Jestem wciąż przecież aktywnym naukowcem. Stawianie pytań natury filozoficznej to moje zadanie.

– A pytania natury ostatecznej?

– Raczej nie. Nie warto.

– Codzienność stała się dla Pana banalna?

– Istota codzienności nie jest banalna, ale poruszanie się w tej codzienności, w przypadku osoby, która sprawy życiowe ma rozwiązane, już tak. Czymże jest bowiem zepsuty komputer czy zakupy, które trzeba zrobić w sklepie? Nie bardzo mnie to wszystko absorbuje.

– Jakoś musi Pan żyć.

– Na szczęście mam u boku żonę, która zwalnia mnie z wielu obowiązków.

– A co jest dla Pana nietrywialne?

– Żyję w poczuciu, że pewne rzeczy powinienem zrobić sam. W tym sensie, że jeśli się na coś zdecyduję, wiem, że muszę temu podołać, bo nikt za mnie tego nie zrobi.

– Przemawia przez Pana pewność siebie?
– Nie będę ukrywał, że wiele osiągnąłem na polu naukowym, może więcej niż przeciętny polski naukowiec, ale gdy podejmuję się rozwiązania jakiegoś problemu, wcale nie jestem pewny, że droga, którą wybieram, jest jedyna i słuszna.

Nie mam pewności, czy robię coś dobrze czy źle. Staram się o to, aby moja pewność nie przerodziła się w zadufanie. Znam ludzi, którzy prawie nic nie osiągnęli w życiu, a są zadufani w stopniu odwrotnie proporcjonalnym niż powinni z uwagi na swoje dokonania.

– Broni Pan swojej prawdy?

– Nie sądzę, że „czyjaś” prawda w ogóle istnieje. Prawda jest obiektywna – według mnie – i nie zależy od osoby.

– Czy prawda rzeczywiście nas wyzwoli?

– To metafora pełniąca jedynie funkcję ideologiczną. Nie ma większego sensu ani filozoficznego, ani moralnego. Trzeba pamiętać, że ta prawda, która ma nas wyzwolić, jest zawsze głoszona przez tych, którzy uważają, że jest to jedyna – słuszna prawda.

– Poszukuje Pan prawdy w swoim życiu?

– Nie. Poszukiwanie prawdy życiowej, stanowiącej konglomerat sensów poznawczych, problemowych, moralnych, kształtowanych pytaniami o sens ludzkiego życia, niespecjalnie mnie interesuje, aczkolwiek jestem gotów do dyskusji na te tematy.

Zupełnie inną postawę reprezentuję jednak w kontekście prawdy naukowej, która, czy też jej pojęcie, stanowi przedmiot moich najgłębszych fascynacji i dociekań. Uważam, że istnieje, że jest osiągalna.

– Filozofia mówi, że prawda jest ulotna.

– Ale nie nauka. Poprzez jej zgłębianie na polu naukowym ludzkość uzyskała bardzo wiele, zwłaszcza europejska cywilizacja.

– Opuszczając pole naukowych rozważań, ludziom Pan ufa?

– Z reguły tak.

– Z reguły?

– Można mieć oczywiście pewne presupozycje ograniczające zaufanie. Nie ufam ludziom pracującym w urzędach czy w polskim biznesie. Takie instytucje jak telefonie komórkowe, niektóre banki i instytucje finansowe stanowią, przynajmniej w moim przekonaniu, największy problem we współczesnej Polsce.

– Czerpie Pan wnioski z własnych doświadczeń?

– Tak. Ostatnio pewna księgarnia odmówiła przesłania książek na mój rachunek. Okazało się, że muszę złożyć zamówienie na uniwersytecką instytucję.

Właściciel księgarni zapewne sądzi, że prywatna osoba może nie zapłacić i będzie z tego kłopot. W takich sytuacjach ujawnia się brak pistis czy fides. A w biurze tego biznesmena z pewnością wisi krzyż.

– Mierzi Pana ten znak wiary?

– O ile jest tam, gdzie nie jego miejsce w sensie liturgicznym.

– Dlaczego?

– To akt społecznie szkodliwy, zmieniający pryncypia oceny drugiego człowieka. Ten, kto stoi pod krzyżem, ma dziś przewagę, jak poseł wypowiadający słowa: „Tak mi dopomóż Bóg”.

– Czy moment, w którym dowiedział się Pan o swoim żydowskim pochodzeniu, zmienił Pańskie podejściu do wiary?

– Kiedyś pewna doktorantka wyznała mi, że jest żydowską ateistką. Roześmiałem się i powiedziałem jej, że dla ateisty to raczej bez znaczenia, a ona na to; „Trzeba wiedzieć, w którego Boga się nie wierzy”. Może i jest w tym jakiś głębszy sens, ale nie dla mnie.

– Nie pała Pan sympatią do judaizmu?

– Nie. Ale proszę tego nie rozumieć jako deklaracji wrogości wobec religii.

– A co z definicją własnej tożsamości?

– To nie ma nic wspólnego z religią.

– Pańskie żydowskie pochodzenie ma jednak charakter halachiczny – od strony matki – i zgodnie z żydowską tradycją, został Pan wpisany w krąg judaizmu, niezależnie od jakiejkolwiek Pańskiej decyzji.

