MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Współautor zwycięstwa "Solidarności"

Redakcja
Fot. Roman Jocher (PAP)
Fot. Roman Jocher (PAP)
Czy do historii Polski ks. Henryk Jankowski wkroczył 17 sierpnia 1980 r., gdy odprawił mszę św. dla strajkujących robotników w Stoczni Gdańskiej?

Fot. Roman Jocher (PAP)

ROZMOWA. Z prof. JANEM ŻARYNEM z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego o zmarłym ks. Henryku Jankowskim

- Tak. Wcześniej był kapłanem niezwiązanym z jakimikolwiek kręgami opozycji, znajdującymi się w Gdańsku, czy szerzej - w Trójmieście. W 1970 r. został proboszczem kościoła św. Brygidy w Gdańsku (dla którego bardzo wiele dobrego zrobił - przejął kościół zrujnowany jeszcze wskutek wojny, a dzięki swoim zdolnościom organizacyjnym systematycznie przywracał go do dawnej świetności). Można powiedzieć, że do 17 sierpnia 1980 r. ks. Jankowski był jednym z wielu tysięcy polskich duchownych, oddanych parafii i wiernym, budowniczym, ale na arenę polskich dziejów wszedł 17 sierpnia niemal 30 lat temu. Trzeba bowiem pamiętać, że była to przełomowa data w czasie strajku. Również msza św., którą odprawił wtedy ks. Jankowski, miała dla strajkujących bardzo istotne znaczenie.

- Dlaczego?

- Poprzedniego dnia, 16 sierpnia, strajk w Stoczni Gdańskiej został zakończony. Dyrekcja stoczni przyjęła warunki podyktowane przez komitet strajkowy. Między innymi obiecała przywrócić do pracy Lecha Wałęsę i Annę Walentynowicz oraz zgodziła się na podwyżki. W takiej sytuacji komitet strajkowy większością głosów opowiedział się za zakończeniem strajku. Lech Wałęsa ogłosił tę decyzję. Postanowienie o końcu strajku źle odebrały małe zakłady. Pracujący w nich ludzie chcieli dalej strajkować, ale bez wielkiej stoczni niewiele mogli zrobić. Wtedy Wałęsa ogłosił strajk solidarnościowy z nimi, ale stoczniowcy nie dowiedzieli się o tym, ponieważ dyrekcja wyłączyła radiowęzeł. Jak wiadomo, dzięki grupie osób, m.in. Alinie Pieńkowskiej, Henryce Krzywonos i Annie Walentynowicz, strajk nie został zakończony.

- Ks. Henryk Jankowski nie miał żadnego udziału w powrocie do strajku.

- Nie miał, ale sytuacja się zmieniła. Można powiedzieć, że stoczniowcy nie dotrzymali słowa danego dyrekcji. Część z nich z tego powodu czuła dyskomfort. W nocy z szesnastego na siedemnastego niektórzy przywódcy strajku, z Anną Walentynowicz na czele, rozpoczęli swego rodzaju peregrynację po najważniejszych osobach w ówczesnym Gdańsku.

- Wtedy odwiedzili ks. Jankowskiego?

- Również, ale także m.in. Tadeusza Fiszbacha, I sekretarza PZPR w Gdańsku, Jerzego Kołodziejskiego, wojewodę gdańskiego, czy bp. Lecha Kaczmarka, biskupa diecezji gdańskiej. "Grupa peregrynująca" poprosiła proboszcza Jankowskiego, którego parafia sąsiadowała ze stocznią, by następnego dnia - 17 sierpnia - odprawił mszę św. w Stoczni Gdańskiej.

- Proboszcz Jankowski powiedział, że odprawi mszę św., ale jedynie wtedy, gdy uzyska zgodę bp. Kaczmarka. Walentynowicz udała się zatem do ordynariusza gdańskiego. Ten się zgodził. Dlaczego ks. Jankowski postawił taki warunek przywódcom strajku?

- Ks. Jankowski nigdy nie krył, że była to dla niego trudna decyzja. Na wydarzenia sprzed 30 lat należy patrzeć przez pryzmat ówczesnych realiów. Ks. Henryk miał w pamięci tragiczne wydarzenia z grudnia 1970 r. Nie chodzi tylko o zamordowanych na rozkaz kierownictwa PZPR, ale o represje, jakie dotykały strajkujących w latach 70. Msza św. odprawiona przez ks. Henryka miała dla strajkujących duże znaczenie, ponieważ niejako namacalnie wtedy poczuli - jak wspominają - że Bóg wziął ich w opiekę, że racja jest po ich stronie. Przypomnę, że to był czas wielkich emocji. Od tamtej chwili ks. Henryk Jankowski został ze stoczniowcami, strajkującymi, z "Solidarnością".
- Ks. Jankowski twierdził, że prymas Stefan Wyszyński namaścił go kapelanem "Solidarności" przy przewodniczącym związku Lechu Wałęsie.

- Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że ks. Henryk odgrywał ogromną rolę przy Lechu Wałęsie w okresie tzw. I "Solidarności" (1980-1981). Uczestniczył we wszystkich najważniejszych wydarzeniach w czasie słynnych 16 miesięcy. Był jednym z najważniejszych doradców Wałęsy.

- Jakim był doradcą, w ocenie Pana?

- Ks. Henryk przez całe lata 80., czyli do końca PRL, realizował wizję i strategię Prymasa Tysiąclecia. Kardynał Stefan Wyszyński uważał, że "Solidarność" powinna działać ostrożnie. Prymas miał świadomość, że związek jest fenomenem w skali świata, a świat - mówiąc potocznie - nie sprzyjał Polsce. Krajów zachodnich, z USA na czele, nie obchodziliśmy, a jeśli już, to liczyli na to, że możemy osłabić Związek Sowiecki. Ten bowiem - nawet kosztem interwencji zbrojnej - nie wypuściłby nas ze swoich szponów. Tak na geopolitykę patrzył prymas Stefan Wyszyński. Uważał, że o Polskę sami musimy się troszczyć, a troska polegać ma na umiejętnej ocenie sił i możliwości. Ks. Henryk w takim koncyliacyjnym duchu oddziaływał na Lecha Wałęsę. Moim zdaniem nieco przedobrzył, np. wtedy, gdy spotykał się z funkcjonariuszem SB, który zarejestrował ks. Jankowskiego jako kontakt operacyjny. Z dokumentów wiemy, że bezpieka zainteresowana była pozyskiwaniem informacji od kapłana, a nie prowadzeniem z nim negocjacji politycznych. Moim zdaniem, ks. Jankowski nie rozumiał roli, jaką wyznaczyła mu SB.

- Lech Wałęsa podkreśla, że bez ks. Jankowskiego komunizm jeszcze długo, długo by istniał. Ma rację Wałęsa?

- Ma. Ks. Henryk był jedną z nielicznych osób, bez których nie byłoby zwycięstwa "Solidarności". Muszę dodać, że ks. Jankowski odgrywał kluczową rolę przy Wałęsie przez całe lata 80. Władze komunistyczne wiedziały o jego roli przy przewodniczącym "Solidarności" i dlatego był jednym z najbardziej prześladowanych kapłanów przez reżim. Nie tylko niszczyła go SB, ale też "problem" ks. Jankowskiego raz po raz podnosili przedstawiciele strony rządowej w czasie spotkań z biskupami w ramach Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu. Przedstawiciele PRL wskazywali na ks. Henryka jako przykład kapłana uprawiającego politykę i zwalczającego rządzących komunistów.

- W 1984 r. ordynariuszem diecezji gdańskiej został bp Tadeusz Gocłowski. Na niego - o czym mówił we wspomnieniach dzisiejszy abp senior diecezji gdańskiej - reżim naciskał, by "utemperował" ks. Jankowskiego. Ten tego nie robił.

- Owszem, ale zwrócę uwagę, że abp Gocłowski już w wolnej Polsce przyznał, że ks. Jankowski w PRL przekraczał granice zaangażowania duszpasterza w politykę. Podkreślę, że w latach 80. abp Gocłowski stał murem za swoim kapłanem.

- Podziały na różne frakcje w "Solidarności" - m.in. Lecha Wałęsy i Andrzeja Gwiazdy - pojawiły się już od września 1980 r. Czy ks. Henryk Jankowski zawsze stał przy Wałęsie?
- Cały czas. Bronił także, niestety, najgorszej decyzji Wałęsy, gdy ten 31 marca 1981 r. podpisał z ówczesnym wicepremierem Mieczysławem Rakowskim porozumienie, zwane warszawskim. Jego efektem była zgoda władz na rejestrację rolniczej "Solidarności", ale w zamian Wałęsa odwołał strajk generalny. Moim zdaniem to postanowienie Wałęsy w fatalny sposób odbiło się na przyszłości związku. Brak strajku generalnego umocnił komunistów i osłabił "Solidarność".

- Po 1989 r. ks. Jankowski był w większości mediów przedstawiany jako tzw. czarny charakter. Słusznie?

- Jestem historykiem i nie chciałbym dywagować o ks. Henryku w III RP. Powiem tyle, że ks. Jankowski jako kapłan, ale zarazem obywatel demokratycznego państwa, wszedł w tradycję II RP, zwłaszcza w jej początkach, gdy duchowni pełnili rolę i duszpasterzy, i polityków.

- W 340-osobowym Sejmie Ustawodawczym (1919-1922) księży było 33.

- Ważniejsze od liczby księży jest to, że każda osoba, niezależnie od wykonywanej profesji, jeśli uprawia politykę, musi liczyć się z konsekwencjami. W świecie polityki nie ma litości. Media nie stosują taryfy ulgowej wobec każdego polityka, w tym księży. Ks. Jankowski płacił sporą cenę za aktywność polityczną.

Jednocześnie mało kto dzisiaj wie, że ks. Henryk całe swoje życie służył ubogim, pomagał potrzebującym. Tylko w listopadzie 1982 r. ośrodek pomocy charytatywnej działający przy kościele św. Brygidy w Gdańsku udzielał stałej pomocy blisko 500 rodzinom. Tak narodziła się legenda księdza, którego bali się, ale też respektowali komuniści. W III RP miał opinię antysemity, krezusa. Prawda jest taka, że swój zmysł organizacyjny spożytkowywał na rzecz najbardziej potrzebujących, ubogich. On się nie chwalił, że tak robi. Wierzył, że Bóg go dobrze oceni. Na sądzie ludzkim od pewnego momentu ewidentnie nie zależało mu.

Rozmawiał: Włodzimierz Knap

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski