Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy kiedyś będziemy staruszkami, ale do geriatrii trzeba mieć powołanie - lek. med. Tomasz Płatek opowiada o swoich doświadczeniach

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. halina gajda
Lek. med. Tomasz Płatek, internista, kierujący oddziałem geriatrycznym gorlickiego szpitala opowiada nam o relacjach dziadków i wnuków, własnych doświadczeniach i pracy pod okiem taty

Za nami, przynajmniej kalendarzowo, święto babć i dziadków, choć w szkołach i przedszkolach, fetowanie trwa w najlepsze. Wiele ich zostało na ten czas w szpitalu, na oddziale?
Oj, bardzo wiele. Zdecydowanie więcej jest babć, wszak to właśnie kobiety żyją dłużej od mężczyzn, stąd i u nas taka proporcja. Nie zmienia to jednak nic, że i babcie i dziadkowie wyczekują na wnuczęta. Ta nić porozumienia pomiędzy nimi, a wnukami jest o wiele większa, trwalsza niż ich własnymi dziećmi. Widać to chociażby na stolikach przy łóżkach, gdzie częściej widać zdjęcia wnuków, a nie własnych dzieci, a laurki z okazji Dnia babci i Dziadka stoją na honorowym miejscu. Po prostu wnukom wolno więcej.

Mówi Pan to z własnego doświadczenia? Jest Pan dziadkiem?**
(śmiech) Nie, jeszcze nie jestem dziadkiem, ale doskonale pamiętam, jak na świat przyszedł mój syn. Zasadniczo, mój tata, mówiąc wprost, był stanowczym człowiekiem i w domu była konkretna dyscyplina. Gdy mówiliśmy z bratem, że chcemy iść do kina, na zabawę, tata od razu miał swoje zdanie: jakie kino, jaka dyskoteka - do nauki! I tyle było naszej wolności. Za to mój syn, a więc wnuk, od dziadka słyszał: rób, na co masz ochotę. Przy okazji mnie się dostawało, że dziecku odmawiam przyjemności. (śmiech)

Właśnie - dziadek i syn. Pan poszedł w ślady taty, a Pana syn? Poszedł zawodowo za Panem?
Nie. Skończył prawo, teraz wziął się jeszcze za psychologię. Nie miał nigdy medycznych zapędów. W przeciwieństwie do mnie w jego wieku. Wiedziałem, że będzie to medycyna, choć przyznam, że przez krótką chwilę planowałem być ogrodnikiem. Fascynowało mnie, gdy po wsadzeniu do ziemi niepozornego nasionka wyrastała piękna roślina.

Ogrodnik - faktycznie zaskakujące. Bardziej spodziewałabym się, że strażak.

Moi dziadkowie byli rolnikami. Każde wakacje spędzałem u nich. To dziadkowie nauczyli mnie trzymać kosę, co więcej kosić też! Pamiętam, jak tata powoził, ja siedziałem na kosiarce i odkładałem pokosy, a babcia i ciotki wiązały je powrósłami.

Pokosiłby Pan coś dzisiaj? Ogródek, trawnik przy szpitalu...
(śmiech) Pewnie nie za bardzo, ale na pewno nie poucinałbym sobie palców u stóp, ani nie wbił ostrza w ziemię, gdyby mi ktoś kosę do ręki dał.

Zostawmy jednak ogrodnictwo - rozumiem, że medycyna była we krwi, ale dlaczego geriatria? Tata nie przestrzegał, że praca ze starszymi, schorowanymi do najłatwiejszych nie należy?
Nawet gdyby przestrzegał, to i tak by to nic nie zmieniło, bo ja od początku byłem zdeklarowany: tylko geriatria. Choć rzeczywiście, w powszechnej opinii, miałem przejąć po mamie gabinet ginekologiczny.

Tyle że to były plany otoczenia, nie moje i nawet nie moich rodziców. Oni tylko, czasem wręcz do znudzenia, powtarzali mi, że lekarz to zawód wyjątkowy, jeśli chodzi o ludzkie życie. I mam o tym pamiętać. Z drugiej strony, to przemożne wręcz przeświadczenie o odpowiedzialności za człowieka mieliśmy z bratem na co dzień - gdy mama dostawała telefon, że trzeba pilnie zrobić cesarskie cięcie, a ojca nie było w domu, to ubierała nas w locie, w szpitalu wsadzała do portierni albo na poczekalnię, zabraniała ruszać z miejsca, a sama biegła na oddział.

I naprawdę ani przez chwilę nie próbował przestawić na inny, medyczny tor?
Raczej tłumaczył, że schorowany starzec nie zawsze jest miły, nie dlatego, że źle wychowany, tylko z powodu bólu, cierpienia, otępienia. A jaka satysfakcja, gdy uda się pomóc takiemu schorowanemu dziaduszkowi?! Nie mówię tu o wyleczeniu, bo to jest zwyczajnie niemożliwe, ale chociażby o tym, że ustępuje duszność, obrzęki, serce mniej kołacze, stawy mniej bolą, że mogą być z powrotem samodzielni. Takie małe, ale za to ważne sukcesy!

Do geriatrii, tak samo, jak do innych dziedzin medycyny, trzeba mieć przekonanie i powołanie. Nie mam kłopotu z wykonaniem najbardziej nieprzyjemnych - i dla lekarza i dla pacjenta - badań. Nie widzę się natomiast w roli, na przykład, pediatry. Choć czasem, przewrotnie komentuję, że z noworodkami jest zupełnie podobnie, jak z niektórymi moimi pacjentami -i jedni, i drudzy są tacy bezradni.

Pracował Pan z tatą?
Oczywiście! Jeszcze w starym szpitalu, nie nazywało się to oddziałem geriatrycznym, ale dla przewlekle chorych. Miałem u ojca praktyki, staż. I to nie były najłatwiejsze doświadczenia. Tata po prostu nie dawał mi ani krzty forów. Był „stary” szef Płatek i „młody” Płatek ,który nie miał nic do powiedzenia.

Delikatnie mówiąc...

Przegwizdane, (śmiech), bo co innym jako-tako uchodziło, mnie absolutnie. Ojciec mawiał, że medycyna to nie tylko książki, ale i doświadczenie. Podglądałem go więc przy pracy. Miał zwyczaj, przysiadywać na skraju łóżka swoich pacjentów i zaczynać rozmowę, bynajmniej nie o chorobach, tylko zwyczajnie; co u nich słychać, jak się gospodarka ma, kto dogląda zwierząt. Był zapalonym myśliwym, więc wszystkie bezdroża powiatu znał jak własną kieszeń.

Nie trzeba mu było tłumaczyć, gdzie kto mieszka. Miał więc punkt wyjścia: a u was, we wsi, to i tamto. Fajnie było patrzyć, jak ci schorowani staruszkowie poprawiają się na łóżkach i zaczynają opowieść o tym czy tamtym sąsiedzie, wspomnianej wsi itd. Potem, dzięki takim pogaduchom, mógł postawić znacznie trafniejszą diagnozę, niż tak, która wynikała z badań, bo przy okazji dowiadywał się wielu rzeczy, których w badaniach próżno było szukać.

Robi Pan tak?

Pewnie, bo ja lubię tych moich staruszków. Współczesna medyna jest już na takim poziomie, że „cały” pacjent jest w komputerze, nawet nie trzeba go widzieć, żeby go leczyć. Tylko ja tak nie potrafię. Mamy w Zakładzie Opiekuńczo-Leczniczym takiego pana, lat 104. Głuchy, trudno się z nim dogadać, bo nie potrafi już mówić, co nieco czyta z ruchu warg, wymaga pomocy we wszystkim, ale tak całościowo, to trzyma się nad podziw dobrze, tylko od czasu do czasu robi nam psikusa - stan jego zdrowia gwałtownie się pogarsza, wydaje się, że to już koniec, ale on się jakoś zbiera w sobie i wraca do nas. Tak się czasem zastanawiam - gdyby miał wrócić do domu, to chyba byśmy go nie oddali. (śmiech)
[b]
Tata przynosił do domu pracę? Mówił o chorych, oddziale, niepowodzeniach?**
Oboje rodzice to robili. Przy obiedzie w zasadzie nie było innego tematu. Oni się bardzo wzajemnie wspierali w pracy. Podpowiadali sobie: a może zrób takie badania, a może inne. Zresztą, bądźmy szczerzy, medycyna za czasów jego szczytu pracy zawodowej była zupełnie inna, niż teraz.

Tata nie miał do dyspozycji rezonansu, tomografu, całej tej kosmicznej, medycznej technologii. Na pewno było mniej dylematów, dyskusji gdzie jest granica uporczywej terapii. Pamiętam, jak opowiadał na przykład o udarach mózgu. Te czterdzieści lat temu, taka osoba w zasadzie nie miała szans na przeżycie. Teraz medycyna pozwala na ratowanie najcięższych przypadków, ale wciąż otwarte pozostaje pytanie, co dalej. Kochajmy babcie, dziadków, dbajmy o nich, ale gdy przychodzi ich naturalny czas, pozwólmy im po prostu odejść.

Gazeta Gorlicka

Posiedzenie Rady Miejskiej na rynku w Gorlicach

Tak kiedyś wyglądały Gorlice! [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Czytaj najnowsze informacje z Gorlic i okolic

WIDEO: Poważny program - odc. 5: kariera w Krakowie

Autor: Gazeta Krakowska, Dziennik Polski, Nasze Miasto

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wszyscy kiedyś będziemy staruszkami, ale do geriatrii trzeba mieć powołanie - lek. med. Tomasz Płatek opowiada o swoich doświadczeniach - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski