Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy wysiadają tam, gdzie jest Życie

Redakcja
Nasze "tory kolejowe" gdzieś dobiegają swojego kresu Fot. Barbara Rotter-Stankiewicz
Nasze "tory kolejowe" gdzieś dobiegają swojego kresu Fot. Barbara Rotter-Stankiewicz
I znów, jak co roku, przed nami dni poświęcone tym, którzy odeszli. Będziemy ich wspominać w sposób szczególny, bo przecież na co dzień również o nich pamiętamy i myślimy. Znowu pójdziemy na cmentarze i staniemy przy grobach naszych rodziców, krewnych, przyjaciół, znajomych, zwłaszcza tych, których utraciliśmy niedawno.

Nasze "tory kolejowe" gdzieś dobiegają swojego kresu Fot. Barbara Rotter-Stankiewicz

REFLEKSJA. Dlaczego musieliśmy się rozstać? Dlaczego bliskiej nam osoby nie ma już tutaj, między nami?

I zapytamy, dlaczego musieliśmy się rozstać? Dlaczego bliskiej nam osoby nie ma już tutaj, między nami? Nie ma na nie odpowiedzi...

A ja chciałbym każdemu zadać inne pytanie: dlaczego to nie ty, albo nie ja odszedłem? Bo Bóg ofiarował mi jeszcze czas. I kiedy ludzie będą w tych dniach mówić wiele o śmierci, ja chcę mówić o życiu. Bo z chrześcijańskiego punktu widzenia, zgodnie ze słowami liturgii: życie zmienia się, ale się nie kończy. Ono się w pełni zaczyna.

Nasze "tory kolejowe" gdzieś dobiegają swojego kresu, bo to przecież tylko materia. Ale my mamy wiarę i nadzieję, że za ograniczającą je barierą, za murem, jest dalszy ciąg. Już bez żadnej granicy.

Niedawno, w watykańskim Biurze Prasowym, podszedł do mnie młody mężczyzna, który również tam pracuje. Jest jedynakiem. Jego mama, Marina, z którą mieszkał, była dla niego najważniejsza, jak dla wielu osób. Od dawna cierpiała na nowotwór. Syn zawsze mówił o niej z wielką miłością, prosił, żebym się za nią modlił. Ale nadszedł moment jej przejścia. I ten młody Włoch mówi do mnie: "Już jej nie mam. Nie mogę sobie z tym poradzić, tak bardzo cierpię. Jak długo będę cierpiał?"

Wtedy objąłem go, by mogły mu popłynąć łzy. Tak po prostu, w holu, przez który przechodzili dziennikarze śpieszący się na konferencję prasową. Powiedziałem: Nigdy nie przestaniesz cierpieć, bo wiem, że ją kochałeś. I na pewno nigdy człowiek nie przestanie cierpieć z powodu śmierci kogoś bliskiego ani tęsknić za tym kimś, kogo kochał. Mówimy, że jesteśmy chrześcijanami. I nimi jesteśmy, gdy mamy w sercu dar miłości.

Zwracając się ostatnio do mojej wspólnoty, którą prowadzę w Rzymie, użyłem takiego porównania: Kiedy się rodzimy, to tak, jak byśmy wsiedli do długiego pociągu. Są w nim różne wagony. W jednym panuje atmosfera pełna zrozumienia i więzi, w innym siedzą tacy, którzy w ogóle nie zwracają na siebie uwagi: mają przed sobą gazetę, słuchawki w uszach i boją się, żeby ich broń Boże, ktoś nie zaczepił. Oni mają swoje okno, swoje myśli i swój świat. Jest też wagon dla tych bogatych - pierwsza klasa lux, gdzie podają wyjątkowy posiłek w cenie biletu. Jest również takie miejsce, jak wagon restauracyjny - dla tych, którzy życie traktują jak ucztę, myśląc wyłącznie o tym, co zjeść, co wypić, jak się zabawić. Lubią ten wagon. I są też takie sypialne - to dla tych, którzy życie chcą przespać, bo wciąż są niewyspani albo "przespani", a przynajmniej przemęczeni. Często jeżdżę do Neapolu i widuję konduktorów, którzy specjalnym kluczem otwierają toalety. Zapytałem, po co to robią? "Proszę księdza, bo tam się czasem ukrywają ci bez biletów". To pasażerowie, którzy wprawdzie wiedzą, dokąd chcą jechać, ale nie chcą brać za tę podróż, za swoje życie, żadnej odpowiedzialności. Jadą bez myślenia o konsekwencjach.

I zastanawiam się, będąc księdzem, jaka jest moja rola w tym pociągu życia? - bo tak go nazywam. Jako chrześcijanie jesteśmy wszczepieni w Chrystusa, to On jest lokomotywą ciągnącą wagony. Więc nie znalazłem lepszego zadania dla siebie, jak być konduktorem. I pytać pasażerów o bilet. I doradzić, i przypomnieć o wielu zasadach...
Nieraz ktoś, rozmawiając ze mną oburza się: jakim prawem ksiądz pyta o moje życie? To moje życie! Ale to Chrystus przypomina i pyta, czy wiesz, dokąd jedziesz, dokąd zmierzasz?