– To poważny problem, ale nie godzę się z poglądem, że każdy Żyd jest automatycznie wpisany w judaizm, choć zdaję sobie sprawę, że judaizm odegrał ogromną rolę w kształtowaniu i zachowaniu tożsamości narodu żydowskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż jest na świecie więcej Żydów niewierzących niż wierzących. Nie staram się nawet pogłębiać wiedzy o judaizmie. Szkoda mi na to czasu.

– A na co nie szkoda?

– Na przykład na oglądanie piłki nożnej.

– Jest Pan zapalonym kibicem?

– O, tak. Dawniej spędzałem też długie godziny na słuchaniu muzyki. Dziś nauczyłem się to robić, pracując.

– Liga polska czy zagraniczna?

– Obie. Po pierwsze, kibicuję Cracovii, po drugie, naszej drużynie narodowej, a z zagranicznych klubów zawsze stawiam na FC Barcelonę. Jeden ze wspomnianych wcześniej zadufków utrzymywał, że jako Żyd na pewno życzyłem reprezentacji Niemiec zwycięstwa nad Polską kilka tygodni temu. Wiedział nawet, że ściskałem kciuki czy nawet obgryzałem paznokcie, aby reprezentacja Polski przegrała.

– Ponoszą Pana emocje w czasie oglądania meczów?

– Oczywiście, choć staram się je studzić.

– Czym?

– Whisky.

– Jakieś inne słabości?

– (milczenie) Pozwoli Pani, że nie odpowiem.

– Dba Pan o fasadę nobliwego profesora w przestrzeni publicznej.

– Nigdy o nią przesadnie nie dbałem. Odkąd podjąłem pracę na Uniwersytecie, zawsze byłem postrzegany jak zwyczajny człowiek, któremu nieobce jest publiczne okazywanie emocji.

– Krąży jednak o Panu inna opinia.

– Nie wiem, skąd wziął się pogląd, że profesorską nobliwością zakrywam własne słabości, a nawet grzechy. Nigdy się o to nie starałem. Środowisko wielokrotnie nawet zarzucało mi, że zbyt lekko podchodzę do zawodu akademika, flirtując ze studentkami czy grając w piłkę ze studentami. Niektórzy mówili: „Jak to wygląda, że doktor (potem docent) lata w majtkach i to po boisku”.

– Pan nie widział w tym nic złego?

– Absolutnie nic. Dzięki temu budowałem dobre relacje ze studentami. Po takich meczach spotykaliśmy się wielokrotnie, a znajomość wieńczył zwykle bruderszaft.

– Nie chciałby Pan cofnąć czasu?

– Jako racjonalista nie rozważam rzeczy niemożliwych.

– Czym innym jest jednak zastanawianie się, czy coś można było zrobić lepiej?

–Tak. Zadaję sobie na przykład pytanie, czy dobrze wybrałem studia. Wszystko to jednak sfera dość abstrakcyjnych rozważań, nie widzę sensu w traceniu czasu i zastanawianiu się nad życiem, którego nie można już zmienić.

– Życie jest dla Pana tajemnicą?

– Moje – nie. Dla biologów, którzy zastanawiają się nad tym, jak powstało, z pewnością odpowiedź jest twierdząca.

– Dla wielu jest jednak tajemnicą.

– Jeśli tak mówią – chyba nieco kokietują, ale nie mnie to oceniać autorytatywnie.

– Niemożliwe nigdy nie stało się możliwe?

– Uważam, że niemożliwe nie może stać się możliwe. Natomiast pewnie zdarza się, że to, co mało prawdopodobne lub takim wydaje się, staje się rzeczywistością. Gdyby ktoś przed maturą powiedział mi, że zostanę profesorem, pewnie roześmiałbym się. Nie dlatego jednak, że nie było to możliwe, ale dlatego, że nie brałem tego w ogóle pod uwagę.

– A gdzie Pan siebie widział?

– Przez chwilę chciałem iść na etnografię, ale matka odradziła mi ten wybór, twierdząc, że jest to „dziadowski” zawód.

– Wtedy słuchał Pan rad, a dziś liczy się Pan z opinią innych?

– Oczywiście. Słuchałem ich i nadal słucham. Poczucie, że mam się jeszcze czego uczyć, napawa mnie radością. Myślę nie tyle o wiedzy życiowej – bo ta nie ma już dla mnie większego znaczenia, ale o tej, którą zgłębiam na polu naukowym. Sam zawsze służę radą, mam nadzieję, z pożytkiem dla innych.

– Takie ma Pan poczucie czy przekonanie?

– Powiedzmy poczucie, żeby być trochę skromnym. Przyda się na koniec.

***

Na rynku wydawniczym ukazał się wywiad rzeka z prof. Janem Woleńskim zatytułowany „Jan Woleński.
To wciągająca podróż od skomplikowanych korzeni czołowego polskiego filozofa, przez życiowe pokusy i złożone filozoficzne zagadnienia, którym próbuje stawić czoła, po wyważoną diagnozę i ocenę dzisiejszych problemów społeczno-obyczajowych.

Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Copernicus Center Press.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski