Piotr Picheta jeździ po świecie i zdobywa kolejne wierzchołki najwyższych gór. Niektóre z nich dały mu się pokonać jako pierwszemu, inne nadal pozostały nieosiągalne. Bo o wszystkim, jak zwykle, decyduje natura.
Jeden z najwybitniejszych himalaistów XX wieku zapytany o to, co czuje, gdy stoi na ośmiotysięczniku, odpowiedział: nic, trzeba schodzić. Podobne zdanie ma nowohucki alpinista.
– Największa radość jest dopiero w domu, gdy na spokojnie oglądam zdjęcia. Na górze staram się nie rozprężać – mówi Piotr Picheta. Uważa, że we wspinaczce fascynujący jest przede wszystkim sam proces zdobywania. Zapytany o to, po co jeździ w góry, nie wie, co odpowiedzieć.
– Gdybym wiedział, pewnie bym przestał jeździć. Jednak wiem na pewno, że górskie wyprawy zmieniają mój sposób postrzegania świata – wyznaje. Na co dzień żyjemy w murach, wśród wielu często negatywnych emocji. W górach wszystkie problemy maleją.
– Na szczycie góry po prostu zaczynam się uśmiechać – mówi Piotr Picheta.
Poligon na Zakrzówku
Przygoda Piotra ze wspinaczką zaczęła się, gdy miał dziewiętnaście lat. Na ściankę zaprowadził go jego dobry kolega Dariusz Rosnowski. Pokazał, jak się wspinać i posługiwać sprzętem.
Później przyszła pora, by wyruszyć na skały. Ze znalezieniem w pobliżu miejsc do alpinistycznych wypraw nie było problemu.
– Pod Krakowem mamy bardzo dużo rejonów wspinaczkowych – zauważa Piotr. – Zacząłem od Zakrzówka. To bardzo dobre miejsce na początek, taki wspinaczkowy poligon doświadczalny – opowiada o swoich początkach.
Po kilku latach wspinania się w okolicy miasta Piotr poczuł, że to dla niego za mało. Zapisał się do Klubu Wysokogórskiego Kraków, gdzie zrobił kurs skałkowy. Tam także poznał osoby, które były ikonami polskiego himalaizmu i alpinizmu, m.in. Mariana Bałę i Andrzeja Skwirczyńskiego.
– Ci ludzie byli dla mnie przykładem. To mnie napędzało. Coraz więcej chciałem, a bałem się coraz mniej. I zaczęły się wyjazdy w coraz wyższe góry – wspomina.
Górskie przygody
Razem z kolegami tworzą zgrany zespół alpinistów. Dzielą się zadaniami: jeden jest od logistyki, drugi zajmuje się wyposażeniem. Ktoś prowadzi stronę internetową, a niektórzy poszukują sponsorów wypraw. Dużą, zagraniczną wyprawę organizują raz w roku. Do tego dokładają wspinanie się w Polsce, na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i w Tatrach.
Zagraniczny, długi wypad planują zwykle na lato. Na jednej z pierwszych wypraw – w maju 2008 roku – zdobyli Grossglockner, najwyższy szczyt w Alpach. W sierpniu tego samego roku odwiedzili Gruzję.
– Tam dopiero doświadczyliśmy prawdziwej przygody górskiej – wspomina Piotr. Na trasę wyprawy wybrali rejon rzadko odwiedzany, postrzegany przez turystów za najniebezpieczniejszy, gdzie wielokrotnie dochodziło do porwań dla okupu.
– Wbrew zapowiedziom spotkaliśmy się z dużą otwartością i szczerą przyjaźnią miejscowych. Mity prysły – opowiada Piotr. Wspomina przy okazji, że przed wyprawą przeczytał książkę rosyjskiego alpinisty Aleksandra Kuzniecowa „A w dole Swanecja” na temat tego rejonu Gruzji.
– Dzięki wyprawie poznałem wszystkie piękne miejsca opisane w książce – mówi. Zdobycie najwyższego szczytu Laila Lekheli (4008 m n.p.m.) zajęło alpinistom trzy wspinaczki przez dzicz, bez kontaktu z rzeczywistością. W Gruzji spędzili miesiąc, opuszczając ją, gdy wybuchła wojna.
– W ostatniej chwili uciekliśmy przed Rosjanami do Tibilisi, skąd ewakuowano nas do Armenii. Stamtąd samolotami rządowymi wróciliśmy do Polski – wspomina. – Żal nam było Gruzinów. To krewki, ale bardzo przyjazny naród – przyznaje.