Nasz pociąg wciąż jedzie i zatrzymuje się na stacjach, na których jest pełnia życia, jego wielkość, gdzie są już inni ludzie. I na każdej stacji jakiś pasażer kończy swoją podróż - przechodzi do tamtej pełni. To jest właśnie śmierć. Dla jednych to ujechanie kilku stacji, kilku lat - dla innych długa podróż. Ale wszyscy wysiadają tam, gdzie jest Życie.

W tych miejscach, gdzie ktoś wysiada, jest już wielu innych, którzy oczekują i witają go z wielką miłością i radością, pełni szczęścia. Czasami, zanim przyjdzie czas na spotkanie, próbują z tych stacji nieoczekiwanie "dodzwonić się" do nas, pasażerów pociągu, jakby chcieli się dowiedzieć, czy masz dobre miejsce. Pytają, czy jesteś gotowy wysiąść, pilnują, byś nie przespał stacji, nie pojechał za daleko w swoich planach, swoich kalkulacjach i w swoim sprycie.

Próbują się do nas "dodzwonić" i coś zostawić, dać jakiś znak, który pozwala na nowo zrodzić w człowieku chęć, by tę podróż przeżyć bardziej bezpiecznie.

Przychodzi mi na myśl takie wydarzenie zwykłe i niezwykłe jednocześnie, sprzed tygodnia. 22 października, w dzień święta liturgicznego Jana Pawła II, przypadkowo spotkałem młodą dziewczynę, farmaceutkę mieszkającą koło Bazyliki św. Piotra. Annalisa koniecznie chciała mi przedstawić swojego chłopaka, z którym od dwunastu lat żyje bez ślubu, i porozmawiać. Umówiłem się z nimi, u nich w domu, na popołudnie tego samego dnia. Idąc na to spotkanie, zabrałem ze sobą, jakby kierowany jakimś wewnętrznym głosem, książkę Benedykta XVI o Jezusie. Wszedłem do mieszkania - młodzi byli bardzo podekscytowani. Usiedliśmy razem. Pytam chłopaka Annylisy, aktora: Czy zamierzacie się pobrać?

- Nie za bardzo, bo jestem teraz w strasznej depresji. Wciąż mi brakuje miłości - odpowiada.

Dziewczyna zaczęła płakać. - Ja mu tyle miłości okazuję! Ale widzę, że coś między nami nie gra. Nie wiem, czy dalej będziemy razem...

Zapytałem ich, czy wiedzą, kto jest źródłem miłości, tej prawdziwej? Popatrzyli na siebie trochę zaskoczeni.

- Chrystus.

- Czy wy kiedyś razem modliliście się?

- Nie nigdy.

- Czy razem byliście na Eucharystii?

- Razem - dawno nie - padła odpowiedź.

Pomyślałem, że to ciężki przypadek.

- To może się teraz pomodlimy? - zaproponowałem. Wstańmy. Zaczęliśmy odmawiać Ojcze nasz, Zdrowaś Mario... Położyłem dłonie na ich głowach, prosząc Boga, aby spłynął na nich całą łaską, sprawił, by mieli ochotę kupić bilet do pociągu.

Ale jeszcze zanim zaczęliśmy się modlić, poprosiłem o przyniesienie jakiegoś świętego obrazka, krzyża, bo nie widziałem ich na ścianie. Zaczęli gorączkowo szukać, ale nie znaleźli. - Może jakiś maleńki się gdzieś zapodział, poszukajcie jeszcze...- nalegałem.
Szukali dalej, lecz znów bez rezultatu. W końcu Annalisa przypomniała sobie, że gdy kilka lat temu miała ciężki wypadek i mimo fatalnych rokowań lekarzy, przeżyła go, babcia dała jej medalik, a ona schowała go do portmonetki. Babcia już nie żyje... Dziewczyna przyniosła portmonetkę, otworzyła ją, wyciągnęła medalik z wizerunkiem Matki Bożej Niepokalanej.

- Słyszysz, jak babcia telefonuje? - powiedziałem. - Zobacz, jak ona bardzo cię kochała i kocha, że dziś pogadała sobie z Janem Pawłem II i poprosiła go, abyś odnalazła to wszystko, co zagubiłaś.

I myślę, że w tych dniach, stając nad grobami naszych bliskich, powinniśmy pomyśleć, że na pewno nasi bliscy rozmawiają tam między sobą i chcą nam pomóc, byśmy mieli większą ochotę na podróż życia odpowiedzialną, pełną miłości do tych, których w tym pociągu spotykamy.

Jeszcze spotykamy, bo za jakiś czas na naszych miejscach siedzieć będą już inni pasażerowie, a my będziemy na nich czekać.

Ks. Jarosław Cielecki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski