Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wrześniowa tułaczka krakowian

Anna Czocher, historyk, archiwista, pracuje w Oddziale IPN w Krakowie
Jerzy Piotrkowski/Wikimedia
Krakowski Oddział IPN i „Dziennik Polski” przypominają. 1 września 1939. Na Kraków spadają pierwsze niemieckie bomby. Mieszkańcy są w szoku. W mieście nasila się atmosfera niepewności i chaosu. W ślad za ewakuującymi się żołnierzami i pracownikami administracji państwowej ruszają cywile. Drogi zapełniają się uciekinierami.

„Będzie to dla nas wszystkich pamiętna data! Nocy dzisiejszej rozpoczął Hitler atak na Polskę” - zapisał w swym dzienniku pod datą 1 września 1939 r. prof. Odo Bujwid. Kraków położony w odległości ok. 100 km od granicy z Rzeszą Niemiecką już pierwszego dnia wojny odczuł jej skutki.

Od wczesnych godzin porannych niemieckie lotnictwo bombardowało miasto. W ciągu pierwszych pięciu dni wojny bomby spadały na obiekty wojskowe, kolejowe, radiostację oraz na budynki mieszkalne. Na szczęście ogólna skala zniszczeń nie była duża.

Początkowo informacje o ataku Niemiec na Polskę krakowianie przyjęli z niedowierzaniem, a pierwszy nalot był kompletnym zaskoczeniem. Szybko jednak do miasta zaczęły napływać niepokojące informacje z frontu oraz pierwsi uciekinierzy ze Śląska. 2 września w obliczu groźby okrążenia i rozbicia Armii „Kraków” broniącej Górnego Śląska i Małopolski Zachodniej, Naczelny Wódz marszałek Rydz-Śmigły wydał rozkaz odwrotu. Armia dowodzona przez gen. Antoniego Szyllinga miała się wycofać na linię Nidy i Dunajca, co oznaczało, że Kraków zostanie poddany bez walki.

Uciekać czy pozostać?

Wydarzenia na froncie radykalnie wpływały na sytuację w mieście i nastroje krakowian. Decyzja o odwrocie wojska pociągnęła za sobą ewakuację administracji rządowej, samorządowej (w mieście pozostał wiceprezydent Stanisław Klimecki) i podległych im instytucji.

Z wojskowymi oraz urzędnikami ewakuowały się ich rodziny: „Na ulicy Basztowej ruch niezwykły. Jezdnia wygląda jak szosa wiodąca na jarmark. Wielka ilość ciężarowych aut. Na jednych mężczyźni z walizkami, plecakami, skrzynkami - to świeżo zmobilizowani, których podobno gromadzi się już poza obrębem Krakowa. Na drugich kobiety, dzieci, starsi mężczyźni z kuframi, z workami, z wielkimi tobołkami, z których wyglądają na zewnątrz kawały pościeli, części naczyń kuchennych - to ewakuowane rodziny wojskowych i urzędników.”

W mieście nasilała się atmosfera niepewności i chaosu. Ludzie masowo zaczęli wykupywać towary. Zdarzały się rabunki sklepów, magazynów, fabryk i plądrowanie domów prywatnych. Konieczne w warunkach wojennych zaciemnienie powodowało, że nocą miasto wyglądało jak wymarłe.

Niepokój podsycały informacje o sytuacji na froncie, prawdziwe i fałszywe wiadomości o postępowaniu wojsk niemieckich na zajmowanych terenach przynoszone przez uchodźców licznie napływających już nie tylko ze Śląska, ale i zachodnich terenów województwa. Zamęt powiększały plotki i pogłoski rozsiewane przez dywersantów niemieckich. Miasto stopniowo ulegało migracyjnej psychozie.

Sławomir Mrożek wspomina: „moja rodzina […] była jedną z tych wielu rodzin w Polsce, które musiały zdecydować: uciekać czy pozostać. Decyzje o wyjeździe nie były łatwe: Ludzie chcą uciekać z Krakowa. Czy to ma sens? I dokąd?” Groźba szybkiego wkroczenia Niemców do Krakowa pchnęła ludność do ucieczki przed frontem.

Wszystko na wschód!

4 września okazał się dniem krytycznym - tysiące mieszkańców zdecydowało się na samorzutne opuszczenie Krakowa.

Przede wszystkim z miasta ewakuowali się mężczyźni oraz młodzież uznani w obiegowej opinii za najbardziej zagrożonych niemieckimi represjami. Część z nich chciała dołączyć do oddziałów wojska, przypuszczając, że organizują się w głębi kraju. Pozostałych do ucieczki skłonił chęć znalezienia się w bezpiecznej odległości od walk i próba ochrony rodziny przed - jak się spodziewano - krótkotrwałą wojną.

Uciekano małymi grupami, rzadziej indywidualnie. Niejednokrotnie miasto opuszczały całe rodziny. Uchodźcy skierowali się na wschód głównie dwiema drogami - na Sandomierz lub na Wieliczkę i Tarnów. Ewakuowano się czym popadło - najczęściej na wozach, rowerami lub pieszo. Pociągi zasadniczo były przeznaczone dla wojska, samochodom szybko brakło paliwa.

Jedna z ewakuujących się osób relacjonowała: „Wszystko na wschód! Wozy wyładowane pościelą i gratami gospodarskimi, samochody pełne wojskowych, samochody straży pożarnych, nieprzerwana fala pieszych, na rowerach. […] Wszystko ucieka!”

Wszystkie drogi prowadzące na wschód były zatłoczone przez wojsko i cywilów i stale atakowane przez niemieckie lotnictwo. Były żołnierz wspominał: „Spieszyliśmy się bardzo, jednak drogi były zablokowane rożnego rodzaju pojazdami i tłumami ludzi, cywilów jak i wojskowych. Stale nad nami latały hitlerowskie samoloty, prawie bezkarnie ostrzeliwujące ludność z broni pokładowej i rzucając bomby. Szczególnym obiektem dla nieprzyjacielskich samolotów były linie kolejowe i główniejsze drogi, na których właśnie było największe skupienie ludności.”

Inny uciekinier wspomina: „Przerażającym był dla mnie widok […] wielu leżących trupów na okolicznych polach po poprzednich bombardowaniach. Jadąc dalej widzieliśmy na drogach masy uchodźców cywilnych zmieszanych z oddziałami wojsk. Było to wielkie kłębowisko ludzi, koni i pojazdów. Ścisk, nawoływanie, a nawet przekleństwa, stwarzały obraz wstrząsający.”

W chaosie ucieczki rozdzielały się rodziny, gubiły dzieci. „W rowach leżały połamane wózki dziecięce, byle jak sklejone taczki, rowery z powykręcanymi kołami. Przez tłum starały się przedrzeć oddziały wojska, prące na zachód z odsieczą. […] Wśród ludzi krążyły bajki i prawdy, domysły i fakty” - pisała ówczesna harcerka. W chaosie łatwo było paść ofiarą podejrzeń o dywersję lub szpiegostwo, dochodziło do samosądów. Coraz trudniej było o żywność, nocleg.

Trudy podróży, narastające poczucie bezsensu dalszej wędrówki, zwłaszcza gdy uciekinierów wyprzedzał front, spowodowały, że decydowano się na powrót do domu. Tempo przemieszczania się, zwłaszcza podróżujących całymi rodzinami było niewielkie, co w konsekwencji okazało się zbawienne, bo można było szybciej wrócić do domu. Powracających nie ścigały niemieckie bombowce, ale drogi nie były bezpieczne, pociągi dla ludności cywilnej (wagony towarowe) Niemcy uruchomili dopiero w połowie października.

Utrudniony powrót do miasta mieli szczególnie ci, którzy przedostali się za San i Bug i po 17 września znaleźli się pod okupacją sowiecką. Edward Kubalski w swoim dzienniku pod datą 31 października zanotował: „Nad Sanem - jak opowiadają - dzieją się niesamowite sceny. Tysiące repatriantów, którzy chcą tu wracać bolszewicy nie puszczają.” Przeprawa przez rzekę odbywała się w nielegalny sposób.

Do późnej jesieni 1939 roku większość uciekinierów wróciła do Krakowa. Powroty nie były łatwe. Miasto od 6 września pozostawało w rękach niemieckich. A obecność okupanta wywierała na powracających przygnębiające wrażenie. Niektóre mieszkania zostały splądrowane lub zajęte przez nowych lokatorów.

Poszukiwania wzajemne

Już w pierwszych dniach wojny podczas masowego opuszczania Krakowa wiele rodzin podzieliło się. Jedni decydowali się wyruszyć z miasta, inni w nim zostać. Podczas ucieczki w nieznane część rodzin i grup uległo rozproszeniu w drodze. Decydował o tym przypadek, zagubienie się wśród fali uciekinierów, albo była to świadoma decyzja o rozdzieleniu i powrocie do Krakowa gorzej znoszących trudy wędrówki członków rodziny.

Dla jednych wrześniowy exodus kończył się po kilku dniach, inni decydowali się na powrót po paru tygodniach. Powoli odnajdywały się rozproszone rodziny, odliczano kolejnych powracających - „W tym trzystutysięcznym mieście nie było domu, żeby ktoś na kogoś nie czekał”. Oczekiwaniu towarzyszyła obawa o los bliskich, strach kiedy i czy w ogóle powrócą. Informacji o zaginionych, wojskowych i cywilach, szukano za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, zasięgano wiadomości u krewnych i znajomych oraz u potencjalnych towarzyszy tułaczki.

W ukazującym się od października 1939 r. „Gońcu Krakowskim” w dziale „Poszukiwanie się wzajemne” zamieszczano dramatyczne anonse o poszukiwaniu bliskich: „Wacku, Zbyszku! Dajcie znak życia”, „Kto wie coś o mojej żonie, synach Zygmusiu, Januszku, Edmusiu prosi o wiadomość mąż”, „Juli, gdzie jesteś? Czemu nie przysyłasz żadnej wiadomości. Proszę daj znać o sobie”, „Dziunio, Jurcio. Matka. Kraków”. Ogłaszały się również osoby, które za opłatą podejmowały się poszukiwania zaginionych oraz różnej maści wróżbiarze, oferujący pomoc w odnalezieniu bliskich. Nie brakowało oszustów.

Oczekiwanie na zaginionych w wielu domach traktowano jak okres żałoby - nie uczestniczono w zabawach, modlono się. Powrotom towarzyszyła radość, poczucie ocalenia. Uczestnik wrześniowej tułaczki wspomina: „Po naszym powrocie do Krakowa oczekiwaliśmy w napięciu na wiadomość o tacie, bo tylko jego brakowało, ale przyszły wiadomości, że jest w drodze. Wreszcie rodzina połączyła się i mama swoim zwyczajem dała w kościele parafialnym ma mszę św. dziękczynną z okazji przeżycia przez nas wszystkich początku tej niebezpiecznej zawieruchy wojennej.”

Ktoś inny zapamiętał: „Wuj złożył ślubowanie, że jeśli jego córka wróci cała i zdrowa do domu, to będzie pościł do końca życia w każdy piątek, pijąc tylko herbatę. Przyrzeczenia tego dotrzymał.” Nie wszyscy jednak powrócili, a brak jakichkolwiek informacji o nich wzmagał niepokój bliskich. „Upłyną długie miesiące, zanim dowiemy się o ich losach” - wspomina Jacek Stocki-Sosnowski. Wśród uciekinierów było wiele ofiar. Zginęli w wyniku niemieckich bombardowań lub zmarli w skutek wycieńczenia i chorób.

Wrześniowe czekanie rozpoczęło cykl okupacyjnych rozłąk, utraty bliskich, podejmowanych starań o zdobycie informacji o nich, o ich powrót do domu. Do listy osób poległych i zaginionych podczas kampanii wrześniowej, w następnych miesiącach okupacji masowo dołączyły kolejne ofiary represji okupantów - niemieckiego i sowieckiego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski