MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wspinając się po górach, spełnia marzenia mamy

Tomasz Piwowarczyk
Alpinistom potrzebna jest przede wszystkim wytrzymałość mięśni
Alpinistom potrzebna jest przede wszystkim wytrzymałość mięśni FOT. JOANNA URBANIEC
Hobby. Piotr Picheta, nowohucki alpinista, zdobył dziewicze szczyty w górach Kokszałtau, na pograniczu Kirgizji.

Piotr Picheta jeździ po świecie i zdobywa kolejne wierzchołki najwyższych gór. Niektóre z nich dały mu się pokonać jako pierwszemu, inne nadal pozostały nieosiągalne. Bo o wszystkim, jak zwykle, decyduje natura.

Jeden z najwybitniejszych himalaistów XX wieku zapytany o to, co czuje, gdy stoi na ośmiotysięczniku, odpowiedział: nic, trzeba schodzić. Podobne zdanie ma nowohucki alpinista.

– Największa radość jest dopiero w domu, gdy na spokojnie oglądam zdjęcia. Na górze staram się nie rozprężać – mówi Piotr Picheta. Uważa, że we wspinaczce fascynujący jest przede wszystkim sam proces zdobywania. Zapytany o to, po co jeździ w góry, nie wie, co odpowiedzieć.

– Gdybym wiedział, pewnie bym przestał jeździć. Jednak wiem na pewno, że górskie wyprawy zmieniają mój sposób postrzegania świata – wyznaje. Na co dzień żyjemy w murach, wśród wielu często negatywnych emocji. W górach wszystkie problemy maleją.

– Na szczycie góry po prostu zaczynam się uśmiechać – mówi Piotr Picheta.

Poligon na Zakrzówku

Przygoda Piotra ze wspinaczką zaczęła się, gdy miał dziewiętnaście lat. Na ściankę zaprowadził go jego dobry kolega Dariusz Rosnowski. Pokazał, jak się wspinać i posłu­giwać sprzętem.

Później przyszła pora, by wyruszyć na skały. Ze znalezieniem w pobliżu miejsc do alpinistycznych wypraw nie było problemu.

– Pod Krakowem mamy bardzo dużo rejonów wspinaczkowych – zauważa Piotr. – Zacząłem od Zakrzówka. To bardzo dobre miejsce na początek, taki wspinaczkowy poligon doświadczalny – opowiada o swoich początkach.

Po kilku latach wspinania się w okolicy miasta Piotr poczuł, że to dla niego za mało. Zapisał się do Klubu Wysokogórskiego Kraków, gdzie zrobił kurs skałkowy. Tam także poznał osoby, które były ikonami polskiego himalaizmu i alpinizmu, m.in. Mariana Bałę i Andrzeja Skwirczyńskiego.

– Ci ludzie byli dla mnie przykładem. To mnie napędzało. Coraz więcej chciałem, a bałem się coraz mniej. I zaczęły się wyjazdy w coraz wyższe góry – wspomina.

Górskie przygody

Razem z kolegami tworzą zgrany zespół alpinistów. Dzielą się zadaniami: jeden jest od logistyki, drugi zajmuje się wyposażeniem. Ktoś prowadzi stronę internetową, a niektórzy poszukują sponsorów wypraw. Dużą, zagraniczną wyprawę organizują raz w roku. Do tego dokładają wspinanie się w Polsce, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i w Tatrach.

Zagraniczny, długi wypad planują zwykle na lato. Na jednej z pierwszych wypraw – w maju 2008 roku – zdobyli Grossglockner, najwyższy szczyt w Alpach. W sierpniu tego samego roku odwiedzili Gruzję.

– Tam dopiero doświadczyliśmy prawdziwej przygody górskiej – wspomina Piotr. Na trasę wyprawy wybrali rejon rzadko odwiedzany, postrzegany przez turystów za najniebezpieczniejszy, gdzie wielokrotnie dochodziło do porwań dla okupu.

– Wbrew zapowiedziom spotkaliśmy się z dużą otwartością i szczerą przyjaźnią miejscowych. Mity prysły – opowiada Piotr. Wspomina przy okazji, że przed wyprawą przeczytał książkę rosyjskiego alpinisty Aleksandra Kuzniecowa „A w dole Swanecja” na temat tego rejonu Gruzji.

– Dzięki wyprawie poznałem wszystkie piękne miejsca opisane w książce – mówi. Zdobycie najwyższego szczytu Laila Lekheli (4008 m n.p.m.) zajęło alpinistom trzy wspinaczki przez dzicz, bez kontaktu z rzeczywistością. W Gruzji spędzili miesiąc, opuszczając ją, gdy wybuchła wojna.

– W ostatniej chwili uciekliśmy przed Rosjanami do Tibilisi, skąd ewakuowano nas do Armenii. Stamtąd samolotami rządowymi wróciliśmy do Polski – wspomina. – Żal nam było Gruzinów. To krewki, ale bardzo przyjazny naród – przyznaje.

Z krajów europejskich Piotr odwiedził także Albanię. Jednak cele wypraw alpinistycznych wykraczają także poza nasz kontynent. W 2010 roku przyszła pora na azjatycką Kirgizję

– Obraliśmy sobie za cel Kokszał-tau, potężne pasmo górskie na pograniczu Kirgizji i Chin. Może dwadzieścia procent jego szczytów jest zdobytych, reszta jest dziewicza, nigdy nienazwana. Niektóre z nich zdobyliśmy jako pierwsi i nazwaliśmy je po swojemu. Te nazwy zatwierdzone są przez prestiżowy amerykański serwis „American Alpain Journal” – opowiada.

Alpinistyczny zmysł

Nie wszystkie szczyty pozwalają jednak się okiełznać. W 2011 roku Piotr wraz z kolegami wybrał się do Pakistanu, w góry Karakorum. Atakowany przez nich szczyt obronił się dwa razy, po 33 godzinach wspinaczki. Zabrakło tylko 50 metrów. A może aż?

– Zwyciężył zdrowy rozsądek i intuicja. To było jedyne słuszne rozwiązanie, które podpowiedział nam szósty zmysł. Czasami trzeba odpuścić. Mówi się, że zdobywamy szczyty, a to tak naprawdę natura decyduje, czy będziemy mogli wejść na górę – przyznaje alpinista.

Wielokrotnie przekonał się, że do przyrody trzeba podchodzić z pokorą. Kiedyś nie powiodła się majowa wyprawa na Mount Blanc.

Z drogą, którą pokonuje się w lecie w sześć godzin, alpiniści walczyli w śniegu aż 33 godziny i mimo to jej nie ukończyli. Zwykle jednak góry ustępują. W Kirgizji, gdy koledzy nie mieli już sił i odpoczywali, sam zdobywał niektóre szczyty.

Każda wyprawa to duże przedsięwzięcie logistyczne. Wyjazdy do Pakistanu i Kirgi­zji trwały po około sześć tygodni. Gruzja to miesięczny pobyt. Albania i wyprawy alpejskie trwają po 7–10 dni.

Koszty są zróżnicowane, ale alpiniści starają się je minimalizować. Jeżdżą samochodem, śpią w namiotach, jedzenie biorą ze sobą.

– Wyjazd na 7–8 dni to przy rozsądnych działaniach koszt około 350 zł. Albania kosztowała mnie 500 zł, ale już Kirgizja 3500 zł. Wyprawa do Pakistanu aż 5 tys., ale ze względu na sytuację kryzysową: musieliśmy wynająć jeepa, żeby zdążyć na samolot – wylicza Piotr.

Dodaje, że wypadów zagranicznych nie poświęcają wyłącznie na wspinanie. Zawsze znajdują czas na poznanie miejscowej kultury, zwyczajów. Wspinaczka to sport, a poznanie lokalnych zwyczajów, kontakt z ludźmi dodaje temu smaczku.

– Miałem obawy przed wyprawami do Indii czy Pakistanu, a okazało się, że czasami po prostu wystarczy się do kogoś uśmiechnąć na ulicy, żeby podszedł, zaczął rozmawiać – zauważa.

Sposób na życie

Turystyka wspinaczkowa poszerza horyzonty. I bardzo dobrze wpływa na zdrowie. – Mamy lepszą kondycję, potrafimy się sprawniej i dynamiczniej poruszać – wylicza nowohucki alpinista. Uprawiający wspinaczkę zwykle nie trenują na siłowni, bo to sport wytrzymałościowy.

Alpinistom potrzebna jest przede wszystkim wytrzymałość mięśni. A najlepszym treningiem jest samo wspinanie się. Mimo niewątpliwych zalet alpinizm to dziedzina ekstremalna. A co za tym idzie wywołująca niepokój wśród najbliższych.

– Rodzice zawsze się bali, gdy jeździłem w wysokie góry, ale nigdy mnie od tego nie odciągali – przyznaje Piotr.

– Mama mówi, że spełniam jej marzenia, bo chciała chodzić po górach, ale nie miała takiej możliwości – dodaje.

A co na hobby Piotra jego partnerka życiowa?

– Łączę swoje hobby z jej zdolnościami graficznymi i artystycznymi i prowadzimy razem sklep internetowy „Climbe” z odzieżą dla alpinistów we wspinaczkowym designie. To się nazywa szczyt porozumienia w związku – uśmiecha się Piotr.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski