MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Wspólnota w czasach żałoby

Redakcja
Autentyczna wiara pozwala ludziom godnie przeżywać tragedię FOT. ANNA KACZMARZ
Autentyczna wiara pozwala ludziom godnie przeżywać tragedię FOT. ANNA KACZMARZ
Mamy kłopot z naszą narodową żałobą. Dla Polaków gromadzących się w tych dniach w Warszawie czy Krakowie była ona odruchem naturalnym, spontanicznym. Dla publicystów, socjologów, medioznawców - wciąż jest prawdziwym problemem. Jak opisać i zracjonalizować to, co się działo (i dzieje) w Polsce po 10 kwietnia 2010 roku, unikając z jednej strony patosu, z drugiej krzywdzących uproszczeń?

Autentyczna wiara pozwala ludziom godnie przeżywać tragedię FOT. ANNA KACZMARZ

Sprawy do przemyślenia

Większość z nas, piszących, wpada albo w jedną, albo w drugą pułapkę. Trudno wyłączyć emocje, zarówno te dobre, jak i te złe. Bo przecież nie jest tak, że wszyscy jesteśmy zbudowani naszą, polską solidarnością z ofiarami katastrofy. Dla wielu jest ona przez swoją bezprecedensowość trudna do zrozumienia, obca. Stąd już tylko krok do oskarżeń o manipulację, kicz, sztuczność.

Diana a sprawa polska

Pierwszym oskarżonym są media. Dlaczego tak dużo w nich obrazów tragedii, tak długo pokazywanych, tak sugestywnie i mocno. Nie sposób oderwać oczu od ekranu telewizora. Od przejmujących zdjęć w gazetach, poruszających relacji. Rzeczywiście, czasem trudnych do zniesienia. Ale przecież media, które coraz częściej kreują rzeczywistość, teraz "tylko" ją relacjonowały. Dramaturgia wydarzeń nie pozostawiała zbyt wiele miejsca i czasu na cokolwiek innego. Każdy dzień zamieniał się w kolejny akt dramatu. Transporty trumien przywożonych z Moskwy wymuszały taki, a nie inny scenariusz żałoby. Kolejne kondukty, pogrzeby, pożegnania, aż po niedzielne apogeum w Krakowie. Nikt żałoby nie przeciągał ponad miarę. Mało tego, oficjalnie trzeba było ją zakończyć w momencie, gdy tak wiele ciał wciąż nie zostało zidentyfikowanych.

A jednak, zdaniem niektórych socjologów, to właśnie media miały w tych dniach rozpętać "histerię", wyprowadziły ludzi na ulice, kazały palić znicze i sypać kwiaty. Jak księżnej Dianie. Prof. Agata Bielik-Robson wylansowała nawet na określenie tego, co się w Polsce dzieje, termin "dajanizacja", który robi sporą karierę na portalach i wśród lewicowych publicystów. "Karnawał na smutno", "święto fałszywej jedności", "zbiorowa histeria podszyta agresją" - okazuje się, że tak też można pisać o polskiej żałobie.

"Tłum agresją podszyty"

Każdy ma prawo do własnego zdania. To (wreszcie) wolny kraj. Warto jednak zwrócić uwagę na specyficzny język tego opisu. Pani profesor patrząc na polską żałobę widzi "ów regres, o którym pisali Zygmunt Freud czy Gustaw Le Bon. Regres do pierwotnej i rytualnej jedności, odróżnicowania, w którym wszyscy jednają się, płaczą, padają sobie w ramiona" (cyt. za "Kultura Liberalna"). Ludzie czekający kilkanaście godzin, by oddać hołd parze prezydenckiej, są dla niej "rozhisteryzowanym tłumem". Pojawia się też "agresja, która musi znaleźć ujście, by rytuał mógł się skończyć". Analityczny chłód czy raczej całkowite oderwanie od rzeczywistości?

Być może brak mi socjologicznego warsztatu, ale uderzył mnie kontrastujący z tym (wybaczą Państwo) bełkotem język owego "tłumu". Można go było codziennie usłyszeć w relacjach spod pałacu. Proste słowa, płynące z serca. Spokój. Powaga. Naturalność. Proste gesty. W tych dniach to były naprawdę publiczne media. Zobaczyliśmy i usłyszeliśmy, co czuje milcząca zazwyczaj większość.

Oczywiście emocje w tej naszej żałobie także były obecne. Mocnych słów nie zabrakło w gazetach, na portalach, ale nie tam, gdzie palono świece. To na pewno nie był "podszyty agresją tłum", lecz wspólnota. Ludzie nie zbierali się przeciw komuś, nie szukali winnych. Szukali siebie. Nie chcieli być w chwili tragedii sami. Chcieli być razem. To dość oczywista obserwacja. Może zbyt oczywista, więc stąd potrzeba szukania "drugiego dna".

Spokój, powaga, godność

Publicysta powinien zachowywać dystans. Dziś wiele osób wręcz chlubi się, że nie daje się porwać patriotycznym uniesieniom. Patrzy na nie podejrzliwie. Padają słowa "kicz", "groteska", "przesada". Coraz powszechniejsze są obawy, do czego to może doprowadzić. Znów obudzimy jakieś demony.

Owszem, warto czasem "wyjść z siebie i stanąć obok". Pytanie tylko, czy przytoczone powyżej głosy są rzeczywiście przejawem chłodnej, racjonalnej refleksji, czy raczej emocji, tyle że opatrzonych innym wektorem. Skoro szukamy audytora, który nam powie, co się teraz z nami dzieje, oddajmy głos prawdziwym outsiderom. Na przykład reporterom relacjonującym polską żałobę. Najlepiej takim, którzy widzieli niejedno. Zamachy terrorystyczne, klęski żywiołowe, wojny. Wszyscy są zgodni, że jest coś wyjątkowego nie tylko w tej tragedii, ale i w tym, jak ją przeżywamy. Nie chodzi o stopniowanie traumy, ale jej specyfikę, odmienność. Zagraniczni dziennikarze nie widzieli kiczu, patosu i groteski. Nie dostrzegli dajanizacji. Zobaczyli coś diametralnie odmiennego od histerii: spokój, powagę i godność. To ostatnie słowo padało w relacjach bardzo często.

"Imponujące jest, jak ludzie są zorganizowani, nikt nie stara się przeciskać, wszyscy cierpliwie czekają na swoją kolej, pomimo że trwa to bardzo długo i często odbywa się przy złej pogodzie. Widzę w zachowaniu ludzi wiele godności" - mówi Raluca Lunculescu, korespondentka rumuńskiej Realitatea TV. Podobnych komentarzy reporterów z całego świata PAP zamieściła kilkanaście.

Zrozumieć polską duszę

Można w polskiej narodowej żałobie szukać odniesień do prymitywnych rytuałów, można też widzieć w niej popkulturowe widowisko. Można, tylko po co? Czy nie prościej odwołać się do historii, kultury, religii? Do zachowań wpisanych w naszą tradycję? Jeśli nawet zagraniczni publicyści dostrzegają głęboko polską symbolikę tej tragedii, dlaczego wielu z nas nie chce jej dostrzec? A jeśli dostrzega, to w karykaturze, a nie w tym, co w niej naprawdę wartościowe?

Choćby religijny wymiar narodowej wspólnoty, który nie jest czysto obrzędowy, ale głęboko zakorzeniony w wierze. Przecież to autentyczna wiara jest dziś źródłem powagi i nadziei, pozwala ludziom godnie przeżywać tragedię. Niekończąca się seria pogrzebów zamieniających się w patriotyczne manifestacje gorszy tylko tych, którzy nie rozumieją polskiej duszy i nie chcą zaakceptować, że to prawdziwe chrześcijański sposób przeżywania straty, jaką poniosła wspólnota. Nic tu nie robi się na pokaz. Korespondenci urzeczeni są niezwykłą oprawą pogrzebowych uroczystości także dlatego, że nie została ona wymyślona ad hoc. Jest elementem naszej kultury.

Historia nie oszczędziła nam doświadczeń żałoby. Przechowuje je zbiorowa pamięć, a te najświeższe, zarejestrowane podczas żałoby po Janie Pawle II są dziś w sposób naturalny powtarzane. Białe marsze, palenie zniczy w miejscach pamięci, krzyże układane ze świateł w akademikach, świece wystawiane w oknach... to wszystko już było. Ale teraz ten sam zestaw zachowań wypełniany jest inną treścią.

Siła spokoju

Oczywiście, jak ktoś bardzo chce, to znajdzie w wielotysięcznym zgromadzeniu pojedyncze przejawy fanatyzmu czy wręcz akty agresji. Przy odrobinie złej woli można też żałobę widzieć przez pryzmat protestów i haseł skandowanych pod kurią. Ale przecież ich źródło bije w zupełnie innych emocjach, tych sprzed 10 kwietnia. I nawet po decyzji o miejscu pochówku pary prezydenckiej nie przekształciliśmy - jak twierdzi Mirosław Pęczak ("Polityka") - w "kohortę złożoną z antagonistycznych wobec siebie grup". Mimo sporych wysiłków "Gazety Wyborczej" i "Dziennika Gazety Prawnej", które z pierwszych stron ogłosiły kolejną odsłonę wojny polsko-polskiej, żałoba zachowała swą powagę, a my - siłę spokoju.

Jeśli koniecznie trzeba gdzieś pokazać pęknięcie w narodowym monolicie tych dni (by też nie być posądzonym o oderwanie od rzeczywistości), to pojawiło się ono właśnie pomiędzy opisywanymi i opisującymi. Między żałobnikami a kronikarzami żałoby. Ci drudzy, we wpływowych gazetach, na wielu portalach zatrzymali się na etapie "Polski kibicowskiej" (za kim jesteś? na kogo głosowałeś?). Nasze Kasandry wieszczące powrót do "mowy nienawiści" czegoś nie zauważyły albo zabrakło im właściwego języka do opisu. Najprawdopodobniej po prostu zostały w domu i coś straciły, coś im umknęło. Coś ważnego. Okazja, by zobaczyć na ulicach Warszawy i Krakowa ludzi, którzy zjeżdżają tu z całego kraju, by spędzić kilkanaście godzin w kolejce, oddać hołd prezydentowi, wspominać polityków i urzędników.

Za, a nie przeciw

To wbrew pozorom istotna okoliczność. Bo chyba żadna z ofiar tej katastrofy nie kwalifikowała się do "prestiżowej" grupy celebrytów. Nie mieli żadnych szans na udział w "Tańcu z gwiazdami". Teoria o "dajanizacji" polskiej żałoby nie trzyma się kupy, bo na pokładzie nie było rodzimej Diany. Mało tego, zbyt uproszczona wydaje się też teoria, że Polacy, jak to drzewiej bywało. spontanicznie się organizują tylko całkowicie w oderwaniu od swego realnego państwa, a najchętniej przeciw jego oficjalnym władzom. Tym razem było inaczej.

Wszyscy wiedzą, że stać Polaków na wielkie zrywy, dotąd jednak ta umiejętność mobilizacji przedstawiana była wyłącznie w kontekście romantycznych insurekcji w rodzaju "ja z synowcem na przedzie i jakoś to będzie". Nowością może być zatem konstatacja, że potrafimy być w sytuacjach nadzwyczajnych także doskonale zorganizowani, sprawni, cierpliwi i zdyscyplinowani. Nowością, która powinna zostać dostrzeżona i zapamiętana. Kraków czasu narodowej żałoby będzie przez media przywoływany oczywiście w kontekście niestosownych w formie protestów na Franciszkańskiej. Tymczasem to zaledwie epizod wobec pokazu sprawności organizacyjnej wszystkich władz, który nie byłby możliwy bez wzorcowej (nie bójmy się tego słowa) postawy krakowian i przyjezdnych. Jak pisała poetka "Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono". I wiemy o sobie dziś na pewno więcej niż przed nie byle jakim sprawdzianem. Pytanie, co teraz z tą wiedzą zrobimy?

Słowa odzyskują znaczenie

Pytanie może się wydawać retoryczne. Jak to co? Nic! Trudno zmienić kalki myślowe, schematy, wyrwać się z szablonów. Przyzwyczailiśmy się mówić o sobie: "polskie dziadostwo" i nie bardzo mamy ochotę coś tu zmieniać. Wystarczyło posłuchać wręcz jednobrzmiącego chóru szyderstwa przypominającego postanowienia i deklaracje sprzed pięciu lat. "Miało być pokolenie JPII, jest pokolenie MP3" - triumfuje "Polityka" (tak jakby oba pojęcia całkowicie się wykluczały). Wszyscy w ciemno obstawiają, że żadnego pojednania narodowego nie będzie i jak tylko pył wulkaniczny opadnie, wrócimy do swojego polskiego piekiełka. Skoczymy sobie - jak zawsze - do gardeł. Tylko że ludzie palący znicze nie wyglądali na zaprawionych w tego typu narodowym sporcie. Nie wyglądali też na kibiców.

Na pewno w czasie kampanii wyborczej przyjemnie nie będzie, ale w którym kraju kampanie są miłe i kulturalne? Nie jesteśmy doskonali, więc miejmy do siebie trochę dystansu - który ponoć jest nam dziś potrzebny jak tlen. Nie skaczmy od razu z nieba do piekła, z egzaltacji narodową jednością w czarną rozpacz z powodu wybuchu kolejnej wojny domowej.

Polskiej polityki nie da się "wyzerować". Żałoba nie ma mocy przemiany ludzi w aniołów. Na pewno jednak przywraca pewną hierarchię, właściwą miarę rzeczy i pojęć. Słowa w tych dniach odzyskują swoje znaczenia, widzimy, co jest dla nas ważne. To akurat powinno i może przetrwać.

PIOTR LEGUTKO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski