Książka Izoldy Kiec prowadzi nas od narodzin kabaretu w Polsce – krakowskiego Zielonego Balonika – przez lata jego rozkwitu, aż do nowych form, spośród których wybija się oparty na monologu stand-up.
To pierwsza monografia o „cabaretiasis”. Brzmiącym jak nazwa wirusa słowem określa Kiec właśnie zjawisko kabaretu.
– Wielu chciało sprowadzić go do mody, a on okazał się sposobem na życie. Nie godzę się więc, by kłótnie polityków nazywać „kabaretem”. To sztuka – mówi autorka. Zwraca też uwagę, że język kabaretu stawał się częścią mowy Polaków. Tworzą ją jednak nie tylko tak zabawne słowa jak „bulgot” i „łyżew” ze skeczu „Sęk”.
– Mamy pokolenie, które potrafi mówić językiem Starszych Panów. Reprezentanci innej generacji sięgają po współczesny im język Salonu Niezależnych czy kabaretu Potem. Z czasem rodowód słowa się zaciera – zauważa Kiec.
Na dowód przytacza porzekadło „i w tym cały jest ambaras, żeby dwoje chciało na raz”, które jest przecież cytatem z tekstu Tadeusza Boya-Żeleńskiego.
Wychowani na Kabarecie Olgi Lipińskiej pamiętają, że „i rym cym cym, i hopsa sa” śpiewały nawet przedszkolaki. Przykłady, nie tylko z kabaretu, można mnożyć. Przecież „stary rzęch” wkradł się do polskiej mowy za sprawą Jana Himilsbacha.
Tego typu autorskie rozważania sprawiają, że Kiec nie napisała wcale kroniki kabaretu. – Chciała odpowiedzieć na pytanie, jaka jest dziś kondycja polskiego poczucia humoru? Z siebie śmiać się nie lubimy. Naśmiewamy się z „tych z góry”– twierdzi Kiec. Dodaje, że także absurdalny humor ma u nas wielu zwolenników.
– W tej konwencji porusza się dziś choćby Mumio. Seria reklam, które zrealizował dla operatora komórkowego, była oparta na żarcie bardzo abstrakcyjnym. Polacy jednak je uwielbiali. Niektórzy, po zdjęciu reklam z wizji, zmienili operatora – opowiada.
Podróż po historii kabaretu umilają ilustracje i zdjęcia. Uwagę zwraca serdeczny język autorki, z jakim opisuje bohaterów. Kto jest jej najbliższy?
– Piotr Skrzynecki. Moja fascynacja nim dotyczy m.in. koncertowego albumu Ewy Demarczyk. Pięknie zapowiadał ją Skrzynecki. Kraków to „piwniczna” magia, której nie ma mój Poznań – wyjaśnia. To jednak ze stolicy Wielkopolski wywodzi się niezrównany Tey. Do Poznania wyjechał też najbardziej zasłużony dla polskiego kabaretu cukiernik, Apolinary Jan Michalik.
– Tey był bardziej polityczny niż liryczny, a Michalik wyjechał do Poznania, gdy twórcy kabaretu stąd uciekali. Podsumowuje to anegdota o żonie miejskiego architekta, warszawiance. Gdy jadąc tramwajem założyła nogę na nogę, konduktor rzucił: „zdejm pani tę girę, to nie kabaret!”. Takie było międzywojnie w Poznaniu – śmieje się Kiec.
„Historia” obejmuje kabaret współczesny. Przedstawia m.in. losy nieistniejącej klubokawiarni Chłodna 25 w Warszawie. Oparte na kontakcie z widzem monologi stand-uperów, jak i współczesne kabarety łączy jedno – język odzierają z poetyckości.
– Władysław Sikora apelował: „Stand-uperzy, nie zapominajcie, że jest też liryka! Nie bądźcie tylko zbuntowani!”. Ten apel nie pozostał bez echa. Wierzę, że powrót do liryczności to kwestia czasu – mówi Kiec.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?