Z krajów europejskich Piotr odwiedził także Albanię. Jednak cele wypraw alpinistycznych wykraczają także poza nasz kontynent. W 2010 roku przyszła pora na azjatycką Kirgizję
– Obraliśmy sobie za cel Kokszał-tau, potężne pasmo górskie na pograniczu Kirgizji i Chin. Może dwadzieścia procent jego szczytów jest zdobytych, reszta jest dziewicza, nigdy nienazwana. Niektóre z nich zdobyliśmy jako pierwsi i nazwaliśmy je po swojemu. Te nazwy zatwierdzone są przez prestiżowy amerykański serwis „American Alpain Journal” – opowiada.
Alpinistyczny zmysł
Nie wszystkie szczyty pozwalają jednak się okiełznać. W 2011 roku Piotr wraz z kolegami wybrał się do Pakistanu, w góry Karakorum. Atakowany przez nich szczyt obronił się dwa razy, po 33 godzinach wspinaczki. Zabrakło tylko 50 metrów. A może aż?
– Zwyciężył zdrowy rozsądek i intuicja. To było jedyne słuszne rozwiązanie, które podpowiedział nam szósty zmysł. Czasami trzeba odpuścić. Mówi się, że zdobywamy szczyty, a to tak naprawdę natura decyduje, czy będziemy mogli wejść na górę – przyznaje alpinista.
Wielokrotnie przekonał się, że do przyrody trzeba podchodzić z pokorą. Kiedyś nie powiodła się majowa wyprawa na Mount Blanc.
Z drogą, którą pokonuje się w lecie w sześć godzin, alpiniści walczyli w śniegu aż 33 godziny i mimo to jej nie ukończyli. Zwykle jednak góry ustępują. W Kirgizji, gdy koledzy nie mieli już sił i odpoczywali, sam zdobywał niektóre szczyty.
Każda wyprawa to duże przedsięwzięcie logistyczne. Wyjazdy do Pakistanu i Kirgizji trwały po około sześć tygodni. Gruzja to miesięczny pobyt. Albania i wyprawy alpejskie trwają po 7–10 dni.
Koszty są zróżnicowane, ale alpiniści starają się je minimalizować. Jeżdżą samochodem, śpią w namiotach, jedzenie biorą ze sobą.
– Wyjazd na 7–8 dni to przy rozsądnych działaniach koszt około 350 zł. Albania kosztowała mnie 500 zł, ale już Kirgizja 3500 zł. Wyprawa do Pakistanu aż 5 tys., ale ze względu na sytuację kryzysową: musieliśmy wynająć jeepa, żeby zdążyć na samolot – wylicza Piotr.
Dodaje, że wypadów zagranicznych nie poświęcają wyłącznie na wspinanie. Zawsze znajdują czas na poznanie miejscowej kultury, zwyczajów. Wspinaczka to sport, a poznanie lokalnych zwyczajów, kontakt z ludźmi dodaje temu smaczku.
– Miałem obawy przed wyprawami do Indii czy Pakistanu, a okazało się, że czasami po prostu wystarczy się do kogoś uśmiechnąć na ulicy, żeby podszedł, zaczął rozmawiać – zauważa.
Sposób na życie
Turystyka wspinaczkowa poszerza horyzonty. I bardzo dobrze wpływa na zdrowie. – Mamy lepszą kondycję, potrafimy się sprawniej i dynamiczniej poruszać – wylicza nowohucki alpinista. Uprawiający wspinaczkę zwykle nie trenują na siłowni, bo to sport wytrzymałościowy.
Alpinistom potrzebna jest przede wszystkim wytrzymałość mięśni. A najlepszym treningiem jest samo wspinanie się. Mimo niewątpliwych zalet alpinizm to dziedzina ekstremalna. A co za tym idzie wywołująca niepokój wśród najbliższych.
– Rodzice zawsze się bali, gdy jeździłem w wysokie góry, ale nigdy mnie od tego nie odciągali – przyznaje Piotr.
– Mama mówi, że spełniam jej marzenia, bo chciała chodzić po górach, ale nie miała takiej możliwości – dodaje.
A co na hobby Piotra jego partnerka życiowa?
– Łączę swoje hobby z jej zdolnościami graficznymi i artystycznymi i prowadzimy razem sklep internetowy „Climbe” z odzieżą dla alpinistów we wspinaczkowym designie. To się nazywa szczyt porozumienia w związku – uśmiecha się Piotr.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?