Wreszcie wysiadła z tego feralnego pociągu

Czytaj dalej
Fot. archiwum Polska Press
Majka Lisińska-Kozioł

Wreszcie wysiadła z tego feralnego pociągu

Majka Lisińska-Kozioł

Sześć lat temu do pociągu w Warszawie wsiadała z planami, marzeniami i pełnym terminarzem. Nie minęły trzy godziny, gdy pod Szczekocinami los odebrał jej dawne życie. - Ale dał nowe - twierdzi Magdalena Sipowicz, tłumaczka z języka migowego ze Skawiny.

Zmieniłaś się. Jesteś pogodna i spokojna.

Dziś umiem sobie powiedzieć, że jestem właściwa. Taka, jaka mam być - nawet jeśli nie mam nogi. Nie miałam już siły rozpamiętywać życia przed wypadkiem. Nie chciałam codziennie schodzić do mentalnej piwnicy i grzebać w odpadkach wspomnień; pięknych, dramatycznych, bolesnych. Nic mi to nie dawało. Pamiętam pewną noc, gdy karmiłam piersią mojego synka Leonarda (urodzonego cudem pięć lat po wypadku): nagle jakby obok pojawił się tamten pociąg, słyszałam szczęk rozrywanego żelaza, poczułam smród mojego ciała.

Zaczęłam się zastanawiać, gdzie ja jestem? Co jest jawą, a co wspomnieniem? Jak długo będę pozwalać, by tamte wydarzenia do mnie wracały? Zrozumiałam, że trwam między teraźniejszością a przeszłością. Że przyzwyczajam się do bycia ofiarą. Nie po to walczyłam tyle czasu tam, pod pociągiem, żeby dalej tam leżeć. Jeżeli wciąż tu jestem, to muszę iść do przodu. Odkryłam medytację. Wreszcie dotarło do mnie, że czasu nie cofnę. Pozwalam sobie na słabość. Nadal nie wiem, co to znaczy wygodnie usiąść. Do jakiegoś czasu byłam tym bardzo sfrustrowana. Pytałam, kiedy to się w końcu skończy. Aż wreszcie odpowiedziałam sobie - nigdy. Nie będę już wygodnie rozsiadać się na krześle.

Do odkrycia tego potrzebna ci była medytacja?

Dzięki medytacji zrozumiałam, że ja nie jestem moim ciałem, nie jestem bólem. Prawdziwa ja jest wewnątrz ciała. To mnie uspokoiło, choć zdarzają się momenty, gdy trzasnę drzwiami czy płaczę z bezsilności. Tyle że coraz rzadziej.

Nie tak dawno marzyłaś, by założyć nogę na nogę.

Chciałabym, ale nie mogę. Staram się jednak godzić z tym, że wszystkie doświadczenia są po coś. Także te moje.

Czy to znaczy, że są nam potrzebne życiowe dramaty?

Czasami tak. Zwracają uwagę na to, co ważne. Już wcześniej dostawałam od losu ostrzeżenia. Nie zauważałam ich, a powinnam. Zaraz po studiach miałam groźny wypadek samochodowy, o mało nie zginęłam. Leżałam trzy miesiące. Wróciłam do pracy zła, że zmarnowałam tyle czasu. Nie nauczyłam się niczego. Nie skorzystałam z tego, że dostałam trzy miesiące na refleksję. Później, pod Szczekocinami, tak mnie zastopowało, że nie mogłam z tego nie wynieść lekcji. Chyba kolejnej szansy bym nie dostała.

Trochę to wyciąganie wniosków trwało.

Od katastrofy kolejowej minęło sześć lat, a ja jestem w jakiej takiej zgodzie ze sobą dopiero od roku. I wciąż się uczę. Nie jest mi już potrzebna akceptacja innych. Przed wypadkiem czułam się ładna dopiero wtedy, gdy ktoś mi powiedział, że jestem ładna. Nie miałam poczucia własnej wartości. Mimo to chciałam awansów, sukcesów, pieniędzy, by mieć coraz to nowe, lepsze rzeczy, ale te „zdobycze” mnie nie uszczęśliwiały.

Gdy straciłaś nogę, marzyłaś o nowoczesnej protezie. Mówiłaś mi wtedy, że ona cię uszczęśliwi.

Tak się nie stało, bo ja nadal mentalnie tkwiłam w ciele Magdy sprzed katastrofy.

O wypadku przypominają ci nie załatwione sprawy.

Przepadły pieniądze, które wpłacili ludzie na moje konto w Fundacji „Zielony Liść”, wloką się różne sprawy z ubezpieczycielem. Staram się o rentę, więc przede mną rozdrapywanie ran u lekarzy orzeczników. Ostatnio jeden z nich poprosił, bym kolejny raz opowiedziała, co się wtedy stało. Nie chciało mu się zajrzeć do wielotomowej dokumentacji. Zapytałam: czy naprawdę muszę znowu mówić? A lekarz: „Nie musi pani. Może pani wyjść”. Poczułam się jak ktoś, kto przychodzi po prośbie. A ja nikogo nie proszę o pieniądze, na wszystko ciężko pracuję. Bez tego trwałabym nadal w depresji.

Nie tkwisz?

Jest lepiej, mimo że bóle fantomowe nie minęły, kręgosłup dalej mi dokucza. Ale wreszcie dotarło do mnie, że moja noga nie odrośnie, że nie będzie już dawnej Magdy. Przestałam czekać na powrót do przeszłości. Ruszyłam do przodu.

Po co pojechałaś do Gwatemali?

Poznawać kulturę i mądrość Majów. Przekonałam się tam, że jeśli człowiek nad sobą pracuje, staje się lepszy. Od tamtego pobytu moje życie zaczęło się zmieniać. Postanowiłam, że nie będę ofiarą, a znam ludzi, którzy cierpią latami.

Może nie wiedzą, że nie muszą?

No właśnie. Nie wiedzą, że cierpienie nie uszlachetnia. Odbiera siły. Większość chorób ma podłoże psychosomatyczne.

A po co ci były cztery dni w całkowitej samotności, w lesie, pod namiotem?

Medytowałam. Chciałam zrozumieć, kim naprawdę jestem. Ile w moim życiu jest tego, co zostało mi wpojone przez wychowanie? Ile rzeczy robię automatycznie, bo tak wypada? Do wypadku się nie zastanawiałam, żyłam bezrefleksyjnie. Wypadek pozwolił mi szerzej spojrzeć.

To znaczy?

Zrozumiałam, że musiałam przejść wyznaczoną mi drogę od Szczekocin do dziś - żeby wejść na tę własną. Przekonałam się, że mam dużo siły wewnętrznej. Człowiek ma ogromny potencjał, tylko musi chcieć z niego korzystać.

Zrozumiałam, że trwam między teraźniejszością a przeszłością. Że przyzwyczajam się do bycia ofiarą

Ty chcesz?

Korzystam pełniej niż kiedyś. Moją pasją jest tłumaczenie za pomocą języka migowego. Ludzie dziękują mi za moją pracę, a to jest energia, która dodaje skrzydeł. Ale dziś i bez tego podziękowania czuję swoją wartość. Także w życiu codziennym. Kiedyś byłoby nie do pomyślenia, żebym wyszła z domu nieumalowana. Teraz to bez znaczenia.

Naprawdę?

Tak. Pojęłam wreszcie, że za bardzo przywiązujemy się do ciała, w którym gościmy tylko przez chwilę. Tak naprawdę nie ma znaczenia, jak wyglądamy, liczy się to co jest wewnątrz tego ciała - czyli my. Ale wiem też, że o ciało trzeba dbać, bo dzięki niemu możemy wypełnić zadania, które mamy do wykonania w ciągu życia. Ono jest krótkie i nie wolno marnować czasu. I ja go nie marnuję; ciężko pracuję, spędzam czas z rodziną. Wszyscy przez te lata przed wypadkiem przyzwyczaili się, że działam na 200 procent normy. Nie zastanawiają się więc, jakim kosztem dziś to wszystko robię. Dlatego muszę o siebie zadbać. I o swoje myśli. Wcześniej czułam się upokorzona, że nie mam nogi. Że nie mogę już pracować tyle, ile bym chciała, że nie zrobiłam w życiu takiej kariery, jaką chciałam zrobić. Że los zabrał mi marzenia, wygląd. Katowałam się myślami. A człowiek musi siebie kochać. Jeżeli nie wie, kim jest - nie potrafi tego. Kocha obraz wykreowany przez ludzi z zewnątrz.

Czyli przed wypadkiem nie wiedziałaś, kim jesteś? Odkryłaś to teraz?

To się zdarzyło w ciągu ostatniego roku. Przez pięć lat wydawało mi się, że noga mi odrośnie i będzie, jak było. Że wróci tamta Magda. Przez długi czas nie dopuszczałam do siebie tego, co się wydarzyło. Każdy etap po wypadku miał sprawić, że wrócę do dawnego życia. Najpierw dostanę protezę, podejmę pracę. A okazuje się, że życie polega na czymś innym. Na tym, żeby żyć. Czyli nie przejmować się bzdurami, które przeszkadzają nam być dobrymi, mądrymi ludźmi połączonymi z Bogiem. Nie chodzi o to, żeby dużo mieć. Ale docenić to, co się ma.

Wróciłaś do Boga?

Tak, ale nie do Kościoła. Duchowość a bycie w Kościele to dwie różne rzeczy. Wierzę, że jestem tu, bo modlili się za mnie ludzie, których nawet nie znam. Dostałam od nich dużo wsparcia. Gdyby mi ktoś o tym powiedział kilka lat temu, zapytałabym pewnie: - co to jest modlitwa? Dziś wiem, że ona ma wielką moc sprawczą.

Co znaczy duchowość?

Miłość do siebie i do drugiego człowieka. Akceptacja dualności, czyli światła i cienia. Nie zawsze jestem aniołem. Jestem człowiekiem, popełniam błędy. Przekonałam się, że na ogół to, co nas irytuje w innych, jest w nas samych. I to, co podziwiamy w innych, też w nas jest. Każdy jest dobry na swój jedyny i niepowtarzalny sposób. Duchowość to odnalezienie w sobie światła.

Mówiłaś mi kiedyś, że gdy byłaś w stanie śpiączki, twoja dusza cieszyła się na odejście z tego świata. Że powrót tu nie był przyjemny.

Ludzie, którzy doświadczyli takiego stanu, mają kłopoty w realnym życiu, bo pamiętają tę błogość, która im była dana na granicy życia i śmierci. Staram się jednak być wdzięczna za to, że jestem. Stale się rozwijam.

Na czym polega rozwój? Na zdobywaniu coraz to nowych umiejętności, żeby mieć coraz więcej do zaoferowania?

Też. Ale przede wszystkim staram się nie zaprzątać sobie głowy tym, co jest mi niepotrzebne. Przestało mnie też interesować pomaganie przez dawanie pieniędzy. Moja koleżanka jest chora, więc jestem przy niej. Daję jej siłę, żeby mogła sama sobie radzić. Bo każdy człowiek powinien sobie sam radzić.

Wierzę, że jestem tu, bo modlili się za mnie ludzie w różnych miejscach. Ludzie, których nawet nie znam

Mówi się , że pomagając drugiemu człowiekowi, pomagasz sobie. A co robisz dla drugiego, robisz dla siebie.

Jesteśmy połączeni, ale nie wolno zapominać o sobie. Rozwój jest ważny. Mam nadzieję, że doprowadzi mnie do momentu, w którym będę w stu procentach sobą. Że gdy zechcę, będę umiała nie myśleć o niczym, osiągnę harmonię. I nie mam wobec siebie wymagań, że coś muszę. Nic nie muszę. Ale mogę i dlatego, że mogę - dużo robię.

Co działa źle na człowieka?

Nienawiść, złość, zazdrość. Tego w nas nie powinno być.

A co powinno?

Satysfakcja z życia i szacunek do siebie. Wybieram to, co uważam, że jest dla mnie dobre, ale też akceptuję rzeczy, które się dzieją, jeśli nie mam na nie wpływu. Moje ciało jednak trochę za mną nie nadąża. Bo żyjąc w permanentnym bólu - ja mam non stop jakieś otarcia, leci mi krew - ciało potrzebuje regeneracji, rehabilitacji. Nie mam na nią tyle czasu, ile powinnam mieć. A moja dusza ma bogaty plan. Nie zawsze potrafię odłożyć coś na potem, mimo że lubię leniuchować.

Od jakiegoś czasu masz tatuaż. To sentencja: nikt nie będzie mówił mi jak żyć, bo nikt za mnie nie umrze.

Ostatnio dopisałam: Tylko Bóg i moja dusza. Pojawiło się również imię syna oraz Sowa lecąca na Jowisz. Ja jestem sową, a Jowisz to moja planeta.

Mówisz, że się rozwijasz, szukasz właściwej drogi życia. Wierzysz, że ci się uda?

To zależy ode mnie. Pracuję, by być uporządkowana wewnętrznie. Czytam dużo książek, a każdy, kogo spotykam czegoś mnie uczy. Każdy dzień mnie sprawdza.

Jesteś egoistką?

Jeżeli nie będę miała siły dla siebie, nie będę jej miała też dla moich dzieci, męża. A nasz związek bardzo ucierpiał na tamtym wydarzeniu. Mój mąż jest moim prywatnym bohaterem.

Rodzina wiele ci pomogła…

Wiktoria i Leonard to radość, która się w głowie nie mieści. Mąż - moja ostoja. Wiktoria powiedziała mi ostatnio: mamo, jaka ty jesteś spokojna. Jestem, bo nie pozwalam emocjom przejmować nade mną władzy. Gdy napływają - oddycham głęboko i nie poświęcam im uwagi, a jeśli ich nie uzewnętrzniam, to ich po prostu nie ma. To jednak nie znaczy, że nie cierpię, że mnie nie boli, że nie mam często w sobie złości.

Inaczej niż kiedyś?

Zupełnie inaczej. O wypadku mówiłam niemal bez przerwy, chciałam zainteresowania, współczucia. Dziś chcę zamknąć drzwi z napisem Szczekociny.

Czego się boisz?

Boję się, że upadnę. Tego, że nie wytrzymam bólu. Tylko nie wiem, co się stanie, jeśli nie wytrzymam.

Co to jest ból? Towarzysz?

Nie, nie towarzysz. Ból to bezsilność.

Co to znaczy dla ciebie być osobą z niepełnosprawnością?

Gdy słyszę to określenie, nie myślę o sobie. Żyję - na swoją miarę - pełnią życia. I robię, co mam do zrobienia. Wykorzystuję każdą sekundę, bo jutra może nie być. Już się o tym przekonałam.

Majka Lisińska-Kozioł

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.